karolina30
czarownica
Dołączył: 29 Mar 2013
Posty: 839
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Police
|
Wysłany: Nie 21:23, 07 Kwi 2013 Temat postu: zawsze wierni |
|
|
Maria Cieślanka
— przyjaciółka
dusz czyśćcowych
Urodziła się 25 maja 1855 r. w Siemiechowie w pow. tarnowskim1. Rodzice jej Michał Cieśla i Tekla z Wąsików byli ludźmi zacnymi i pobożnymi, toteż postarali się, by na drugi dzień po przyjściu na świat otrzymała łaskę Chrztu św.
W drugim roku życia Maria straciła matkę. Jej ojciec ożenił się wkrótce powtórnie. Biedna sierotka nie mając co robić przy macosze, poszła do swojej cioci, która z miłością iście macierzyńską przygarnęła maleństwo do siebie. Ciotka uczyła ją czytać, pisać, a przede wszystkim znać i całym sercem kochać Boga! Biedowały obie, bo ciotka ubogą była. Do 15. roku życia pozostała przy zacnej ciotce, następnie rok służyła u p. Kulinowskiego w Gromniku. Gdy jej siostra cioteczna Wiktoria wyszła za mąż za Stanisława Gadka, osiadła przy niej i jej rodzinie, spędziła nieomal całe swoje życie w Faściszowej, wiosce należącej do parafii zakliczyńskiej.
Bóg od najmłodszych lat darzył tę wybraną duszę nadzwyczajnymi łaskami. Kiedy jeszcze jako maleńka dziewczynka pasała bydełko, jej duszyczka ulatywała myślą i sercem do Boga, zatapiając się w modlitwie. Gdy ujrzała orszak pogrzebowy, lub gdy ją doleciał smutny i poważny głos dzwonu bijącego zmarłemu ostatnie pożegnanie, ona pogrążała się w krainie wieczności, biegła myślą za umarłym gdzie on jest, co się z nim dzieje, pragnęła spieszyć mu z pomocą, modląc się gorąco za jego duszę.
Kiedy nieco podrosła, pragnęła pomóc ciotce obarczonej liczną rodziną. Chodziła na zarobek, a zapracowany grosz dzieliła na trzy części. Pierwsza szła na jej własne utrzymanie, drugą oddawała ciotce, a trzecią na Msze św. za dusze w czyśćcu cierpiące. Tak to Bóg przygotowywał od wczesnej młodości tę duszę na Apostołkę modlitwy za dusze w ogniu czyśćcowym zostające.
Z wielkich łask, jakie Bóg na Marię Cieślankę zlewał, zrobiła dobry użytek. Wszyscy ci, co osobiście stykali się z nią za życia, a z którymi miałem sposobność rozmawiać – oddają wielkie pochwały jej cnocie i pobożności. Była to przede wszystkim dusza anielskiej niewinności oraz dziwnej pokory. Do 25. roku życia – jak się zwierzyła S. X. Franciszkance, swojej przyjaciółce – pozostawała w zupełnej niewiadomości o rzeczach mogących obrazić świętą cnotę czystości. W swojej obecności nie pozwalała nikomu prowadzić rozmów lekkomyślnych, obrażających dobre obyczaje. Niewinność poświęciła Bogu, żyjąc do śmierci w panieństwie. Całe jej życie było ciche, ukryte w Bogu. Potulna, dobra, nikomu przykrości nie wyrządzała. Usposobienia żywego, gdy się uniosła, umiała zaraz opanować swe poruszenia. Toteż jej szwagier, obarczony dziesięciorgiem dzieci mógł zeznać, że ani jemu, ani żadnemu dziecku „nigdy żadnej krzywdy, ani nawet złego słowa nie powiedziała”. A później ileż to upokorzeń, obmów, podejrzeń, złego obchodzenia się musiała wycierpieć z powodu swoich „objawień” o duszach czyśćcowych!
Wielu ogłosiło ją za uwodzicielkę, oszustkę, kłamczynię itd. Wszystkie te upokorzenia nie tylko cierpliwie, ale z pogodnym humorem znosiła, ofiarując je Bogu za grzeszników a szczególnie za dusze w czyśćcu cierpiące.
Niewinność i pokora to dwie cnoty, które schylają do nas Serce Boże, otwierają nam skarbiec łask Pana. Dusza pokorna i niewinna, tj. oderwana od grzechu, uciech świata i miłości własnej – nie idzie, ale leci po drodze doskonałości chrześcijańskiej.
Maria Cieślanka była osobą gruntownej i nadzwyczajnej pobożności. Fałszywą pobożnością – tak zwaną dewocją – brzydziła się całą duszą. Pobożność pojmowała jako sumienne wypełnienie swoich obowiązków z czystej miłości ku Bogu, oddając się Jemu bez podziału, bez zastrzeżenia. Praca i modlitwa stanowiły jej życie. Choć była „drobna”, tj. nie silnego zdrowia, nikomu się w pracy prześcignąć nie dała. Nigdy też nie opuściła pracy pilnej lub obowiązków pod pozorem modlitwy lub kościoła. Natomiast gdy nie było pilnej pracy spieszyła do kościoła o 4 kilometry oddalonego na Mszę św., spowiadała się co tydzień, ile możności łączyła się z Panem Jezusem codziennie w Komunii św. Jej umartwienie było naprawdę wielkie – w braniu pokarmów bardzo wstrzemięźliwa, „nawet za dziecko nie zjadła” świadczy jeden z domowników.
Posty kościelne zachowywała może nazbyt surowo, jeśli się uwzględni ciężką pracę na roli. Nosiła włosiennicę, czuwania i modlitwy u stóp Najświętszego Sakramentu przeciągała często do późna w noc. Nic też dziwnego, że takim umartwieniem poskromiła zupełnie swe ciało i jego popędy. Jak się zwierzyła swojej przyjaciółce X. Franciszkance: „nie wiedziała co to jest zniecierpliwić się albo gniewać na kogo”.
Odznaczała się dziecięcym nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny i do Najświętszego Sakramentu. W izbie, w której się modliła i sypiała nad łóżkiem wisiało dużo obrazów, Pana Jezusa, Matki Najświętszej, które gustownie zdobiła w sztuczne lub świeże kwiaty. W młodszych latach, gdy jej siły dopisywały, chętnie odprawiała dalekie pielgrzymki – szczególnie do Kalwarii Zebrzydowskiej i do Tuchowa, by uczcić Najświętszą Maryję Pannę.
W domu, choć nie była gospodynią, życiem religijnym kierowała sama. Modlitwy odbywały się zawsze wspólnie – a ona im przewodniczyła.
Ze słuchania słowa Bożego, czytania książek duchownych, a szczególnie z kontemplacji, którym to darem cieszyła się przez wiele lat, nabyła wielkiego światła w rzeczach duchownych. Chętnie też radziły się jej w sprawach duszy osoby wykształcone i z prostego ludu. Jej kuzynka tak zaś się wyraziła: „Ciotka, gdy jej się w czym poradzę – odpowiada zupełnie tak, jak ksiądz”. Umysł, miała niepospolity, jasny, przenikliwy, usposobienie ludzi przychodzących do niej po radę, odgadywała w lot. W słowach ostrożna zwierzała się tylko osobom wypróbowanej cnoty, które potrafiły zjednać sobie jej zaufanie.
Cicha i pokorna służebnica Boża stała się głośną z powodu swych „objawień” o duszach czyśćcowych. Do Kościoła św. należy jedynie wydać sąd o tych ekstazach zmarłej śp. Marii Cieślanki. Tutaj dla całości obrazu jej życia podamy kilka szczegółów z jej objawień o duszach czyśćcowych. Jak już wspomnieliśmy, Maria Cieślanka miała szczególne nabożeństwo do dusz czyśćcowych... To nabożeństwo rosło z każdym rokiem. – Trudno na razie ustalić rok w którym zaczęła miewać swoje „objawienia”. W każdym razie od 40. roku jej życia powtarzały się one regularnie co tydzień, nieraz dwa razy na tydzień... Oto początek tych „objawień”. W 25. roku życia (według innych w 40.) w maju, podczas wspólnego nabożeństwa do Matki Najświętszej, jakie wspólnie z rodziną odprawiała, stanął przed nią jej Anioł Stróż w postaci ślicznego młodzieńca i rzekł do niej: „Chodź za mną, zaprowadzę cię do czyśćca”. „Na słowo i widok anioła nie wiedziałam, co ze mną się dzieje; popadłam w dziwny stan, straciłam panowanie nad sobą”. Obecni natychmiast to zauważyli. Marysia stała się sztywną, martwą – zaczęli ją cucić, myśląc że zemdlała lub umiera. Stan ten trwał długie godziny. „Gdy ujrzałam Anioła i usłyszałam jego słowa – opowiadała później – w jednej chwili ujrzałam czyściec. Anioł mi pokazywał różne miejsca, dusze, męki, jakie cierpiały, oraz przyczynę tychże mąk. Pierwsza dusza jaką ujrzałam, była dusza mojej matki. Tknięta współczuciem i zgrozą z powodu jej cierpień rzekłam: Aniele Boży, za co moja matka tak bardzo cierpi? «Za grzechy przekleństwa» – odpowiedział Anioł”. Kiedy przyszła do siebie, czuła się bardzo osłabiona grozą strasznych cierpień i mąk dusz czyśćcowych. Z drugiej strony dręczyły ją niepokoje, czy nie stała się igraszką ułudy szatańskiej. Ten stan niepokoju i udręczenia trwał dość długo. Widzenia z jednej strony rozbudzały w niej bojaźń grzechu oraz gorące pragnienie ratowania dusz czyśćcowych modlitwą, ofiarami na Mszę św., postem i pokutą, z drugiej strony napawały ją obawą, że diabeł tak ją dręczy. Nie mogąc znieść dłużej tych wewnętrznych udręczeń, udała się do Tuchowa, prosząc Matkę Najświętszą o światło i pomoc. Następnie otworzyła swe serce na św. spowiedzi o. Jedkowi redemptoryście, sławnemu misjonarzowi i wytrawnemu spowiednikowi. Ten wysłuchawszy jej spowiedzi i zbadawszy gruntownie szczegóły objawień oraz jej ducha – zupełnie ją uspokoił. Zapewnił, że nie jest to sprawa szatańska ale Boża. – Ma oddać się zupełnie i całkowicie Bogu – a z objawień powinna korzystać, aby siebie i innych zachęcać do bojaźni grzechu – oraz do nabożeństwa za dusze w czyśćcu cierpiące.
Objawienia i zachwyty zaczynały nabierać coraz to większego rozgłosu w okolicy. A kiedy pewnego roku była na Kalwarii Zebrzydowskiej i tam miała owe nadzwyczajne stany – wieść o nich rozeszła się prawie w całej zachodniej Małopolsce. Odtąd w wigilie świąt Matki Boskiej i w soboty schodziły się do Faściszowej gdzie mieszkała tłumy ludzi z okolicy i hen aż od Krakowa, z Podwiśla, z gór od Sącza i od Pilzna; jednych ciągnęła prosta ciekawość, innych złośliwość lub zawiść – ogólnie miłość ku swoim drogim zmarłym, aby się dowiedzieć od Marysi o losie ich w drugim życiu – gdzie są, jakie męki cierpią, a szczególnie co mają zrobić, aby im pomóc. Przebieg zwyczajny jej wizji czy zachwyceń był następujący: wieczorem po pracy klękała przy małym stoliku do modlitwy – po kwadransie traciła przytomność, sztywniała; wówczas kładziono ją na łóżku. Trwało to od pół godziny do dwóch godzin. Kto miał dobry słuch, nadstawiwszy ucha, mógł słyszeć rozmowę, jaką prowadziła z Aniołem. Gdy ją Anioł oprowadzał po miejscach najstraszniejszych mąk czyśćcowych, na jej twarzy malowała się zgroza i najwyższy przestrach, drżała na całym ciele i nieraz broniła się, wypraszała od tego widoku, a otaczający słyszeli: „nie pójdę tam, nie chcę widzieć tego!”. Gdy zaś Anioł oprowadzał ją po miejscach, gdzie dusze mało albo nic nie cierpiały – twarz jej pospolita nabierała dziwnego uroku, była pogodnie uśmiechnięta, niewysłowienie szczęśliwa. Tymczasem ludzie tłumnie wypełniali izbę, tłoczyli się przy oknach, stali na podwórzu i obejściu, czekając nowin o swoich najdroższych z zaświatów. – Przyszedłszy do siebie zachęcała obecnych do nabożeństwa za dusze czyśćcowe, odpowiadała na pytanie gdzie znajdują się ich dusze, jakie męki cierpią, jakie modlitwy lub pokuty trzeba za ich wybawienie odprawiać.
Niekiedy same dusze czyśćcowe przychodziły do niej, prosząc ją o modlitwy. O zjawieniu się dusz mówiła: „To straszna rzecz widzieć ducha – człowiek, który nie ma łaski od Boga do tego – zanadto by się przeraził – owszem, nie zniósł by widoku tych dusz”.
Widzeniem Anioła Stróża często się cieszyła. „Ile razy przychodziła do rozmównicy, pisze matka X, a ja ją zapytywałam o jaką duszę, ona najpierw się głęboko upokarzała przede mną, że jest niegodna żadnej łaski od Pana Boga, a ja słuchając jej słów byłam wzruszona i czułam mimo woli jakąś niewytłumaczoną cześć dla tej przez Boga wybranej duszy. Byłam raz świadkiem, gdy z Marysią rozmawiałam w rozmównicy o duszach, jej zachwytu. Nagle przybrała majestatyczną postawę, głowę jednym prędkim zwrotem obróciła, oczy utkwiła w jeden punkt – oblicze nagle przybrało dziwny, nadziemski wyraz. Uczyniło to na mnie wielkie wrażenie, pewien przestrach zmieszany z radością napełnił mą duszę... Po chwili, gdy zachwyt ustał, pytałam ją: «co za przyczyna tej nagłej zmiany, czy co widziała?». «Ujrzałam mojego kochanego Anioła Stróża» – odrzekła”.
Zachwyty i objawienia Marii Cieślanki narobiły wiele hałasu. Musiały się więc nimi zająć władze. Władze świeckie wysłały policję, by zbadała zajścia. Żandarm, chcąc się przekonać, czy zachwyty nie są oszukaństwem, wbijał jej szpilki za paznokcie lecz ekstatyczka zupełnie na to nie reagowała. Natomiast po przebudzeniu czuła dotkliwy ból w poranionych palcach. Zawezwano ją również przed sąd. Ale rozmowa sędziów z Cieślanką tak na nich podziałała, że władze świeckie dały jej zupełny spokój. Badała również „objawienia i zachwyty Marii” komisja duchowna, na czele której stanął śp. ks. kanonik Maciejowski, dziekan tuchowski, ale nic w tej sprawie nie wykryła zdrożnego lub choćby nagany godnego. Na ogół duchowieństwo zachowywało wielką rezerwę – niektórzy księża, obawiając się nadużyć, byli zdecydowanymi przeciwnikami tych objawień – otwarcie je ganili, wiernym zakazując udawać się do Marii o radę w sprawie swoich zmarłych. Ks. proboszcz Ligaszewski, jej spowiednik polecił jej zachować objawienia w tajemnicy i z nikim o nich nie mówić. Posłuchała. Również Kuria biskupia zakazała jej udzielania rad i wskazówek wiernym w sprawie dusz czyśćcowych. Zastosowała się chętnie i ściśle do zakazu swego Arcypasterza.
Raz była na kazaniu, w którym kaznodzieja ostro gromił łatwowierność ludu: „Czemu tam do niej chodzicie? To oszustka! Kłamczyni!”. Wysłuchawszy spokojnie nauki wróciła do klasztoru SS. Franciszkanek, którym się zwierzyła z wrażeń, jakie na kazaniu odczuła. „Co też ten kochany ksiądz X dzisiaj na mnie na kazaniu nie mówił! Że ja oszustka, uwodzicielka, kłamczyni! – nie słuchajcie jej – nie chodźcie do niej! Ależ dobrze, dobrze, będę miała przynajmniej spokój”.
Po pewnym czasie ks. biskup cofnął swój zakaz, dając zupełną swobodę Marii Cieślance co do jej objawień – mówiąc „nic w tym złego nie ma”. – Korzystała więc z tego pozwolenia, zachęcając dalej wiernych do nabożeństwa za dusze w czyśćcu cierpiące – udzielając objawień co do ich losu oraz jakiej pomocy potrzebują od swoich przyjaciół i krewnych.
Na dwa lata przed śmiercią przeniosła się do Zakliczyna i zamieszkała w małym domku niedaleko klasztoru SS. Franciszkanek, by móc codziennie słuchać Mszy św. i komunikować.
Uwolnij, Panie, dusze wszystkich wiernych zmarłych od wszelkich więzów grzechowych. A przy pomocy łaski Twojej niechaj unikną strasznego wyroku zatracenia. I niech zażywają szczęścia wiecznej światłości.
Tractus Mszy Requiem
W jednym objawieniu powiedział do niej Anioł, że przed śmiercią będzie musiała wiele cierpieć. I rzeczywiście, ostatni rok jej życia był rokiem prawdziwego męczeństwa. Rak zaczął toczyć jej piersi, na domiar złego kilka miesięcy przed zgonem złamała nogę. Człowiek, który ją składał, tak nieudolnie zabrał się do rzeczy, że bóle całą nogę pokrzywiły – stopa sięgała drugiego kolana, a górna część kości udowej zachodziła za żebra. Gdy zaś rak wżarł się w jej ciało i zaczął toczyć mięśnie i nerwy koło serca, bóle miała straszliwe, ustawiczne. Znosiła swoje męki z heroiczną cierpliwością i poddaniem się woli Bożej, ofiarując je za dusze w czyśćcu cierpiące i modląc się za nie ustawicznie. Do boleści ciała dołączyły się straszne męki duszy. Szatan zaczął ją dręczyć niepokojem, widokiem strasznych mąk czyśćcowych, jakie ją czekają. W tych hiobowych cierpieniach duszy i ciała mimo całej rezygnacji i poddania się woli Bożej wydobywały się nieraz westchnienia z jej zbolałych piersi. Pocieszał Pan Jezus swoją sługę. Spowiednik SS. Franciszkanek codziennie zanosił jej Komunię św. Na kilka dni przed śmiercią powiedział jej Anioł Stróż, że umrze w święto Wniebowstąpienia. I tak się też stało, zjednoczona z Bogiem, spokojnie i świątobliwie umarła w sam dzień Wniebowstąpienia Pana Jezusa 1923 roku. Ciało jej ubrano w białe szaty, głowę w białą zasłonę, na ramiona włożono szkaplerz tercjarski – trumnę wysłano kwiatami i kaliną. Pogrzeb miała wspaniały, bo tłumy ludu zbiegły się z bliskich i dalekich okolic na jej pogrzeb. Młodzieńcy zanieśli trumnę na swoich barkach na wieczny spoczynek.
Jej życie, postać i opowiadania, robiły ogólnie mówiąc, wielkie i dodatnie wrażenie na tych, co się z nią stykali. Gdy opowiadała o cierpieniach, ogniu, długości mąk czyśćcowych – słuchający drżeli ze zgrozy i wzruszenia przejmując się bojaźnią grzechu oraz pragnieniem ratowania dusz zmarłych.
Gdy zaś opowiadała o wspaniałości lub rozkoszach raju (rajem nazywała miejsce, gdzie dusze nie cierpią, ale jeszcze Boga nie oglądają – carcer honoratus) zapalali się obecni pragnieniem śmierci i rozkoszy nieba. „Gdy się tak słyszy, opowiadała s. Delfina Franciszkanka, która ją w ostatniej chorobie pielęgnowała, co Marysia mówi o przyszłym życiu, to chciałoby się zaraz umrzeć, aby to widzieć i cieszyć się z Panem Jezusem w niebie”. „I tak tym była przejęta – dodaje jej Siostra zakonna – że ta najmilsza Siostra nasza, krzyżem leżąc, prosiła Pana Jezusa – żeby ją zabrał do siebie”. Co się też stało. „Pewnego wieczoru, opowiada siostra Delfina, gdym Marii łóżko prześcielała, mówię jej: «Marysiu, kiedy mówisz, że w raju tak pięknie, to poproś Pana Jezusa, żebym umarła prędko i poszła do nieba». A Marysia na to: «wneciuchno (wnet) po mnie Siostra umrze!»”. W miesiąc po śmierci Cieślanki zachorowała ciężko s. Delfina i przeniosła się do lepszego życia w wieczności.
O śp. Marii Cieślance jej proboszcz i spowiednik ks. Ligaszewski tak się wyraża: „Była to dusza pobożna prawdziwie, i bogobojna i dla dusz czyśćcowych wielce oddana... Wzrostu była średniego, twarz jakby nieco spalona. Zapytana, co widzi i jak dusze wyglądają, odpowiadała: że dusze te jakby w ogniu cielesnym zostawały, czyli ciało było ogniste, że bardzo one cierpią”.
„U nas odszczególniło ją to, iż kiedy śp. Zdzisław Mikułowski, dawniejszy dziedzic Siemiechowa w dzień św. Marcina chory pojechał do Krakowa – i umarł w drodze – ona najpierw to powiedziała, iż go ks. Jezuita czy inny w drodze spowiadał – o tym nikt nie wiedział, dopiero po śmierci te okoliczności się odsłoniły. Zażywała ogólnie wielkiego szacunku – chociaż niektórzy w te objawienia nie wierzyli”. Ten szacunek i cześć dla śp. Marii Cieślanki nie zmniejszyły się po śmierci; owszem, bardzo się wzmogły. Jej pamięć żyje wśród ludu – wielu żywi ku niej szczególną jakąś miłość i przywiązanie. Opowiadano mi o jej kuzynce, w której domu przeżyła Marysia kilkadziesiąt lat – że z żalu i tęsknoty za nią po jej śmierci zachorowała i w trzy miesiące przeniosła się do wieczności.
I nic dziwnego, że żyje wśród ludu niezatarta pamięć o tej wielkiej przyjaciółce dusz zmarłych. Przecież to nasi najdrożsi, związani z nami węzłem krwi, przyjaźni, wiary, to nasi bracia w Chrystusie a kiedyś towarzysze chwały i szczęścia w niebie, a Maria Cieślanka ratowaniu ich poświęciła całe życie. Módlmy się więc gorąco za przykładem śp. Marii Cieślanki za dusze w czyśćcu cierpiące. Ofiarujmy za nie wszystkie zasługi naszych cierpień, pokut, modlitw, pamiętając na słowo Pana: „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Módlmy się często a gorąco z Kościołem świętym: Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci.
|
|