www.chataczarownic.fora.pl
życie po życiu, ezoteryka
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum www.chataczarownic.fora.pl Strona Główna
->
Reinkarnacja
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
chat
----------------
shoutbox
Przesłanie na dziś
Pogaduchy
----------------
Przegląd Tygodnia
Poznajmy się
Buławy
Kielichy
Miecze
Denary
zagadki przeszłości
zioła
Serge Kahili King
Zwierzęta
Święta Urodziny Imieniny Rocznice
a ja uważam że...
Formalności forum
----------------
Regulamin
Sprawy forum
magazyn
Mistycyzm, duchowość
----------------
Złote myśli Mistrzów
Channeling
Religie
Nauki Don Juana
Szamańskie doświadczenia
Natura wokół nas
energie, nasze doświadczenia
Szkoła Wiedzy Antycznej "Źródło"
Kosmos
----------------
Ufo.. ludki :)
Światy równoległe
Matka Ziemia
Szlachetne zdrowie
Klejnoty Matki Ziemi
Śmiech to zdrowie
----------------
Śmiechoterapia
Niefizyczne podróże
----------------
OOBE
Śladami Brucea Moena
Nasze podróże
Instytut Roberta Monroe'a - polskie przedstawicielstwo
R. Monroe
R.Moody
W świecie snów
Zjawiska paranormalne
Medytacje
Reinkarnacja
TAROT
----------------
Major Arkana
Minor Arkana
pogadanki karciane
polecamy
----------------
Muzyka
Film
książki
znalezione w internecie
Radio Paranormalium
Off-top
----------------
kuchnia czarownic
kogel mogel
śmieciowisko
komu komu, bo idę do domu...
Labirynt wyobraźni artstycznej
----------------
muzyka
poezja
malarstwo
to i owo
fotografia
Kozetka zwierzeń
----------------
Kozetka Pindy
Mijusiowo - Kozetka Mijka
Galeria Sztuki
----------------
Galeria Szarej Sowy
Galeria Ellmaris
Galeria Eliny
Galeria Błękitnej
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
mijk
Wysłany: Sob 17:01, 01 Lut 2014
Temat postu:
Może to był taki hipnotyzer jak na początku poniższego klipu?
http://www.youtube.com/watch?v=qbNSfnHOE_g
NianiaOgg
Wysłany: Sob 16:47, 01 Lut 2014
Temat postu:
bardzo lubię czytać takie relacje, sama mam chęć ogromną na taki hipnotyczny regresing, ale powstrzymuje mnie pewne doświadczenie, kompletnie nieudane, z hipnozą. Tamten hipnotyzer nie potrafił wyłączyć mojego czujnego czuwania, normalnie kompletna klapa była. Nie wiem czy to on taki niedopasowany do mnie był czy w ogóle jestem odporna.
mijk
Wysłany: Pią 16:51, 31 Sty 2014
Temat postu:
Dzięki Nianiu że to wrzuciłaś. Jestem w drugim poście i cieszę się, że jeszcze tyle przede mną. Mam teraz tydzień ferii, to sobie poczytam.
Lektura ta jako żywo przypomina mi 'Wędrówkę dusz' Newtona, którą przeczytałam dwa razy (żeby mi nic nie umknęło)
O ile dobrze pamiętam, on też pisze o zupełnie przypadkowym odkryciu poprzednich wcieleń przy okazji szukania przyczyny zaburzeń swojego pacjenta.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 12:02, 28 Sty 2014
Temat postu:
Grey Owl napisał:
Och Nianiu, obyś częściej mogła mieć takie przedpołudnia w pracy, których nie musisz potem okupywać przymusem nadgodzin i by Ci za to leciały pieniądze !
AMEN!
Grey Owl napisał:
Obyśmy umiały to też stosować w życiu, gdy nam ręce opadają z bezradności i boli serce widząc kolejne nieszczęście, na którego załagodzenie nie możemy mieć wpływu
AMEN!
Grey Owl
Wysłany: Wto 11:03, 28 Sty 2014
Temat postu:
Och Nianiu, obyś częściej mogła mieć takie przedpołudnia w pracy, których nie musisz potem okupywać przymusem nadgodzin i by Ci za to leciały pieniądze ! Buziak wielki <3
Na gorąco tylko jeden cytat i refleksja :
„Twoja rola nie polega na tym, zeby kazdego uratowac" — padla odpowiedz.
Obyśmy umiały to też stosować w życiu, gdy nam ręce opadają z bezradności i boli serce widząc kolejne nieszczęście, na którego załagodzenie nie możemy mieć wpływu
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:18, 28 Sty 2014
Temat postu:
Rozdzial szesnasty
Minelo prawie cztery lata od niezwyklych doswiadczen, przezytych wspólnie z Katarzyna, które
zmienily nas oboje do glebi.
Od czasu do czasu Katarzyna wpada do mojego gabinetu, zeby mnie pozdrowic czy omówic
jakis problem. Nigdy wiecej nie miala ochoty ani potrzeby, zeby sie cofnac do poprzednich wcielen,
ani zeby zwalczyc jakis niepokojacy objaw czy tez, zeby sie przekonac, jak nowi ludzie spotkani w jej
zyciu byli zwiazani z jej przeszloscia. Nasza praca zostala zakonczona. Katarzyna moze teraz w pelni
cieszyc sie zyciem, nie jest juz .sparalizowana dziwnymi objawami. Znalazla szczescie i
zadowolenie, o jakich nigdy nie marzyla. Nie boi sie juz choroby i smierci. Zycie ma dla niej sens
i cel, poniewaz teraz jest w harmonii z sama soba. Promieniuje wewnetrznym spokojem, którego wielu
pragnie, lecz niewielu osiaga, czuje sie bardziej uduchowiona. Dla Katarzyny to, co sie wydarzylo, jest
bardzo realne. Nie watpi w prawdziwosc zadnej fazy swych przezyc i uwaza je za integralna czesc
samej siebie. Nie zamierza studiowac zjawisk ponadzmyslowych, gdyz jest pewna, iz „wie" w
sposób, jakiego nie mozna nauczyc sie z ksiazek. Ludzie bliscy smierci i ci, którzy maja kogos
umierajacego w rodzinie, czesto szukaja jej pomocy. Cos ich do niej przyciaga. Wystarczy, ze
siadzie i porozmawia z nimi, a od razu czuja sie lepiej.
Moje zycie równiez zasadniczo sie zmienilo. Stalem sie bardziej wrazliwy, intuicyjnie swiadom
jestem ukrytych tajemnych problemów, jakie nekaja moich pacjentów, kolegów, przyjaciól. Wiem o
nich znacznie wiecej niz powinienem. Zmienil sie tez mój system wartosci zyciowych, znacznie
bardziej cenie teraz wartosci humanistyczne niz materialne. Coraz czesciej spotykam sie z ludzmi
o duchowej nadwrazliwosci oraz z tymi, którzy posiadaja zdolnosci mediumistyczne, z
uzdrowicielami i tak dalej. Zaczalem nawet systematycznie oceniac ich umiejetnosci. Wraz ze mna
rozwija sie Carole. Znakomicie potrafi udzielac porad w sprawach dotyczacych smierci i umierania,
opiekuje sie grupami ludzi chorych na AIDS.
Od pewnego czasu prowadze medytacje, co przedtem uwazalem wylacznie za domene Hindusów
i Kalifornijczyków. Nigdy nie zapomne lekcji przekazanych mi przez Katarzyne. Zawsze
pamietajac o glebszym znaczeniu zycia i o tym, ze smierc jest jego naturalna czescia, stalem sie
bardziej cierpliwy, bardziej spontanicznie potrafie okazywac wspólczucie i milosc. Swiadom tez jestem,
ze zawsze odpowiadam za swoje czyny, zarówno te przyziemne, negatywne, jak i wzniosle,
poniewaz wiem, ze za wszystko bede musial zaplacic, ze cokolwiek uczynie, wróci to do mnie.
Nadal pisze prace naukowe, wyglaszam odczyty na spotkaniach z kolegami mej specjalnosci i
kieruje oddzialem psychiatrii. Ale teraz ogarniam dwa swiaty: ten poznawalny piecioma zmyslami,
który reprezentuje nasze cialo i potrzeby fizyczne, oraz ten wielki swiat ponadfizycznych dziedzin,
reprezentowany przez nasza dusze i ducha. Wiem, ze oba sie lacza, ze wszystko jest energia. A
jednak czasem wydaje mi sie, ze tak bardzo sa od siebie odlegle. Moim zadaniem jest polaczyc
te dwa swiaty, z drobiazgowa starannoscia udokumentowac naukowo ich jednosc.
Moja rodzina kwitnie, okazalo sie, ze Carole i Amy maja wielka nadwrazliwosc duchowa, co
staramy sie rozwijac. Nastolatek Jordan okazal sie charyzmatycznym, urodzonym przywódca.
Wreszcie ja nie jestem juz tak powazny jak dawniej. I czasem miewam niezwykle sny.
W kilka miesiecy po ostatnim seansie z Katarzyna zaczalem przejawiac dziwna sklonnosc. Otóz
czesto mialem bardzo wyrazny sen, ze albo slucham wykladu, albo zadaje pytania prelegentowi.
Wykladowca ten mial na imie Philo. Po obudzeniu natychmiast notowalem zapamietane fragmenty,
kilka z nich przytaczam tu. Pierwszy jest z wykladu i widze tu wplyw przeslan Mistrzów:
„...Madrosc osiaga sie bardzo powoli. Dlatego ze latwo zdobyta wiedza umyslowa musi byc
przemieniona w wiedze emocjonalna czyli podswiadoma. A kiedy to nastapi, zostanie na zawsze
utrwalona. Behawiorystyczne cwiczenia sa koniecznym katalizatorem tej reakcji. Wiedza teoretyczna
nie wystarczy, trzeba ja stosowac w praktyce.
We wspólczesnym swiecie lekcewazy sie równowage i harmonie. Wszystko sie robi w nadmiarze.
Ludzie sa zbyt grubi, poniewaz jedza nadmiernie. Niektórzy sa nadmiernie skapi. Inni zbyt duzo
pija, zbyt duzo pala, bawia sie do upadlego, mówia zbyt wiele i bez sensu, nazbyt sie martwia.
Zbyt czesto glosza czarno-biale poglady. Wszystko albo nic. Ale nie taka jest droga natury.
W naturze istnieje równowaga. Zwierzeta niszcza ja tylko w nieznaczny sposób. Zjedzone rosliny
ponownie odrastaja. Wykorzystywane zródla pozywienia wkrótce sie odradzaja. Kwiat cieszy,
owoc zywi, korzen zostaje zachowany.
Ludzkosc nie nauczyla sie dotad, jak wazna jest równowaga, a co gorsza nic ja to nie
obchodzi. Kieruje sie wylacznie chciwoscia i ambicja, ulega strachowi. Tak postepujac wreszcie
unicestwi sama siebie. Ale natura przezyje, w kazdym razie rosliny.
Zródlem szczescia jest prostota. Dazenie do przesady w mysli i czynach pozbawia nas szczescia,
nadmiar zaciemnia podstawowe wartosci. Ludzie wierzacy mówia nam, ze szczescie jest wtedy
obecne, kiedy w naszym sercu gosci wiara, nadzieja i milosc, kiedy okazujemy bliznim milosierdzie i
jestesmy lagodni. 1 oni maja racje. Kazdy, kto ma taka postawe, osiagnie harmonie i równowage.
Taki byc powinien powszechny stan ducha. Niestety, w naszych czasach ludzie maja zupelnie odmienny
stan ducha, niezgodny z natura. Ludzkosc musi osiagnac inny stan, promieniowac miloscia,
milosierdziem i prostota, musi byc czysta i pozbyc sie swego wszechobecnego strachu.
Jak osiagnac ten inny stan, inny system wartosci? A kiedy zostanie osiagniety, w jaki sposób
mozna go zachowac? Odpowiedz jest bardzo prosta: to powszechny wyznacznik wszystkich religii.
Ludzkosc jest niesmiertelna i trzeba nauczyc sie zadanych nam lekcji. Wszyscy jestesmy w szkole.
Jakiez to proste, wystarczy tylko uwierzyc w niesmiertelnosc.
Jesli czesc ludzkosci jest niesmiertelna, a jest na to wiele dowodów, dlaczego tak bardzo
szkodzimy sobie? Dlaczego depczemy innych dla wlasnego zysku, kiedy w rzeczywistosci nie
nauczylismy sie naszej lekcji? My wszyscy zmierzamy ostatecznie do tego samego celu, choc z
rózna predkoscia. Nikt nie jest wiekszy od innych."
Trzeba sie zastanowic nad tymi lekcjami. Rozum od dawna znal odpowiedzi, ale kluczem do nich
jest doswiadczenie, one musza na zawsze odcisnac sie w naszej podswiadomosci, trzeba je stosowac
w praktyce. Kucie na pamiec, tak jak w niedzielnej szkólce, nie wystarczy. Modlenie sie wargami, bez
czynnego dzialania, nic nie jest warte. Jakze latwo czytac lub rozmawiac o milosci, milosierdziu i
wierze. Ale naprawde kochac, naprawde okazywac milosierdzie i wierzyc calym sercem wymaga
odmiany swiadomosci, oczywiscie nie tej przejsciowej, wywolanej narkotykami, alkoholem czy
przyplywem chwilowej emocji. Trwala odmiane swiadomosci mozna osiagnac przez wiedze i
zrozumienie, tylko konkretne czyny i praktyka moga ja podtrzymac. To asymilacja czegos prawie
mistycznego, co stosowane w praktyce staje sie codziennym nawykiem.
Trzeba zrozumiec i o tym pamietac, ze wszyscy jestesmy równi, pomagac innym. Wszyscy
plyniemy ta sama lódka, jesli nie bedziemy razem wioslowac, grozi nam osamotnienie.
Wczoraj w nocy w innym snie zadalem pytanie: „Jak to jest, ty mówisz, ze wszyscy sa równi, a
my widzimy cos wrecz odmiennego, nie ma równosci w dziedzinie cnót, usposobien, zamoznosci,
praw, zdolnosci i talentów, inteligencji, uzdolnien matematycznych i tak dalej?"
Odpowiedz byla matafora: „To tak jakby w kazdym czlowieku mozna bylo znalezc diament.
Wyobraz sobie diament dlugosci cwierc metra. Ten diament ma tysiace faset, ale sa one pokryte
brudem i smola. Zadaniem duszy jest oczyscic kazda fasete, az wreszcie jej nieskazitelna
powierzchnia bedzie mogla odbic tecze barw.
Jedni umyli wiele faset i swieca jasno. Inni próbowali umyc zaledwie kilka, a wiec nie swieca.
Jednak pod brudem kazdy czlowiek posiada w swym sercu blyszczacy diament z tysiacem
blyszczacych faset. Diament jest doskonaly, bez jednej skazy. Jedyne co rózni tych ludzi, to ilosc
czystych faset. Ale kazdy diament jest taki sam, i kazdy jest doskonaly.
Kiedy wszystkie fasety beda oczyszczone i blyszczace, stana sie niezmaconym swiatlem, diament
znów bedzie czysta energia, taka jak na poczatku. Swiatlo zostaje. To tak jakby proces, który byl
przyczyna powstania diamentu, zostal odwrócony. Czysta energia istnieje w teczy swiatel, a te
swiatla maja swiadomosc i wiedze.
I wszystkie diamenty sa doskonale".
Czasem pytania bywaly skomplikowane, a odpowiedzi proste.
„Co mam zrobic? — spytalem w jednym ze snów. — Wiem, ze potrafie leczyc i uzdrawiac
ludzi, którzy cierpia. Przychodzi do mnie tak duzo pacjentów, ze nie moge wszystkich przyjac. Jestem
bardzo zmeczony. Ale czy mam powiedziec nie, kiedy jest tylu potrzebujacych, a ja moge im pomóc?
Czy mam prawo powiedziec: Nie, juz dosyc?"
„Twoja rola nie polega na tym, zeby kazdego uratowac" — padla odpowiedz.
Ostatni przyklad, jaki zacytuje, to przeslanie do innych psychiatrów. Obudzilem sie okolo szóstej
rano ze snu, w którym mialem wyklad, w tym przypadku do duzego audytorium moich kolegów:
„W dazeniu do medykalizacji psychiatrii wazne jest, zebysmy nie zaniechali tradycyjnych, choc
moze niezbyt precyzyjnie okreslonych wytycznych naszego zawodu. Jestesmy tymi, którzy jeszcze
nadal rozmawiaja z pacjentami, cierpliwie i ze wspólczuciem. Nadal znajdujemy czas na to. Jestesmy
za konceptualnym pojmowaniem choroby, leczac nie tylko za pomoca promieni laserowych, ale z
pelnym zrozumieniem i naklaniajac pacjenta do poznania samego siebie. My nadal leczymy nadzieja.
W obecnych czasach przedstawiciele innych galezi medycyny tego rodzaju podejscie do leczenia
uwazaja za malo efektywne, czasochlonne i niepewne. Nad rozmowe przedkladaja technologie, nad
osobisty kontakt lekarz — pacjent biochemie krwi odczytana przez komputer. Obecnie w medycynie
idealizm, etyka i osobista satysfakcja lekarza ustepuja miejsca rachunkowi ekonomicznemu i
wydajnosci, co sprawia, ze nasi koledzy czuja sie coraz bardziej wyizolowani i przygnebieni.
Traktowani zas jak przedmioty pacjenci twierdza, ze nie maja wlasciwej opieki.
Musimy unikac fascynacji wysoko rozwinieta technologia. Nasz przyklad winien swiadczyc o tym,
ze cierpliwosc, zrozumienie i wspólczucie pomagaja zarówno pacjentowi, jak i lekarzowi. A sami
wiecej czasu poswiecajmy na rozmowe, nauczanie, podtrzymywanie nadziei na wyzdrowienie — te
prawie zapomniane powinnosci lekarza-uzdrowiciela niech sie stana wzorem dla naszych kolegów
innych specjalnosci.
Wspaniala rzecza jest wysoko rozwinieta technologia, która pomaga w badaniach, w zrozumieniu
ludzkich chorób i dolegliwosci, która moze byc bezcennym klinicznym narzedziem, ale nigdy nie
zastapi wrodzonych zalet prawdziwego lekarza i jego metod. Psychiatria moze stac sie najbardziej
godna szacunku specjalizacja medyczna. Jestesmy nauczycielami. Nie powinnismy rezygnowac z tej
roli w imie asymilacji, zwlaszcza nie teraz".
Nadal miewam takie sny, choc teraz rzadziej. Czesto podczas medytacji albo kiedy prowadze
samochód na autostradzie, a nawet kiedy marze, opadaja mnie zdania, mysli i obrazy. Czesto sa
zupelnie odmienne od mego zwyklego swiadomego toku myslenia czy wyciagania wniosków. Czesto
sa bardzo na czasie i rozwiazuja pytania i problemy, jakie wlasnie mnie nekaja. Przydaja mi sie w
leczeniu i w codziennym zyciu. Uwazam te zjawiska za projekcje moich intuicyjnych uzdolnien i bardzo
mnie one podnosza na duchu. Uwazam je za oznake tego, ze zmierzam we wlasciwym
kierunku, choc byc moze czeka mnie dluga droga.
Jestem posluszny snom i temu, co mi podpowiada intuicja. A kiedy tak postepuje, wszystko idzie
dobrze. Jesli nie, zawsze cos mi sie nie uda.
Nadal czuje obecnosc Mistrzów kolo siebie. Nie jestem calkiem pewien, czy to ich obecnosc
dyktuje moje sny oraz intuicyjne przeczucia, ale przypuszczam, ze tak jest.
Epilog
Ksiazka zostala ukonczona, ale jej fabula toczy sie nadal. Katarzyna jest calkiem wyleczona i nie
wrócily dawne symptomy. Jestem bardzo ostrozny w przenoszeniu moich pacjentów w przeszlosc.
Wskazaniem dla mnie jest konkretny zespól objawów, odpornosc pacjenta na innego rodzaju terapie,
sklonnosc do poddania sie hipnozie, jego zgoda na te forme kuracji i moja wlasna intuicja, czy to
jest wlasciwa droga. Po Katarzynie dwunastu pacjentów cofnalem do ich wielokrotnych wcielen.
Zaden z nich nie byl psychotyczny, nie cierpial na halucynacje ani na rozdwojenie osobowosci. U
wszystkich nastapila zdumiewajaca poprawa.
Z dwunastu pacjentów kazdy mial bardzo odmienna przeszlosc i osobowosc. Gospodyni domowa
z Miami Beach doskonale pamietala, jak ja zgwalcila grupa rzymskich zolnierzy w Palestynie krótko
po smierci Pana Jezusa. W wieku dziewietnastym prowadzila dom publiczny w Nowym Orleanie, w
sredniowieczu znajdowala sie w klasztorze, a jako Japonka miala bardzo tragiczne zycie. Poza
Katarzyna tylko ona jedna ze wszystkich pacjentów potrafila zdac relacje ze stanu pomiedzy
wcieleniami. Jej przeslania byly niezwykle uduchowione. Ona równiez znala fakty i zdarzenia z mej
przeszlosci.
Z latwoscia tez przepowiadala przyszlosc. Jej przeslania pochodzily od okreslonego ducha i
obecnie wlasnie starannie kataloguje seanse z nia. Nadal jestem naukowcem. Caly material jej
dotyczacy musze dokladnie sprawdzic, ocenic i przewartosciowac.
Pozostali pacjenci nie pamietali nic z tego, co bylo po smierci, oprócz opuszczenia ciala i
szybowania w kierunku bardzo jasnego swiatla. Zaden z nich nie otrzymal dla mnie przeslan. Ale
wszyscy mieli wyrazne wspomnienia z poprzednich wcielen. Bardzo inteligentny makler gieldowy
prowadzil wygodne, choc nudne zycie w wiktorianskiej Anglii. Pewien artysta byl torturowany przez
inkwizycje. Wlasciciel restauracji, który nie mógl jezdzic samochodem przez most czy tunel,
przypomnial sobie, ze w starozytnosci byl pochowany zywcem na Bliskim Wschodzie. Mlody
lekarz przypomnial sobie katastrofe lodzi na morzu, kiedy byl wikingiem. Pewien pracownik
telewizji, szescset lat temu byl torturowany we Florencji. I tak dalej, i tak dalej.
Ci ludzie pamietali równiez inne wcielenia. A w miare jak przypominali sobie rózne zycia,
objawy ich dolegliwosci ustepowaly. Kazdy z nich (niezaleznie od plci) wierzy mocno, iz zyl
dawniej i bedzie zyc ponownie. Lek przed smiercia znacznie sie zmniejszyl.
Wcale nie jest konieczne, by kazdy czlowiek chodzil do jasnowidzów, wrózbitów, poddawal sie
terapii hipnoza, zeby poznac dawne swe wcielenia, czy nawet medytowal. Na to powinni sie
zdecydowac ci, którzy maja jakies konkretne dolegliwosci. Reszta powinna miec otwarty umysl
i zdawac sobie sprawe, iz w zyciu istnieje cos wiecej niz tylko to, co widza oczy, ze wykracza
to poza nasze piec zmyslów. Trzeba byc otwartym na nowe doswiadczenia i wiedze. „Naszym
zadaniem jest dzieki wiedzy stac sie podobnymi do Boga."
Mam nadzieje, ze to, co tutaj przeczytaliscie, pomoze wam, ze wasz lek przed smiercia zmniejszy
sie, a przeslania tu zamieszczone, dotyczace prawdziwego znaczenia zycia sprawia, ze bedziecie
szukac pelni, harmonii i wewnetrznego pokoju, a do swych bliznich bedziecie sie odnosic z
miloscia.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:17, 28 Sty 2014
Temat postu:
R o zd zial trzyna sty
Katarzyna uwolnila sie od nekajacych ja objawów. Byla calkowicie zdrowa. Jej wcielenia zaczely
sie powtarzac. Wiedzialem, ze zblizamy sie do kresu naszych spotkan, ale tego jesiennego dnia,
kiedy znów zapadla w hipnotyczny trans, nie zdawalem sobie sprawy, ze uplynie piec miesiecy do
nastepnego seansu — ostatniego.
— Widze rzezby — zaczela. — Niektóre z nich sa w blocie. Widze gline. Jacys ludzie robia
garnki. Sa czerwone... uzywaja jakiegos czerwonego materialu. Widze brazowy budynek, w
którym sie znajdujemy.
— Czy jestes w tym budynku, czy blisko niego?
— Jestem w srodku. Robimy rózne rzeczy.
- Czy widzisz siebie podczas pracy? — spytalem. — Czy mozesz opisac, co masz na sobie?
Spójrz uwaznie, jak wygladasz?
— Mam na sobie cos dlugiego z czerwonego materialu. I smieszne buty, jakby sandaly. Wlosy
moje sa brazowe. Lepie cos w rodzaju posazków. Postac czlowieka... mezczyzny. W reku trzyma
kij. Inni ludzie robia jakies przedmioty z metalu...
— Czy to jest fabryka?
— Nie. Po prostu budynek z kamienia.
— Robisz posazki mezczyzny z kijem, czy wiesz, kto to jest?
— Nie wiem. Po prostu mezczyzna. On sie opiekuje stadem... krów. Wokolo jest ich duzo
[posazków]. To bardzo smieszny material. Trudny do roboty. Kruszy sie.
— Czy znasz nazwe tego materialu?
— Nie znam. Po prostu cos czerwonego.
— Co sie stanie z tym posazkiem, jak go zrobisz?
— Bedzie sprzedany, czesc z nich bedzie sprzedana na targu, czesc ofiarowana róznym
moznym panom. Tylko te najpiekniejsze beda ofiarowane moznym panom. Reszta zostanie
sprzedana.
— Czy masz kiedy do czynienia z tymi moznymi panami?
— Nie.
— To, co teraz robisz, to twoja praca?
— Tak.
— Czy ja lubisz?
— Tak.
— Czy od dawna to robisz?
— Nie.
— Czy dobrze to robisz?
— Niezbyt dobrze.
— Potrzebne ci jest wieksze doswiadczenie?
— Tak, dopiero sie ucze.
— Rozumiem. Czy jeszcze mieszkasz ze swoja rodzina?
— Nie wiem, ale widze brazowe jakby pudla.
— Brazowe pudla? — powtórzylem.
— One maja takie male otwory, drzwiczki, i w tych drzwiczkach siedza male posazki.
Drzwiczki sa z drzewa, z jakiegos rodzaju drzewa. My robimy do nich posazki.
— Jaka jest rola tych posazków?
— Religijna — odparla.
— O jaka religie chodzi?
— Taka, w której jest wielu bogów, wielu opiekunów... wielu bogów. Ludzie tutejsi bardzo
sie ich boja. Robimy tutaj wiele rzeczy. Takze gry... tablice do gier z otworami. W te otwory
wklada sie glowy zwierzat.
— Czy widzisz cos jeszcze?
— Tutaj jest bardzo goraco, bardzo goraco i duzo pylu...
— Czy gdzies w poblizu jest woda?
— Tak, sprowadzana z gór. — I to wcielenie bylo mi jakos znajome.
— Czy ludzie tu boja sie? Czy sa zabobonni?
— Tak — odparla. — Bardzo sie boja. Kazdy sie boi. Ja takze. Musimy siebie chronic. Panuje
choroba. Musimy chronic sie przed nia.
— Jakiego rodzaju choroba?
— Taka, która wszystkich zabija. Wielu ludzi umiera.
— Woda jest jej przyczyna? — spytalem.
— Tak. Panuje susza... jest bardzo goraco, poniewaz bogowie sa zagniewani i karza nas. —
Ponownie znalazla sie we wcieleniu, podczas którego stosowano kuracje tanina. Rozpoznalem
religie strachu, religie Ozyrysai Hathora.
— Dlaczego bogowie sie gniewaja? — spytalem, z góry znajac odpowiedz.
- Poniewaz nie przestrzegalismy praw. Dlatego sie gniewaja.
— Jakich praw nie przestrzegaliscie?
— Tych, które ustanowili mozni panowie.
— W jaki sposób mozna ulagodzic bogów?
— Trzeba nosic pewne przedmioty. Niektórzy ludzie nosza naszyjniki. To pomaga odegnac
zlo.
— Czy jest jakis bóg, którego ludzie boja sie najwiecej?
— Oni boja sie wszystkich bogów.
— Czy znasz imie któregos z bogów.
— Nie, nie znam. Ja tylko wiem, jak wygladaja. Jeden ma ludzka postac, ale glowe
zwierzecia. Inny wyglada jak slonce. Jeszcze inny jak ptak, i jest czarny. Zakladaja im sznur na
szyje.
— Czy ty przezylas zaraze?
— Tak, nie umarlam.
— Ale czlonkowie twojej rodziny umarli — przypomnialem jej.
— Tak... mój ojciec. Matka dobrze sie czuje.
— A brat?
— Brat... nie zyje.
— Dlaczego ty przezylas? Czy istnieje jakas specjalna przyczyna? Co zrobilas?
— Nic — odparla i zmienila temat. — Widze jakies naczynie z oliwa.
— Co mianowicie?
— Cos bialego. Przypomina marmur. To... alabaster... rodzaj misy... trzymaja w tym oliwe.
Do namaszczania glowy...
— ...kaplanów? — spytalem.
— Tak.
— Jaka jest teraz twoja funkcja? Czy pomagasz przy tej oliwie?
— Nie, ja robie posazki.
— W tym brazowym budynku?
— Nie... jest pózniej... w swiatyni. — Wygladala na zmartwiona, nie wiedzialem dlaczego.
— Czy masz jakies klopoty?
— Ktos w swiatyni popelnil czyn, który rozgniewal bogów. Przygotowuja ofiare, jakies
zwierze... to jagnie... Kaplani maja ogolone glowy. Nie maja na nich wlosów ani na twarzach...
— zamilkla, minuty mijaly powoli. Nagle zrobila sie niespokojna, jakby czegos nasluchiwala,
minuty wolno mijaly. Kiedy sie odezwala, glos jej byl gleboki. Pojawil sie którys z Mistrzów.
— To na tej plaszczyznie dusze moga sie objawic ludziom, którzy nadal sa w fizycznym ciele.
Wolno im wrócic... ale tylko wtedy, gdy nie dotrzymali jakiejs umowy. Na tej plaszczyznie
wzajemny kontakt jest dozwolony. Ale na innych plaszczyznach... Tutaj wolno ci uzywac twoich
duchowych uzdolnien i porozumiewac sie z ludzmi w fizycznym ksztalcie. Istnieje na to wiele
sposobów. Niektórym dzieki sile wzroku wolno sie ukazac ludziom w swej fizycznej formie.
Inni moga korzystac ze swej energii i telepatycznie przesuwac przedmioty. Dostajesz sie na te
plaszczyzne tylko wtedy, kiedy to jest dla ciebie' korzystne... Jesli nie dopelniles zawartej umowy,
mozesz tu przyjsc i nawiazac w jakis sposób kontakt. A to wszystko po to... zeby dopelnic umowy,
jesli twoje zycie nagle sie zakonczylo, bedzie to powodem, zebys takze sie znalazl na tej plaszczyznie.
Wielu ludzi decyduje sie na przyjscie tu, poniewaz wolno im zobaczyc swoich bliskich, którzy nadal sa
w fizycznym ksztalcie. Ale nie kazdy decyduje sie na nawiazanie z nimi kontaktu. Dla niektórych
ludzi byloby to zbyt przerazajace. — Katarzyna zamilkla, wypoczywala. Po chwili wyszeptala
cicho:
— Widze swiatlo.
— Czy to swiatlo dostarcza ci energii? — spytalem.
— Jakby cos sie zaczynalo... to ponowne narodziny.
— Jak ludzie w fizycznej postaci odbieraja te energie? Jak moga sie z nia polaczyc i naladowac
ponownie?
— Poprzez umysl — odparla cicho.
— Ale jak osiagaja ten stan?
— Musza byc bardzo odprezeni. Mozna odnowic sie przez swiatlo... Trzeba byc bardzo
odprezonym, nie zuzywac energii, ale ja odnawiac. We snie czlowiek odnawia siebie. —
Byla w stanie nadswiadomym, postanowilem rozszerzyc zakres pytan.
— Ile razy ponownie sie rodzilas? — spytalem. — Czy zawsze tutaj, w tym otoczeniu,
na ziemi, czy równiez gdzie indziej?
— Nie tylko tutaj.
— Do jakich innych plaszczyzn sie udajesz, do jakich innych miejsc?
— Ja jeszcze nie skonczylam tego, co tu mam do zrobienia. Nie moge odejsc, dopóki nie
doswiadcze wszystkiego w zyciu, a to sie jeszcze nie stalo... Bede miala wiele wcielen... zeby
dopelnic wszystkich umów i splacic wszystkie zaciagniete dlugi.
— Jednak robisz postepy — zauwazylem.
— Zawsze robimy postepy.
— Ile wcielen mialas na ziemi?
— Osiemdziesiat szesc.
— Osiemdziesiat szesc?
— Tak.
— I wszystkie pamietasz?
— Bede je pamietac, jesli to dla mnie bedzie istotne.
Poznalismy fragmenty albo wieksze odcinki dziesieciu, dwunastu jej wcielen, ostatnio niektóre sie
powtarzaly. Najwidoczniej nie potrzebowala pamietac pozostalych. Zrobila rzeczywiscie znaczne
postepy, przynajmniej wedle mojej oceny. Postepy, jakie miala odtad robic, moze nie mialy
zalezec od wspominania tych innych wcielen. Moze nawet przyszle jej postepy nie mialy zalezec
ode mnie czy mojej pomocy. Znowu zaczela szeptac:
— Niektórzy ludzie nawiazuja kontakt z astralna plaszczyzna przez narkotyki, ale nie
rozumieja tego, co przezywaja. Jednak zezwolono im na ten kontakt.
— Nie pytalem jej dotad o narkotyki. A ona uczyla mnie, dzielila sie zdobyta wiedza, czy ja o to
konkretnie pytalem czy nie.
— Czy mozesz uzywac swych sil duchowych, zeby pomóc sobie w osiagnieciu tutaj postepu?
— spytalem.
— Wydaje mi sie, ze coraz bardziej rozwijasz je.
— Tak — przyznala mi racje. — To jest wazne, ale nie tak wazne tutaj, jak na innych
plaszczyznach. Jest to czesc ewolucji i wzrostu.
— Wazne dla ciebie i dla mnie?
— Wazne dla nas wszystkich.
— Jak rozwijamy te uzdolnienia?
— Rozwija sie je poprzez kontakty z innymi ludzmi. Sa tacy, którzy posiadaja wiecej sily, i
wrócili tu obdarzeni wieksza wiedza. Oni szukaja tych, którzy musza sie rozwijac, i pomagaja im.
— Zapadla cisza. Opuszczajac stan nadswiadomosci, weszla w inne wcielenie.
— Widze ocean. Widze dom nad brzegiem oceanu. Jest bialy. Statki wplywaja i wyplywaja z
portu. Czuje zapach morskiej wody.
— Czy jestes tam?
— Tak.
— Jaki jest ten dom?
— Maly, na szczycie ma jakby wieze... okno, przez które mozna patrzec na ocean. Jest tam
teleskop. Z mosiadzu, z mosiadzu i drzewa.
— Czy widzisz ten teleskop?
— Tak, patrze na statki.
— Jakie jest twoje zadanie?
— Skladam raporty o statkach handlowych, które wplywaja do portu. — Przypomnialem
sobie, ze to samo robila w jednym z wcielen, kiedy byla Christianem, marynarzem, który
zostal ranny podczas bitwy morskiej.
— Czy jestes marynarzem? — spytalem, chcac sie dowiedziec wiecej szczególów.
— Nie wiem... moze.
— Czy widzisz, co masz na sobie.
— Biala koszule i brazowe krótkie spodnie i buty z duzymi klamrami... W pózniejszym zyciu
jestem marynarzem, ale nie teraz. — Mogla widziec przyszlosc, ale zeby to zrobic, musiala
przeskoczyc do tej przyszlosci.
— Jestem ranna. — Drgnela i zaczela wic sie z bólu.
— Reka mnie boli. — Istotnie byla Chriastianem i znowu przezywala bitwe morska.
— Czy byl jakis wybuch?
— Tak... czuje zapach prochu.
— Wszystko bedzie dobrze — zapewnilem ja, wiedzac, co nastapi dalej.
— Bardzo wielu ludzi umiera! — Nadal byla przejeta. — Zagle sa porwane... czesc lewej
burty zostala zmiazdzona. — Ogladala uszkodzenie statku. — Musimy zreperowac zagle. One
musza byc zreperowane.
— Czy juz dobrze sie czujesz?
— Tak. To bardzo trudno szyc material, z którego sa zagle.
— Czy mozesz juz pracowac ta reka, która byla ranna?
— Nie, ale obserwuje innych... zagle... sa zrobione z plótna, specjalnego rodzaju plótna, które
bardzo trudno szyc... Wielu ludzi zmarlo. Tak bardzo cierpieli.
— Zadrzala.
— Co takiego?
— Ten ból... w rece.
— Twoja reka sie goi. Przesun sie naprzód w czasie. Czy znowu zeglujesz?
— Tak. — Krótka przerwa. — Jestesmy w poludniowej Walii. Musimy bronic brzegu.
— Kto was atakuje?
— Wydaje mi sie, ze Hiszpanie... maja wielka flote.
— Co sie dzieje dalej?
— Widze statek. Widze port. Widze sklepy i warsztaty. W jednym z tych warsztatów robia
swiece. Sa tez sklepy, gdzie mozna kupic ksiazki.
— Czy chodzisz czasem do ksiegarni?
— Tak. Bardzo lubie tam chodzic. Ksiazki sa cudowne... Widze wiele ksiazek. Ta czerwona jest
historyczna. Pisza w niej o miastach... krajach. Sa tez w niej mapy. Bardzo lubie te ksiazke... Jest
t ez sklep z kapeluszami.
— Czy jest takie miejsce, gdzie chodzisz na piwo? — Przypomnialem sobie opis piwa
Christiana.
— Tak, jest ich wiele — odparla. — Podaja piwo... bardzo ciemne piwo... a do tego
mieso... baranine i chleb, duze kawalki chleba. Piwo jest bardzo gorzkie, bardzo gorzkie.
Czuje jego smak. Podaja tez wino, sa tam dlugie drewniane stoly...
Postanowilem zwrócic sie do niej po imieniu, zeby zobaczyc, jak zareaguje.
— Christian — powiedzialem z naciskiem. Odparla glosno, bez wahania: — Tak, czego
chcesz?
— Gdzie jest twoja rodzina, Christianie?
— Mieszkaja w pobliskim miescie. My wyplywamy z tego portu.
— Kto nalezy do twojej rodziny?
— Mam siostre... imieniem Mary.
— A czy masz dziewczyne?
— Nie mam zadnej dziewczyny. Tylko kobiety w miescie.
— Nikogo specjalnie?
- Nie, tylko kobiety... Znowu plywam. Walczylam w wielu bitwach, ale nic mi sie nie stalo.
— Zestarzalas sie...
— Tak.
— Czy mialas kiedy meza?
- Chyba tak. Widze obraczke.
— Czy mialas dzieci?
- Tak. Mój syn takze bedzie plywal... Widze pierscien, pierscien z reka. Ta reka cos trzyma, ale
nie widzi co. Ten pierscien to reka, reka cos trzymajaca. — Katarzyna zaczela sie krztusic.
— Co sie dzieje?
- Ludzie na statku sa chorzy, wymiotuja... to z powodu jedzenia. Zjedlismy zepsuta zywnosc.
Solona wieprzowine. — Nadal sie krztusila. Przesunalem ja w czasie i krztuszenie ustapilo.
Postanowilem juz nie doprowadzac jej ponownie do ataku serca Christiana. Byla
bardzo wyczerpana, wyprowadzilem ja wiec z transu.
-
R ozdzial czternasty
Trzy tygodnie minely, nim sie znów spotkalismy. Przyczyna tej przerwy byla moja krótka choroba i
jej urlop. Katarzyna czula sie nadal doskonale, ale kiedy zaczelismy seans, sprawiala wrazenie
zaniepokojonej. Oswiadczyla mi, ze jest w tak dobrym stanie zdrowia i czuje sie tak znakomicie, ze
hipnoza nie jest juz jej potrzebna. Oczywiscie miala racje. W zwyklych okolicznosciach zaczelibysmy
konczyc terapie wiele tygodni temu. Kontynuowalismy ja czesciowo z powodu mojego zainteresowania
przeslaniami Mistrzów, a poza tym, dlatego ze Katarzyna nadal miala pewne drobne
dolegliwosci. Musialem przyznac, ze jest prawie wyleczona, a poza tym jej wcielenia sie powtarzaly.
Ale co w przypadku, gdyby Mistrzowie mieli mi jeszcze wiecej do powiedzenia? Jak móglbym sie
porozumiec z nimi bez posrednictwa Katarzyny? Wiedzialem, ze gdybym nalegal, kontynuowalaby
nasze seanse. Czulem jednak, ze nie mam do tego prawa. Z pewnym smutkiem przyznalem jej racje.
Porozmawialismy o tym, co wydarzylo sie w minionych trzech tygodniach, ale robilem to bez
zapalu.
Minelo piec miesiecy. Katarzyna nadal byla w dobrym stanie zdrowia. Leki i obawy byly
minimalne. Zmienily sie na plus jej stosunki z ludzmi i jakosc zycia.
Spotykala sie obecnie równiez z innymi mezczyznami, choc Stuart nadal byl obecny w jej zyciu.
Po raz pierwszy od wczesnego dziecinstwa byla radosna i szczesliwa. Od czasu do czasu
spotykalismy sie w hallu szpitala albo w kolejce w kafeterii, ale kontakt lekarz -pacjent przestal
istniec.
Zima sie skonczyla i zaczela wiosna. Katarzyna zapisala sie do mnie na wizyte. Trapil ja
uporczywy sen o jakiejs religijnej ofierze, o wezach w glebokiej jamie. Jacys ludzie zostali
zmuszeni do wejscia do tej jamy. Ona tez znalazla sie tam i próbowala uciec, wbijajac palce w
piaszczyste sciany i pnac sie w góre. Weze byly pod nia. W tym momencie sen sie urywal, a ona
budzila sie z sercem walacym ze strachu.
Pomimo dlugiej przerwy zapadla szybko w gleboki sen hipnotyczny. Nie dziwilem sie, kiedy
natychmiast znalazla sie w dawnym bardzo wcieleniu.
— Tu, gdzie jestem, panuje upal — zaczela. — Widze dwóch czarnych ludzi, którzy stoja kolo
kamiennego muru, zimnego i wilgotnego. Maja jakies nakrycia glowy. Wokól prawej kostki kazdy z
nich ma sznur, w który wplecione sa paciorki i wstazki. Oni buduja magazyn z kamieni i gliny na
pszenice, na jakies ziarno. Do spichrza prowadza trzy stopnie, a na zewnatrz stoi posag boga.
Cialo ma czlowieka, a glowe zwierzecia, ptaka. To bóg czterech pór roku. Sciany sa uszczelnione
rodzajem smoly, zeby powietrze nie dostawalo sie do wnetrza i zboze nie psulo. Swedzi mnie
twarz... We wlosach mam niebieskie paciorki. Lataja muszki albo jakies owady i dlatego swedza
mnie rece i twarz. Smaruje twarz mascia, zeby mi nie dokuczaly... ta masc bardzo brzydko
pachnie, to sok jakiegos drzewa.
Mam warkocze, a w nich paciorki i zlote sznurki. Moje wlosy sa kruczoczarne. Naleze do domu
królewskiego. Jestem tutaj z powodu jakiejs uroczystosci. Przyszlam, zeby patrzec, jak namaszczaja
kaplanów... jest swieto bogów nadchodzacych zniw. Skladane beda tylko ofiary ze zwierzat, a nie
ludzi. Krew ofiarnych zwierzat splywa z bialego zbiornika do sadzawki... splywa z pyska weza.
Mezczyzni nosza male zlote kapelusze. Wszyscy tu maja ciemna skóre. Niewolników sprowadza sie z
innych krajów, spoza morza...
Zamilkla i czekalismy, jak gdyby nie bylo pieciu miesiecy przerwy. Zrobila sie czujna,
nasluchiwala czegos.
Wszystko odbywa sie tak szybko- i tak bardzo jest skomplikowane... to, co mi mówia... o
zmianie i rozwoju oraz innych plaszczyznach. Jest plaszczyzna swiadomosci i plaszczyzna
przejsciowa. Przychodzimy z jednego zycia i, jesli nauczylismy sie wyznaczonych nam lekcji,
przenosimy sie do innego wymiaru, innego zycia. Musimy to wszystko w pelni zrozumiec. Jesli nie
zrozumiemy, nie wolno nam przejsc... powtarzamy, poniewaz nie nauczylismy sie. Doswiadczenie
musimy czerpac ze wszystkich stron. Jesli chcemy brac, musimy takze dawac... Tyle musimy
wiedziec, tyle duchów bierze w tym udzial. Dlatego jestesmy tutaj. Mistrzowie... tutaj na tej
plaszczyznie jest tylko jeden.
Katarzyna urwala, a potem odezwala sie glosem Mistrza-poety. Mówil do mnie:
— To-, co ci powiemy, jest na teraz. Odtad musisz sie uczyc poprzez wlasna intuicje.
Po dlugiej chwili Katarzyna odezwala sie szeptem:
Tutaj jest czarne ogrodzenie... wewnatrz sa kamienne groby. Twój grób takze jest tutaj.
— Mój? — spytalem zdumiony.
— Tak.
— Czy mozesz przeczytac napis?
— Nazwisko „Noble", 1668 — 1724. Lezy na nim kwiat... To we Francji albo w Rosji.
Nosiles czerwony mundur... spadles z konia... widze zloty pierscien... z glowa lwa... to
oznaka.
Na tym seans sie zakonczyl. Zrozumialem z oswiadczenia Mistrza-poety, ze nie bedzie wiecej
zadnych przeslan podczas seansów hipnotycznych z Katarzyna, i tak istotnie sie stalo. Byla
calkowicie wyleczona, a ja nauczylem sie wszystkiego, co bylo mozliwe, podczas jej powrotów do
poprzednich wcielen. Reszty, która kryla przyszlosc, musialem nauczyc sie dzieki wlasnej intuicji.
R ozdzial pietnasty
W dwa miesiace po naszym ostatnim seansie zadzwonila do mnie Katarzyna i zapisala sie na wizyte,
mówiac, ze ma mi cos bardzo ciekawego do powiedzenia.
Kiedy weszla do mego gabinetu, zdumiala mnie ta nowa szczesliwa, usmiechnieta Katarzyna,
promieniejaca wewnetrznym swiatlem. Pomyslalem wtedy o naszym pierwszym spotkaniu i o tym, jak
wiele osiagnela w bardzo krótkim czasie.
Katarzyna odwiedzila Iris Saltzman, znana jasnowidzaca, która zajmowala sie astrologia i
specjalizowala w poznawaniu dawnych wcielen. Bylem tym nieco zdziwiony, ale zrozumialem
ciekawosc Katarzyny i jej chec potwierdzenia tego, czego doswiadczyla. Bylem rad, ze odwazyla sie
na to.
Katarzyna dowiedziala sie o Iris od przyjaciólki. Umówila sie z nia telefonicznie, nie wspominajac
o seansach hipnotycznych w moim gabinecie.
Iris spytala ja tylko o date, godzine i miejsce urodzenia. Na podstawie tego — jak wyjasnila —
miala wykreslic astrologiczne kolo, które w polaczeniu z jej intuicja ukaze szczególy dawnych
wcielen Katarzyny.
Byla to pierwsza wizyta Katarzyny u osoby tego rodzaju i dlatego nie bardzo wiedziala, czego
sie moze spodziewac. Ku jej zdumieniu Iris potwierdzila wiekszosc tego, co Katarzyna odkryla
podczas hipnozy.
Iris stopniowo wprowadzila siebie jakby w trans, rozmawiajac w trakcie tego z Katarzyna i robiac
notatki na spiesznie naszkicowanym astrologicznym wykresie. W kilka minut pózniej, kiedy Iris
byla juz w transie, chwycila sie za gardlo i powiedziala, ze Katarzyna w jednym z poprzednich
wcielen byla duszona i miala poderzniete gardlo. Rana ta zostala zadana podczas wojny, Iris
widziala tez plomienie i ruiny jakiejs wsi kilka wieków temu. Powiedziala, ze Katarzyna byla
mlodym czlowiekiem w momencie smierci.
Kiedy nastepnie opisywala Katarzyne jako mlodego chlopca w marynarskim mundurze, w
krótkich czarnych spodniach i butach z dziwnymi klamrami, oczy jej byly szkliste. Nagle Iris
dotknela swej lewej reki, wolajac, ze czuje pulsujacy ból i ze cos ostrego wbilo sie w nia, w
wyniku czego zostala na zawsze blizna. Mówila o wielkich bitwach morskich w poblizu wybrzeza
Anglii. Potem opisala zycie na zaglowcu.
Nastepnie opisala fragmenty innych wcielen. A wiec widziala Katarzyne w Paryzu, gdzie ona
znowu byla chlopcem i umarla mlodo w nedzy. Innym razem byla ciemnoskóra zezowata Indianka na
poludniowo-zachodnim wybrzezu Florydy. Uzdrawiala ludzi i chodzila boso. Na rany stosowala
rózne masci, leczyla tez ziolami, odznaczala sie wielka intuicja. Lubila nosic bizuterie z niebieskich
kamieni, przewaznie z lapisu i czerwony, zylkowany kamien.
W innym jeszcze wcieleniu Katarzyna byla Hiszpanka, prostytutka, a jej imie zaczynalo sie na
litere L. Mieszkala z jakims starszym mezczyzna.
Kiedys tez byla córka z nieprawego loza bogatego utytulowanego ojca, mieszkala w wielkim domu.
Iris widziala herb rodzinny na kubkach. Powiedziala, ze Katarzyna byla bardzo ladna i miala dlugie,
smukle palce. Grala na harfie. Z góry wybrano jej meza. Katarzyna bardzo lubila zwierzeta,
zwlaszcza konie, i lepiej traktowala zwierzeta niz ludzi ze swego otoczenia.
W któryms krótkim wcieleniu byla Marokanczykiem, który zmarl w mlodosci z powodu jakiejs
choroby. Kiedys zyla na Haiti i brala udzial w magicznych obrzedach.
W bardzo dawnym wcieleniu byla Egipcjanka i uczestniczyla w uroczystosciach pogrzebowych. Ta
kobieta miala warkocze.
Kilkakrotnie zyla we Francji i we Wloszech. Podczas wcielenia we Florencji miala do czynienia z
religia, potem wyjechala do Szwajcarii, gdzie byla zwiazana z klasztorem, byla kobieta i miala
dwóch synów. Lubila zloto i rzezby ze zlota, nosila zloty krzyz. We Francji uwieziono ja i trzymano
w zimnym ciemnym lochu.
W innym zyciu Katarzyna byla mezczyzna, nosila czerwony mundur, wokól niej byli zolnierze i
konie. Ten mundur, czerwony ze zlotem, byl chyba rosyjski. Kiedy indziej byla nubijska niewolnica w
starozytnym Egipcie, wtracona do wiezienia. W jeszcze innym zyciu Katarzyna byla mezczyzna w
Japonii, bardzo wyksztalconym nauczycielem, który mial do czynienia z ksiazkami. Pracowala w
szkole i dozyla póznego wieku.
I wreszcie na zakonczenie bylo niezbyt odlegle zycie, kiedy bedac niemieckim zolnierzem zginela
podczas bitwy.
Zafascynowala mnie niezwykla dokladnosc, z jaka Iris opisywala wydarzenia z dawnych
wcielen. Zdumiewajaca byla zbieznosc ze wspomnieniami Katarzyny podczas hipnozy. Christian
ranny w reke podczas bitwy morskiej, opis jego ubrania i butów; zycie Luizy jako hiszpanskiej
prostytutki; Aronda i egipskie pogrzeby; John, mlody wojownik, który mial podciete gardlo
przez Stuarta w jego dawnym wcieleniu; Eryk nieszczesny niemiecki pilot i tak dalej.
Byly takze punkty styczne z obecnym zyciem Katarzyny. Na przyklad lubila ona bardzo
niebieska bizuterie, zwlaszcza lapis lazuli. Nie miala jednak na sobie zadnych ozdób podczas
spotkania z Iris. Zawsze kochala zwierzeta, zwlaszcza konie i koty, i czula sie z nimi lepiej niz z
ludzmi. A gdyby mogla wybierac miejsce stalego zamieszkania, wybralaby Florencje.
Oczywiscie pod zadnym pozorem nie uwazam tego spotkania za eksperyment o znaczeniu
naukowym a o gwiazdach wiem bardzo malo. Poniewaz mialo miejsce, uwazalem za wlasciwe
opowiedziec o nim.
Trudno mi stwierdzic, co wlasciwie stalo sie tego dnia. Moze Iris podswiadomie uzyla
telepatii i „czytala" w myslach Katarzyny, której podswiadomosc zapamietala dawne wcielenia?
A moze Iris naprawde potrafila zdobyc te informacje dzieki swej niezwyklej nadwrazliwej
duchowosci? Niezaleznie od tego, jak to sie stalo, obie, choc róznymi drogami, uzyskaly te same
rezultaty:
Katarzyna dzieki hipnotycznym transom, Iris ponadzmyslowym kanalom.
Malo jest osób, które potrafilyby zrobic to, co Iris. Wielu ludzi, którzy nazywaja siebie
jasnowidzami, po prostu zeruje na strachu innych ludzi, jak równiez na ich ciekawosci, zeby poznac
nieznane. A dzisiaj rózni naciagacze i oszusci, udajacy astrologów i wrózbitów, w pelni to
wykorzystuja. Popularnosc takich ksiazek jak Out on a Limb Shirley MacLaine spowodowala, ze
pojawilo sie mnóstwo „mediów". Wiele z nich zachwala swe uslugi w lokalnych gazetach i wobec
bezkrytycznego audytorium powtarza banaly w stylu: „Jesli nie jestes w harmonii z natura, natura
nie bedzie w harmonii z toba". Tego rodzaju oswiadczenia, wyglaszane zwykle glosem odmiennym
od glosu „medium", czesto z obcym akcentem, znajduja poklask szerokiego kregu sluchaczy. Doprawdy
trudno jest ocenic wartosc tych dotyczacych glównie sfery duchowej przeslan. Po to, by
calkowicie nie zdyskredytowac tej dziedziny, nalezy odróznic prawde od falszu. Powinni sie tym zajac
nie tylko powazni naukowcy, specjalisci od behawioryzmu, ale równiez psychiatrzy, by wyeliminowac
choroby psychiczne, oszustwo, symulacje i tendencje socjopatyczne. Do oceny tych zjawisk i
dalszych nad nimi badan potrzebni beda statystycy, psychologowie i fizycy. Zeby osiagnac na tym
polu powazne rezultaty, trzeba stosowac naukowa metode. W nauce formuluje sie poczatkowo hipoteze,
która jest wstepnym zalozeniem, budowanym na podstawie licznych obserwacji, po to, zeby
wyjasnic jakies zjawisko. Od tego momentu hipoteza musi byc sprawdzona w warunkach
kontrolowanych. Kiedy juz naukowcy dojda do wniosku, ze maja pewna teorie, musi byc ona
wielokrotnie sprawdzana przez innych badaczy po to, by otrzymac te same wyniki.
Szczególowe, do zaakceptowania przez nauke badania, które przeprowadzili: dr Joseph B. Rhine
(Uniwersytet Duke), dr lan Stevenson (Uniwersytet Wirginia, Wydzial Psychiatrii), dr Gertrude
Schmeidler (College Nowego Jorku) i wielu innych powaznych naukowców dowiodly, ze jest to
mozliwe.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:17, 28 Sty 2014
Temat postu:
Pomyslalem o tak popularnym aniele strózu. Z pewnoscia Edward w roli kochajacego, czesto
obecnego ducha, który nad nia czuwa, zeby sprawdzic, czy wszystko u niej w porzadku, prawie
spelnial taka anielska role. Przeciez Katarzyna mówila o duchach opiekunczych. Ciekaw bylem,
ile z naszych dzieciecych „mitów" zakorzenilo sie w ledwie pamietanej przeszlosci.
Ciekaw tez bylem, jaka jest hierarchia duchów, który z nich staje sie opiekunem, a który
Mistrzem, a który tylko sie uczy. Gradacja musi byc oparta na madrosci i wiedzy, a ostatecznym
celem jest upodobnienie sie do Boga, zblizenie, a moze nawet jakies zjednoczenie sie z Nim. Byl
to cel, który mistycy wieki cale opisywaliw ekstatycznych slowach. Oni mieli przedsmak takiej
boskiej jednosci. Nam to ukazywali tacy posrednicy jak Katarzyna, nie majacy osobistego
doswiadczenia, ale za to niezwykly talent.
Edward odszedl, a Katarzyna zamilkla. Twarz miala spokojna i radosna. Jakiez wspaniale
zdolnosci posiadala: spojrzenia poza zycie i smierc, rozmawiania z „bogami" i przekazywania ich
madrosci. Pozywalismy z Drzewa Wiedzy, juz nie zakazanego. Ciekaw bylem, ile jeszcze jablek
zostalo.
Minette, matka mojej zony, Carole, umierala na raka, który z piersi przerzucil sie na kosci i
watrobe. Choroba trwala ponad cztery lata i chemioterapia juz nie mogla zatrzymac tego procesu.
Byla ona dzielna kobieta, która ze stoicyzmem znosila cierpienie i slabosc. Stan jej sie niestety
pogarszal, a ja wiedzialem, ze smierc zbliza sie nieublaganie.
Seanse z Katarzyna caly czas sie odbywaly, a ja opowiadalem Minette o moich doswiadczeniach i
niezwyklych odkryciach z tym zwiazanych. Bylem raczej zdziwiony, ze ona, tak rzeczowa kobieta
interesu, sluchala tego niezwykle uwaznie i chciala wiedziec jak najwiecej. Dalem jej wiec
odpowiednie ksiazki, które wprost pochlaniala. Zorganizowala dla nas trojga kurs kabaly,
mistycznych pism zydowskich sprzed setek lat. A choc reinkarnacja oraz fazy miedzy
wcieleniami sa podstawa literatury kabalistycznej, wspólczesni Zydzi nie maja o tym pojecia. W
miare jak cialo Minette bylo coraz slabsze, jej duch stawal sie coraz mocniejszy. Zmniejszyl sie tez
strach przed smiercia, poniewaz czekala na ponowne spotkanie z ukochanym mezem, Benem.
Uwierzyla w niesmiertelnosc duszy, i to pomoglo jej znosic cierpienie. Na razie pragnela zyc, gdyz
marzyla o tym zeby zobaczyc swoja nastepna wnuczke, pierwsze dziecko córki Donny. Podczas
jednego z zabiegów w szpitalu spotkala Katarzyne i bardzo sie zaprzyjaznily. Szczerosc i
uczciwosc Katarzyny sprawily, ze Minette uwierzyla w istnienie przyszlego zycia.
Na tydzien przed smiercia Minette zostala przyjeta na oddzial onkologiczny naszego szpitala.
Carole i ja spedzalismy z nia duzo czasu rozmawiajac o zyciu i smierci, i o tym, co nas po niej
czeka. Minette, kobieta o wielkiej godnosci, postanowila umrzec w szpitalu, gdzie miala zapewniona
dobra opieke pielegniarska. Donna, jej maz i szesciotygodniowa córeczka tez ja odwiedzili, spedzajac
z nia duzo czasu. Prawie stale bylismy przy niej. Pewnego wieczoru o godzinie szóstej, wkrótce
po powrocie ze szpitala do domu, nagle oboje z Carole poczulismy, ze natychmiast musimy tam
wracac. Nastepne szesc, siedem godzin bylismy pod wplywem transcendentalnej duchowej energii.
Choc Minette trudno bylo oddychac, nie miala juz bólów. Rozmawialismy o tym, ze wkrótce
znajdzie sie w stanie posrednim, ze ujrzy promienne swiatlo i jasna postac. W milczeniu
dokonala przegladu swego zycia, starajac sie przypomniec wszystkie jego negatywy, jakby
wiedziala, ze nie moze odejsc, dopóki tego nie zrobi. Czekala na okreslona pore nad ranem,
czekala na to z coraz wieksza niecierpliwoscia. Minette byla pierwsza osoba, która w ten sposób
prowadzilem do momentu umierania i przez smierc. Byla wzmocniona na duchu, a cale to
przezycie lagodzilo nasz ból.
Przekonalem sie, ze moje umiejetnosci leczenia pacjentów znacznie wzrosly, nie tylko w
dziedzinie fobii i leków, ale zwlaszcza przygotowania do smierci i umierania, cierpienia i obaw z
tym zwiazanych. Wiedzialem intuicyjnie, co jest zle i jak pokierowac terapia. Potrafilem
przekazac moim pacjentom uczucie spokoju i nadziei. Po smierci Minette wiele osób, które
wiedzialy, ze wkrótce umra albo niedawno przezyly smierc kogos bliskiego, zwracalo sie do
mnie o pomoc. Wiele z nich nie bylo jeszcze dostatecznie przygotowanych, by im powiedziec o
Katarzynie lub zapoznac z literatura dotyczaca zycia po smierci. Ale nawet jesli nie posiadali tej
specyficznej wiedzy, czulem, ze moge wiele dla nich zrobic. Ton glosu, serdeczne zrozumienie calego
procesu oraz ich obaw i uczuc, spojrzenie, dotkniecie reka, slowo — wszystko to w pewnym
momencie moglo do nich przeniknac, poruszyc strune nadziei, ozywic zapomniana duchowosc,
swiadomosc wspólnoty czlowieczej. A dla tych, którzy gotowi byli przyjac cos wiecej,
podsuniecie odpowiedniej ksiazki, relacja o przezyciach Katarzyny oraz innych ludzi byly jak
otwarcie okna na swiezy powiew. W tych, którzy byli gotowi, wstepowala nowa duchowa energia,
rozwijala sie ich intuicja. Jestem calkowicie przekonany, ze musieli byc ludzmi o szerokich
horyzontach.
Tak jak potrzebna jest praca naukowa, zeby udokumentowac przezycia z okresu umierania i
smierci, jakie byly udzialem Katarzyny, równie potrzebna na tym polu jest praca
eksperymentalna. Terapeuci powinni rozwazyc mozliwosc istnienia zycia po smierci i umiescic to w
swoim programie doradczym. Nie musza stosowac regresji hipnotycznej, ale powinni miec otwarte
umysly, dzielic sie swa wiedza z pacjentami i nie lekcewazyc ich przezyc.
Ludzie zyja teraz w nieustannym strachu o swoje zycie. AIDS, zaglada nuklearna, terroryzm,
choroby oraz inne katastrofy groza nam codziennie. Wielu nastolatków nie wierzy, ze dozyje
dwudziestego roku zycia. Jest to okropne nastawienie, odzwierciedlajace wielkie stresy, jakie
przezywa nasze spoleczenstwo.
Reakcja Minette na przeslanie Katarzyny byla niezwykla. Wzmocnila ja duchowo i mimo wielkiego
cierpienia fizycznego i upadku cielesnego ozyla w niej nadzieja. Ale to, czego sie dowiedziala, jest
dla nas wszystkich, nie tylko dla umierajacych. I dla nas takze istnieje nadzieja. Potrzeba nam wiecej
klinicystów i naukowców, którzy pisaliby i mówili o ludziach takich jak Katarzyna, zeby potwierdzic i
szerzyc zdobyta przez nia wiedze. W niej zawarta jest odpowiedz: jestesmy niesmiertelni. Zawsze
bedziemy razem.
R ozdzial dw unasty
Minelo trzy i pól miesiaca od naszego pierwszego seansu hipnotycznego. Nie tylko ustapily u
Katarzyny wszelkie niepokojace objawy i zostala uleczona, lecz calkiem sie zmienila. Byla radosna,
promieniowala spokojem i energia. Ludzie sie do niej garneli. Kiedy jadla sniadanie w szpitalnej
kafeterii, spieszyli do niej zarówno mezczyzni, jak i kobiety. „Chcialem(lam) ci tylko powiedziec, ze
pieknie wygladasz" — mówili do niej. Mialem wrazenie, ze przyciaga ich niewidzialna wedka. A
przedtem przez wiele lat w tej samej kafeterii nikt na nia nie zwracal uwagi.
Jak zwykle zapadla szybko w gleboki trans hipnotyczny w moim slabo oswietlonym gabinecie, a
jej blond wlosy rozsypaly sie na dobrze znanej bezowej poduszce.
— Widze budynek... z kamienia. I cos ostrego na jego szczycie. To mocno górzysta okolica.
Bardzo tu wilgotno... bardzo duza wilgoc na zewnatrz. Przejezdza wóz. Przejezdza przed... frontem.
Ten wóz zaladowany jest sianem czy sloma, czyms, co jedza zwierzeta. Sa tutaj jacys mezczyzni.
Niosa chyba sztandary, cos co powiewa na koncu kija. Sa bardzo kolorowe. Mówia o Maurach. I
o tym, ze toczy sie wojna. Na glowie maja cos metalowego... metalowe okrycia na glowie. Rok jest
1483. To wszystko ma cos wspólnego z Dunczykami. Czy walczymy z Dunczykami? Toczy sie
jakas wojna.
— Czy jestes tam? — spytalem.
— Nie widze tego — odparla cicho.
— Widze teraz wozy. Kazdy ma dwa kola... dwa kola i otwarty tyl, boki z drewnianych
listew. Widze... cos metalowego, co nosza na szyjach... to ciezki metal w ksztalcie krzyza. Ale
konce sa zaokraglone. To uroczystosc jakiegos swietego... Widze miecze. Oni maja jakby noze
albo miecze... bardzo ciezkie, z bardzo ostrymi koncami. Przygotowuja sie do bitwy.
— Spróbuj siebie znalezc — polecilem. — Rozejrzyj sie. Moze jestes zolnierzem. Widzisz ich z
pewnej odleglosci.
— Nie jestem zolnierzem — powiedziala stanowczo.
— Rozejrzyj sie.
— Przywiozlam jakies prowianty. To wioska... — zamilkla.
— Co teraz widzisz?
— Widze sztandar, cos w rodzaju sztandaru. Jest bialo-czerwony... bialy z czerwonym krzyzem.
— Czy to sztandar twego narodu? — spytalem.
— To sztandar zolnierzy króla — wyjasnila.
— Czy to jest twój król?
— Tak.
— Czy wiesz, jak ten król ma na imie?
— Nie slyszalam. Jego tu nie ma.
— Czy mozesz spojrzec i zobaczyc, co nosisz na sobie? Spójrz uwaznie i powiedz, co
nosisz?
— Cos ze skóry... na wierzchu skórzany kaftan... na bardzo grubej koszuli. Skórzany krótki
kaftan... Trzewiki ze skóry zwierzecej... nie trzewiki, raczej buty albo mokasyny. Nikt sie do mnie
nie odzywa.
— Rozumiem. Jakiego koloru sa twoje wlosy?
— Jasne, ale ja nie jestem stara, troche sa siwe.
— Jaki jest twój stosunek do tej wojny?
— Przywyklam do niej, to mój zawód. W poprzedniej walce stracilam dziecko.
— Syna?
— Tak — powiedziala z wielkim smutkiem.
— Kto ci zostal? Kto zostal z twojej rodziny?
— Moja zona... i córka.
— Jak twój syn mial na imie?
— Nie widze jego imienia. Pamietam go. Widze moja zone. — Katarzyna wielokrotnie byla to
mezczyzna, to kobieta. W obecnym wcieleniu stracila dziecko, ale w poprzednich miala wiele
dzieci.
— Jak wyglada twoja zona?
— Jest bardzo zmeczona, stara. Mamy kilka kóz.
— Czy twoja córka nadal mieszka z toba?
— Nie, wyszla za maz i zostawila nas.
— A wiec jestes teraz tylko z zona?
— Tak.
— Jakie jest twoje zycie?
— Jestesmy bardzo zmeczeni i bardzo biedni. Nie bylo nam latwo.
— Stracilas syna. Czy bardzo za nim tesknisz?
— Tak — odparla krótko, ale z wyraznym smutkiem.
— Czy bylas wiesniakiem? — zmienilem temat.
— Tak. Rosnie tu pszenica... pszenica, cos podobnego do pszenicy.
— Czy w tym kraju podczas twego zycia bylo wiele wojen, wiele tragedii.
— Tak.
— Ale jednak dozylas starosci.
— Wojny tocza sie z dala od wsi, a nie we wsi — wyjasnila. — Oni musza dojechac na
pole bitwy... przez pasma górskie.
— Czy znasz nazwe kraju, w którym zyjesz? Albo najblizszego miasta?
— Nie widze tego, ale musi miec jakas nazwe. Nie widze jej.
— Czy to jest wojna religijna? Widzialas krzyze u zolnierzy? Czy to ma dla ciebie jakis zwiazek
z religia?
— Dla innych tak, nie dla mnie.
— Czy ktos z twojej rodziny oprócz zony i córki zyje jeszcze?
— Nie.
— Twoi rodzice zmarli.
— Tak.
— Bracia i siostry?
— Mam siostre, ona zyje-. Nie znam jej — dodala majac na mysli swoje obecne zycie.
— Dobrze. Spójrz, czy nie rozpoznajesz kogos we wsi albo w twojej rodzinie. — Jesli ludzie
przezywaja reinkarnacje grupowo, moze znalazlaby tam kogos, kto odgrywal istotna role w jej
obecnym wcieleniu.
— Widze kamienny stól... i miski.
— Czy to twój dom?
— Tak. Widze cos ugotowanego, cos zóltego... jakby z kukurydzy... lub cos w tym rodzaju...
zóltego. My to jemy...
— W porzadku — powiedzialem, starajac sie przyspieszyc jej relacje. — Mialas bardzo
trudne zycie, bardzo trudne. O czym teraz myslisz?
— O koniach — szepnela.
— Czy masz konie?
— Albo ktos inny?
— Nie mam... ale zolnierze maja, niektórzy z nich. Wiekszosc porusza sie na piechote. Ale to
nie sa konie, to sa osly, w kazdym razie sa mniejsze niz konie. Bardzo zle.
— Przesun sie teraz naprzód w czasie — polecilem. — Jestes bardzo stara. Postaraj sie znalezc
w ostatnim dniu swego zycia jako stary czlowiek.
— Kiedy ja nie jestem bardzo stara — zaprotestowala. Nie przejmowala sie specjalnie tymi
swoimi wcieleniami. To, co sie dzialo, to sie dzialo. Nie moglem jej podsuwac ówczesnych przezyc.
Nie moglem jej sklaniac, zeby zmieniala szczególy tego, co sie wydarzylo i co pamietala.
— Czy w tym twoim wcieleniu cos sie jeszcze wydarzy? — spytalem zmieniajac temat. — Wazne,
zebysmy to wiedzieli.
— Nic istotnego — odparla obojetnie.
— A wiec przesun sie w czasie. Dowiedzmy sie, czego powinnas sie nauczyc. Wiesz juz?
— Nie. Ciagle tam jestem.
— Tak, wiem o tym. Czy cos widzisz? — Dopiero po dluzszej chwili wyszeptala:
— Unosze sie.
- Czy opuscilas jego cialo?
— Tak, unosze sie. — Znowu stala sie duchem.
— Czy teraz wiesz, czego powinnas sie nauczyc? Znowu mialas bardzo ciezkie zycie.
— Nie wiem. Po prostu unosze sie.
— W porzadku. Odpocznij... odpocznij. — Uplynelo w milczeniu kilka minut. Potem sprawiala
wrazenie, ze czegos nasluchuje. Nagle zaczela mówic, glos jej byl donosny, gleboki. To nie
mówila Katarzyna.
— Wszystkiego jest siedem plaszczyzn, siedem plaszczyzn, a kazda sklada sie z wielu poziomów,
jeden z nich jest poziomem skupienia. Na tym poziomie wolno ci zebrac mysli. Mozesz zobaczyc
swoje zycie, które wlasnie sie skonczylo. Tym z wyzszych poziomów wolno zobaczyc wypadki
historyczne. Moga sie cofnac i potem uczyc tego, czego sie dowiedzieli. Ale nam z nizszych
poziomów wolno tylko zobaczyc swoje zycie... które wlasnie minelo.
Mamy dlugi, które trzeba splacic. Jesli ich nie splacimy, bedziemy musieli je zabrac do
nastepnego zycia... po to, zeby nad nimi pracowac. Zeby osiagnac postep, trzeba splacic swoje
dlugi. Niektóre dusze osiagaja postep szybciej niz inne. Kiedy jestes w fizycznej powloce, pracujesz
nad ksztaltem swego zycia... Jesli cos przeszkodzilo ci w splaceniu twego dlugu, musisz wrócic na
plaszczyzne skupienia i tam czekac az dusza, wobec której masz dlug, przyjdzie do ciebie. A kiedy
obie beda mogly w tym samym czasie wrócic do cielesnego ksztaltu, wtedy bedzie ci wolno wrócic.
Ale to ty decydujesz, kiedy wrócisz. To ty decydujesz, co nalezy uczynic, zeby splacic ten dlug. Nie
bedziesz pamietac innych swoich wcielen... tylko to jedno, z którego wlasnie przybyles. Tylko
duszom na wyzszym etapie — medrcom — wolno wrócic do czasów historycznych i minionych
wydarzen, zeby nam pomóc, nauczyc tego, co musimy zrobic.
Jest siedem plaszczyzn... siedem, przez które musimy przejsc, nim zostaniemy odeslani. Jedna z
nich jest plaszczyzna przejsciowa. Tu trzeba czekac. Na tej plaszczyznie bedzie postanowione, co
mozesz zabrac do nastepnego zycia. Kazdy z nas ma... dominujaca wade. Moze to byc chciwosc,
pozadanie i tak dalej, ale cokolwiek to bedzie, musisz splacic dlug tym ludziom, których
skrzywdziles. Potem musisz nad ta wada zapanowac wlasnie w tym zyciu. Musisz nauczyc sie
panowac nad chciwoscia. Jesli ci sie nie uda, kiedy wrócisz, bedziesz musial przeniesc te wade, jak
równiez inne, do twego nastepnego zycia. Ciezar sie powiekszy. Z kazdym wcieleniem, które
przezyles nie splaciwszy swoich dlugów, nastepne bedzie trudniejsze. Jesli je splacisz, otrzymasz latwe
zycie. Tak wiec sam decydujesz, jakie bedziesz miec zycie. W nastepnej fazie bedziesz odpowiadac
za zycie, jakie masz. To ty decydujesz. — Katarzyna zamilkla.
Najwyrazniej to nie byl zaden z Mistrzów. Okreslil siebie jako „my z nizszych poziomów", w
przeciwienstwie do tych dusz na wyzszym poziomie — „medrców". Ale przekazana wiedza byla
jasna i prosta. Ciekaw bylem pozostalych pieciu poziomów. Czy etap odnowy byl jedna z tych
plaszczyzn? A co z etapem nauki i etapem decyzji? Cala madrosc ujawniona w przeslaniach
tych dusz o róznych wymiarach duchowosci byla konsekwentna. Styl wypowiedzi róznil sie, jak tez
slownictwo i budowa zdan, ale tresc pozostawala niezmiennie taka sama. Systematycznie
zdobywalem zasób wiedzy duchowej, na która skladala sie milosc i nadzieja, wiara i milosierdzie.
Mówila ona o cnotach i wadach, dlugach, jakie sie mialo wobec innych ludzi i siebie samego.
Obejmowala minione wcielenia i duchowe plaszczyzny pomiedzy wcieleniami. Glosila postep duszy
poprzez harmonie i równowage, milosc i madrosc, postep, którego celem byl mistyczny i
ekstatyczny zwiazek z Bogiem.
Bylo przy tym wiele praktycznych wskazówek, podkreslono doniosle znaczenie: cierpliwosci i
czekania; madrosci, jaka sie kryje w równowadze przyrody; wyzbycia sie strachu, zwlaszcza strachu
przed smiercia; zaufania i przebaczenia; uczenia sie, a nie sadzenia innych; tego, ze nikogo nie
wolno pozbawiac zycia; gromadzenia i poslugiwania sie silami intuicji i moze nade wszystko
niezachwianej wiary, ze jestesmy niesmiertelni, ze jestesmy poza zyciem i smiercia, poza przestrzenia i
czasem, ze jestesmy jak bogowie, a oni sa nami.
— Unosze sie — wyszeptala Katarzyna.
— W jakim jestes teraz stanie? — spytalem.
— Zadnym... Unosze sie... Edward jest mi cos winien... cos mi jest winien.
— Czy wiesz, co ci jest winien?
— Nie... jakas informacje. Ma mi cos do powiedzenia, moze o dziecku mojej siostry.
— O dziecku twojej siostry? — powtórzylem.
— Tak... to dziewczynka. Na imie ma Stefania.
— Stefania? Czego masz sie o niej dowiedziec?
— Musze sie dowiedziec, jak nawiazac z nia kontakt. — odpowiedziala Katarzyna, która nigdy
dotad nie wspomniala mi o tej siostrzenicy.
— Czy ona jest ci bardzo bliska? — spytalem.
— Nie, ale chcialaby ich znalezc.
— Kogo znalezc? — spytalem zdumiony.
— Moja siostre i jej meza. A tylko przeze mnie moze to zrobic. Ja jestem ogniwem laczacym.
On ma te informacje. Jej ojciec jest lekarzem, praktykuje gdzies w Vermoncie. Ta informacja
przyjdzie do mnie, kiedy bedzie trzeba.
Pózniej dowiedzialem sie, ze siostra Katarzyny i jej przyszly maz oddali do adopcji swoja malutka
córeczke. Byli wtedy bardzo mlodzi i nie mieli nawet slubu. Adopcje zalatwil Kosciól. Potem
wszelki kontakt urwal sie. Nie bylo zadnych informacji.
— Tak — zgodzilem sie. — Kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
— Tak. Wtedy on mi powie.
— Jakie inne informacje ma dla ciebie?
— Nie wiem, ale ma mi cos do powiedzenia. I cos mi jest winien... cos. Nie wiem co. —
Zamilkla.
— Czy jestes zmeczona? — spytalem.
— Widze uzde na scianie — wyszeptala w odpowiedzi. — I jakies wedki. Uzde... widze koc
lezacy na zewnatrz stajni.
— A moze to stodola?
— Oni tam trzymaja konie. Maja wiele koni.
— Co jeszcze widzisz?
— Duzo drzew... z zóltymi kwiatami. Mój ojciec jest tutaj. Zajmuje sie konmi. — Zrozumialem,
ze mówie do dziecka.
— Jak on wyglada?
— Jest bardzo wysoki, ma siwe wlosy.
— Czy widzisz siebie?
- Jestem dzieckiem... dziewczynka.
- Czy twój ojciec jest wlascicielem tych koni, czy tylko sie nimi zajmuje?
— Zajmuje sie nimi. Mieszkamy w poblizu.
— Czy lubisz konie?
— Tak.
- Czy masz jakiegos ulubionego?
— Tak. To mój kon. Na imie mu Jablko. — Przypomnialem sobie jej wcielenie jako Mandy,
kiedy równiez pojawil sie kon imieniem Jablko. Czyzby powtarzala wcielenie, w które kiedys sie
przeniosla? Moze patrzyla na nie z innej perspektywy.
- Jablko... tak. Czy twój ojciec pozwala ci jezdzic na Jablku?
— Nie, ale moge mu dawac rózne rzeczy do jedzenia. On jest zaprzegany do powozu naszego
pana, ciagnie ten powóz. Jest bardzo duzy, ma wielkie kopyta, trzeba bardzo uwazac, bo moze
nadepnac.
— Kto jeszcze jest z toba?
— Moja matka. Widze siostre... jest starsza ode mnie. Poza tym nie widze nikogo.
— A teraz co widzisz?
— Tylko konie.
— Czy jestes szczesliwa?
— Tak. Lubie zapach stajni.
— Czujesz zapach koni.
— Tak.
— Siana tez?
— Tak... Konie maja takie miekkie pyski. Sa tu równiez psy... czarne, i koty... duzo
zwierzat. Psy sa uzywane do polowania. Kiedy jest polowanie na ptaki, psy tez biora w nim
udzial.
— Czy cos sie z toba dzieje?
— Nie. — Moje pytanie bylo zbyt ogólnikowe.
— Czy ty mieszkasz na tej farmie?
— Tak. Ten czlowiek, który sie zajmuje konmi...— urwala i dokonczyla: — Tak
naprawde nie jest moim ojcem. - Bylem zaskoczony.
— Nie jest naprawde twoim ojcem?
- On nie jest moim ojcem. Ale jest dla mnie jak rodzony ojciec. To mój drugi ojciec.
Jest dla mnie bardzo dobry. Ma zielone oczy.
- Spójrz mu w oczy, w te zielone oczy, i powiedz, czy go rozpoznajesz. On jest dla ciebie dobry,
kocha cie.
— To mój dziadek... mój dziadek. Bardzo nas kochal. Czesto nas ze soba zabieral tam, gdzie
chodzil na piwo, a mysmy dostawali wode sodowa. Kochal nas.
- Moje pytanie przenioslo ja z tego wcielenia w jej stan obserwacyjny, nadswiadomy. Ogladala
teraz zycie Katarzyny i jej stosunki z dziadkiem.
- Czy bardzo ci go brak? — spytalem.
— Tak — odparla cicho.
— Ale jak widzisz, byl tez z toba przedtem — wyjasnilem jej, próbujac ja pocieszyc.
— Byl dla mnie bardzo dobry. Kochal nas. Nigdy sie nie gniewal. Dawal nam pieniadze i
czesto ze soba zabieral. Lubil to. Ale umarl.
— Bedziesz z nim znowu razem. Wiesz o tym.
— Tak, bylam z nim przedtem. Nie byl taki jak mój ojciec. Oni sa zupelnie rózni.
— Dlaczego dziadek kochal cie tak bardzo i dobrze traktowal, a ojciec jest calkiem inny?
— Dlatego, ze trzeba sie uczyc. Dziadek splacil dlug, jaki zaciagnal, a mój ojciec nie splacil
swego dlugu. Musial wrócic... nie zrozumial... Bedzie musial spróbowac jeszcze raz.
— Tak — zgodzilem sie. — Bedzie musial nauczyc sie kochac dzieci, wychowywac.
— Tak — powiedziala tylko.
— Jezeli ludzie tego nie rozumieja — dodalem — traktuja dzieci jak swoja wlasnosc, zamiast
kochac je.
— Tak — odparla znowu.
— Twój ojciec musi sie jeszcze tego nauczyc, a twój dziadek juz to wie...
— Ja tez wiem... — przerwala mi. —Mamy tyle etapów do przejscia, kiedy jestesmy w
fizycznym ciele... takie jak etap ewolucji. Musimy przejsc przez etap niemowlectwa,
dziecinstwa... Musimy odbyc dluga droge, nim osiagniemy... nim osiagniemy nasz cel. Etapy
w fizycznym ciele sa trudne. Te w fazie astralnej sa latwe. Tam tylko wypoczywamy i
czekamy. Teraz te etapy sa trudne.
— Ile plaszczyzn jest w stanie astralnym?
— Siedem — odpowiedziala.
— Jakie sa? — Wiedzialem juz o dwóch, wymienionych podczas tego seansu i chcialem poznac
pozostale.
— Powiedziano mi tylko o dwóch — wyjasnila. — O etapie przejsciowym i etapie
skupienia.
— O tych dwóch ja tez slyszalem.
— Inne poznamy pózniej.
— Uczylas sie w tym samym czasie co ja — zauwazylem. — Dzis nauczylismy sie o dlugach. To
bardzo wazne.
— Zapamietam to, co powinnam zapamietac — dodala tajemniczo.
— Zapamietasz te plaszczyzny? — spytalem.
— Nie. Dla mnie nie sa wazne. Wazne sa dla ciebie.
— Juz przedtem slyszalem, ze to bylo przeznaczone dla mnie. Zeby jej pomóc, ale jeszcze cos wiecej.
Zeby mnie pomóc, ale takze jeszcze cos wiecej. Nie moglem jednak dociec, jaki nadrzedny cel kryl
sie w tym.
- Moim zdaniem twój stan bardzo sie poprawil
— ciagnalem. — I tyle sie nauczylas.
— Tak — odparla.
— Dlaczego teraz ludzie tak do ciebie lgna? Co ich przyciaga?'
— Poniewaz uwolnilam sie od wszystkich moich leków i moge im pomóc. Przyciaga ich do
mnie moja duchowa wrazliwosc.
— Czy potrafisz sobie z tym poradzic?
— Tak. Nie mam zadnych watpliwosci. Wcale sie tego nie boje — dodala.
— Ja ci w tym pomoge.
— Wiem, ze mi pomozesz, jestes moim nauczycielem
— odparla.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:16, 28 Sty 2014
Temat postu:
Dlaczego mielibysmy nie zrobic jeszcze jednego kroku naprzód, zrzucic dorosle cialo i znalezc sie
na plaszczyznie duchowej? I to wlasnie robimy. My nie przestajemy rosnac, stale rosniemy.
Kiedy sie dostajemy na duchowa plaszczyzne, tam równiez rosniemy. Przechodzimy przez rózne
etapy rozwoju. Kiedy tam przybywamy, zostalismy spaleni. Musimy przejsc przez etap
odnowy, etap nauki, etap decyzji. Decydujemy, kiedy chcemy wrócic, gdzie i z jakich powodów.
Niektórzy nie chca wracac. Postanowili przejsc do nastepnego etapu rozwoju. I pozostaja w duchowej
formie... niektórzy dluzej niz inni, zanim wróca. To wszystko jest ustawicznym
rosnieciem i uczeniem sie... ustawicznym rosnieciem... nasze cialo jest po prostu dla nas
wehikulem, podczas gdy tu jestesmy. To nasza dusza i umysl trwaja wiecznie.
Nie znalem tego glosu ani stylu. „Nowy" Mistrz mówil, przekazywal doniosla wiedze.
Chcialem sie czegos wiecej dowiedziec o duchowym stanie.
— Czy nauka w fizycznym stanie postepuje szybciej? Czy sa jakies przyczyny, ze nie wszyscy chca
pozostawac w duchowym stanie?
— Nauka w duchowym stanie postepuje znacznie szybciej, ma wieksze przyspieszenie niz w
cielesnej powloce. Ale my wybieramy to, czego powinnismy sie nauczyc. Jesli trzeba wrócic,
zeby osiagnac cel poprzez zwiazki z ludzmi, wracamy. Jesli ten etap zakonczylismy, idziemy dalej.
W duchowej formie zawsze mozna nawiazac kontakt z tymi, którzy sa w fizycznej powloce, jesli tylko
sie zechce. Ale pod warunkiem, ze to jest cos waznego... jesli masz im do przekazania cos, co musza
wiedziec.
— Jak sie nawiazuje kontakt? Jak sie nadaje przeslanie?
Ku memu zdziwieniu odpowiedziala Katarzyna, mówila szeptem, bardziej stanowczo, ale
szybko:
— Czasem mozesz sie ukazac tej osobie... i wygladac tak samo, jak wtedy, kiedy tu byles.
Innym razem nawiazujesz tylko kontakt duchowy. Czasem takie przeslanie jest tajemne, ale na
ogól dana osoba wie, o co chodzi. Rozumie to. To kontakt duchowy.
— Wiedza, jaka teraz posiadasz — powiedzialem do Katarzyny — te informacje, ta madrosc
tak wazna... dlaczego nie dociera do ciebie, kiedy jestes na jawie, w fizycznej postaci?
— Pewno bym tego nie rozumiala. Nie bylabym w stanie tego zrozumiec.
— Wobec tego, moze ja móglbym cie nauczyc zrozumienia tego w taki sposób, zeby ciebie to
nie przerazalo i zebys ty równiez sie tego nauczyla.
— Tak.
— Kiedy slyszysz glosy Mistrzów, mówia oni rzeczy podobne do tych, o których mi teraz
mówisz. Musisz bardzo duzo wiedziec. — Intrygowala mnie wiedza, jaka posiadala, kiedy byla w
stanie hipnozy.
— Tak — odpowiedziala po prostu.
— I zródlem tego jest twój wlasny umysl?
— Ale oni tam to umiescili. — Tak wiec cala zasluge przypisywala Mistrzom.
- Dobrze — zgodzilem sie. — W jaki sposób najlepiej mam ci to z powrotem przekazac, tak
zebys sie rozwijala i pozbyla tych swoich leków?
— Juz to zrobiles — powiedziala cicho. Miala racje, jej leki prawie ustapily. Od kiedy zaczely
sie seanse hipnotyczne, kliniczna poprawa nastepowala u niej nad wyraz szybko.
— Czego musisz sie teraz nauczyc? Co jest dla ciebie najwazniejsze w tym wcieleniu, zebys mogla
w pelni sie rozwinac?
- Zaufanie — odpowiedziala szybko. Doskonale wiedziala, jaki jest jej glówny cel.
— Zaufanie? — powtórzylem zdumiony szybkoscia jej odpowiedzi.
— Musze nauczyc sie wierzyc, ufac ludziom. A nie potrafie. Mysle, ze kazdy chce mi
wyrzadzic krzywde. To sprawia, ze trzymam sie z dala od ludzi i sytuacji, od których zapewne nie
powinnam stronic. To sprawia, ze lgne do ludzi, z którymi powinnam zerwac.
Kiedy znajdowala sie w nadswiadomym stanie, jej intuicja byla wprost niezwykla. Znala swoje
slabe i mocne strony. Znala te dziedziny, które wymagaly specjalnej uwagi i nakladu pracy i
wiedziala, co ma zrobic, zeby osiagnac poprawe. Jedyny problem polegal na tym, ze te intuicyjne
odkrycia nalezalo przekazac do jej swiadomosci, tak zeby je stosowala w swym zyciu na jawie.
Nadswiadoma intuicja byla fascynujaca, ale sama w sobie nie wystarczyla, zeby przeobrazic jej
zycie.
— Co to za ludzie, z którymi powinnas zerwac? — spytalem.
— Boje sie Becky. Boje sie Stuarta... ze jakas krzywda... moze mnie spotkac z ich strony.
— Czy mozesz uciec od tego?
— Nie calkiem, ale od niektórych mysli, tak. Stuart próbuje trzymac mnie w wiezieniu, i to mu
sie udaje. On wie, ze ja sie go boje. Wie takze, ze boje sie byc z dala od niego, i korzysta z tego, zeby
mnie przy sobie zatrzymac.
— A Becky?
— Ustawicznie stara sie podkopac moje zaufanie do niektórych ludzi, którym wierze. Tam
gdzie ja widze dobro, ona widzi zlo. I próbuje zasiac te ziarna w moim umysle. Dopiero sie ucze
ufac ludziom... którym ufac powinnam, ale ona saczy we mnie zwatpienie. I na tym polega
problem jej dotyczacy. Nie moge dopuscic, zeby mnie zmusila do myslenia na swoja modle.
W nadswiadomym stanie Katarzyna potrafila precyzyjnie uchwycic glówne wady zarówno Becky
jak i Stuarta. Zahipnotyzowana bylaby znakomitym psychiatra, o wielkiej intuicji, wrazliwej i nie
bladzacej. Obudzona Katarzyna nie posiadala tych atrybutów. Moim zadaniem bylo przerzucic
most nad przepascia. Szybka poprawa jej stanu psychicznego swiadczyla, ze cos z tego juz do niej
trafilo. Postanowilem dalej budowac ten most.
— Komu mozesz zaufac? — spytalem. — Zastanów sie nad tym. Kim sa ci ludzie, którym
m ozesz ufac, od których mozesz sie uczyc i do których mozesz sie zblizyc? Kim sa?
— Tobie moge zaufac — wyszeptala. Wiedzialem o tym, ale wiedzialem tez, ze musi
jeszcze bardziej zaufac ludziom, z którymi sie styka na co dzien.
— Istotnie mozesz. Jestes mi bardzo bliska, ale musisz takze zblizyc sie do innych ludzi ze swego
otoczenia, którzy moga przebywac z toba czesciej niz ja. — Chcialem, zeby byla samodzielna i
calkowicie niezalezna, nawet ode mnie.
— Moge wierzyc mojej siostrze, co do innych nie wiem. I Stuartowi, ale tylko do pewnego
stopnia. On dba o mnie, ale jest niezrównowazony i dlatego nieswiadomie krzywdzi mnie.
— Tak, to prawda. Czy jest jeszcze jakis mezczyzna, któremu mozesz wierzyc?
— Moge wierzyc Robertowi — odparla. To byl lekarz w naszym szpitalu. Oboje byli bardzo
zaprzyjaznieni.
— Tak. Moze w przyszlosci spotkasz jeszcze innych...
— Mam nadzieje, ze tak bedzie — powiedziala. Przyszlosc niezwykle mnie intrygowala.
Katarzyna byla tak dokladna w sprawach dotyczacych przeszlosci. Dzieki Mistrzom poznala
pewne tajemne fakty. Czy moze równiez poznac fakty dotyczace przyszlosci? A jesli tak, czy w
ten sposób mozemy zdobyc wiedze o tym, co bedzie? Tysiace pytan klebilo mi sie w glowie.
— Kiedy tak jak teraz nawiazujesz kontakt z nadswiadomoscia, i wiesz o tym, czy masz takze
zwiekszone mozliwosci w sferze intuicji, w sferze duchowosci? Czy mozesz spojrzec w
przyszlosc? Dzieki tobie tyle juz dowiedzielismy sie o przeszlosci.
— Tak, to jest mozliwe — powiedziala — ale teraz nic nie widze.
- Czy to jest mozliwe? — powtórzylem jak echo.
— Tak sadze.
— Czy mozesz to zrobic bez leku? Czy mozesz przeniesc sie w przyszlosc i otrzymac informacje
„neutralne", które cie nie przestrasza? Czy mozesz zobaczyc przyszlosc?
Odpowiedziala natychmiast: — Nie widze tego. Oni mi na to nie pozwola. — Wiedzialem, ze ma
na mysli Mistrzów.
— Czy sa przy tobie?
— Tak.
— Czy mówia do ciebie?
— Nie. Oni wszystko kontroluja. — Poniewaz byla kontrolowana, nie wolno jej bylo spojrzec
w przyszlosc. Moze zreszta nic osobiscie nie zyskalibysmy na tym. Moze to przestraszyloby
Katarzyne. Moze nie bylismy jeszcze przygotowani do tego rodzaju informacji. Nie naciskalem
na nia.
— Ten duch, który niedawno byl kolo ciebie, na imie mial Gideon...
— Czego on chcial? Dlaczego byl blisko ciebie? Czy znasz go?
— Nie, chyba nie.
— Czy on cie chroni przed niebezpieczenstwem?
— Tak.
— Mistrzowie...
— Nie widze ich.
— Czasem maja dla mnie przeslania, które pomagaja zarówno tobie, jak i mnie. Czy te przeslania
sa dla ciebie dostepne, nawet kiedy oni nie mówia? Czy przekazuja ci swoje mysli?
— Tak.
— Czy oni cie pouczaja, jak daleko wolno ci sie posunac, co mozesz zapamietac?
— Tak.
— A wiec jest jakis cel w tym wyjasnianiu wcielen...
— Tak.
— Twojego i mojego... zeby nas nauczyc. Zebysmy przestali sie bac.
Istnieja rózne sposoby porozumiewania sie. Oni dlatego wybieraja rózne sposoby... zeby
dowiesc, ze istnieja. — Niezaleznie od tego czy Katarzyna slyszala ich glosy, widziala obrazy i
wizje z przyszlosci, czy przezywala zjawiska ponadzmyslowe czy tez przekazywano do jej
podswiadomosci mysli, cel zawsze byl ten sam — dowiesc, ze istnieja, a poza tym, ze chca nam
pomóc na ziemskiej drodze zycia, wzbogacajac nasza intuicje i wiedze, zebysmy dzieki madrosci
stali sie podobni bogom.
— Czy wiesz, dlaczego ciebie wybrali...
— Nie.
— ...zebys byla ich kanalem? — To bylo delikatne pytanie, poniewaz po przebudzeniu
Katarzyna nie chciala nawet sluchac nagranych tasm.
— Nie — wyszeptala.
— Czy to cie przeraza?
— Czasami.
— A czasami nie?
— Tak.
- Przeciez to podnosi na duchu — dodalem. — Wiemy teraz, ze jestesmy wieczni i dlatego
przestalismy sie bac smierci.
— Tak — zgodzila sie i po chwili dodala: — Musze nauczyc sie ufac. — Wrócila do swojej
najwaznieszej lekcji zyciowej. — Musze nauczyc sie wierzyc ludziom godnym zaufania... kiedy
ktos jest wiarygodny.
— Sa jednak ludzie, którym nie nalezy wierzyc — stwierdzilem.
— Tak, i dlatego jestem troche zagubiona. Ludziom, których dobrze znam, powinnam wierzyc,
ale trudno mi to przychodzi. Nie chce wierzyc kazdemu. — Zamilkla, a ja znowu zdumiony bylem
jej wnikliwoscia.
— Ostatnim razem rozmawialismy o tobie jako o dziecku w ogrodzie, o koniach. Pamietasz?
Czy to byl slub twojej siostry?
— Troche pamietam.
— Czy zdarzylo sie jeszcze cos waznego wtedy? Pamietasz cos?
— Tak.
— Czy warto, zebys teraz sie cofnela i zbadala, co sie dzieje?
— Teraz sie nie cofne. Tyle rzeczy sie dzieje podczas zycia... tyle sie trzeba nauczyc, tyle
wiedzy zdobyc... w kazdym zyciu. Tak, musimy je zbadac, ale teraz sie nie cofne.
Wrócilem wiec do jej nielatwych zwiazków z ojcem.
— Stosunek do ojca jest jeszcze jedna dziedzina, która wywarla gleboki wplyw na twoje
obecne zycie.
— Tak — odparla krótko.
— Istnieje jednak równiez inny aspekt tej sprawy, który trzeba zbadac. Musialas wiele sie
nauczyc na podstawie tego zwiazku. Porównaj go z przykladem malego chlopca na Ukrainie,
który bardzo wczesnie stracil ojca. Tym razem nie ponioslas takiej straty. A majac teraz ojca,
chociaz byly pewne trudnosci...
— Byly raczej ciezarem — dokonczyla. — Mysli...— dodala — mysli...
— Jakie mysli? — Wyczulem, ze wkroczyla na inny teren.
— Dotyczace usypiania. Czy ktos uspiony podczas operacji moze slyszec? Moze nadal
slyszec! — odpowiedziala sobie na wlasne pytanie. Bardzo podniecona zaczela teraz spiesznie
mówic szeptem: — Umysl czlowieka jest wtedy swiadom tego, co sie dzieje. Podczas operacji
gardla rozmawiali o moich sklonnosciach do duszenia sie, o tym, ze w trakcie zabiegu pewno
zaczne sie dusic.
Przypomnialem sobie o operacji struny glosowej, która Katarzyna miala na kilka miesiecy przed jej
pierwsza wizyta u mnie. Juz przed zabiegiem bala sie, ale po przebudzeniu w sali pooperacyjnej byla
wrecz przerazona. Personel pielegniarski uspokajal ja przez kilka godzin. Teraz okazalo sie, ze to, co
mówili chirurdzy, gdy podczas operacji byla w glebokim uspieniu, poglebilo jej strach. Mysla
wrócilem do czasów, kiedy studiowalem medycyne i mialem praktyke na chirurgii. Przypomnialem
sobie nasze rozmowy podczas operacji, kiedy pacjenci byli uspieni. Pamietalem zarty,
przeklenstwa, dyskusje i wybuchy gniewu niektórych chirurgów. Co z tego zapadlo w
podswiadomosc pacjentów? Ile z tego, co zapamietali, wplynelo na ich mysli, uczucia, na strach,
kiedy sie obudzili? Czy uwagi robione podczas operacji mialy wplyw pozytywny czy negatywny
na okres, kiedy pacjent przychodzil do zdrowia? Czy umarl ktos z powodu negatywnych rokowan,
które uslyszal podczas operacji? Czy pozbawiony nadziei poddal sie?
— Czy pamietasz, co lekarze mówili podczas operacji? — spytalem.
— Musieli mnie intubowac. Powiedzieli, ze po wyjeciu rury moze mi spuchnac gardlo. Oni nie
sadzili, ze slysze, co mówia.
— Ale slyszalas.
— Tak. I dlatego tyle bylo wtedy ze mna klopotów. — Po dzisiejszym seansie Katarzyna nie
miala juz nigdy obaw, ze sie zakrztusi lub udusi. — Balam sie — ciagnela dalej — ze sie udusze.
— Czy teraz uwolnilas sie od tego strachu? — spytalem.
— Tak. Teraz ty bedziesz mógl naprawic to, co oni zrobili.
— Naprawde? Moge to zrobic?
— Tak. Jestes... Lekarze powinni byc bardzo ostrozni w tym, co mówia. Pamietam teraz,
jak to bylo. Wlozyli mi w gardlo rure. I nic nie moglam im powiedziec.
— Ale teraz jestes wolna od strachu... Przypomnialas sobie.
— Tak, pamietam o czym rozmawiali... — Dluzszachwile milczala, potem zaczela poruszac
glowa z jednej strony na druga. Zdawala sie sluchac kogos.
- Slyszysz chyba jakies przeslania. Czy wiesz, skad one pochodza? Mam nadzieje, ze
Mistrzowie przybeda.
— Ktos mi powiedzial — odparla tajemniczo.
— Ktos mówil do ciebie?
— Ale odeszli.
Bardzo chcialem, zeby wrócili.
- Spróbuj przywolac z powrotem te duchy, które maja dla nas przeslania... zeby nam
pomóc.
- One przychodza tylko wtedy, kiedy chca, a nie kiedy ja mam na to ochote — odparla
stanowczo.
— Czy masz nad tym jakas kontrole?
— Nie.
— No, dobrze — ustapilem — ale przeslanie o uspieniu podczas operacji bylo dla ciebie bardzo
wazne. To byla przyczyna twego duszenia sie.
— To bylo wazne dla ciebie, nie dla mnie — odparla. Odpowiedz ta bardzo mnie poruszyla.
Choc to ona zostala wyleczona ze strachu przed uduszeniem sie, jednak to odkrycie bylo
znacznie wazniejsze dla mnie niz dla niej. To ja leczylem ludzi. Jej prosta odpowiedz zawierala
wiele podtekstów. Czulem, ze jesli naprawde zrozumiem pelne ich znaczenie, uczynie ogromny
skok w zrozumieniu stosunków miedzyludzkich. Moze pomaganie jest znacznie wazniejsze niz
leczenie.
— Dla mnie, zeby ci pomóc? — spytalem.
— Tak. Mozesz naprawic to, co zrobili. I naprawiasz to, co zrobili... — Odpoczywala. Oboje
nauczylismy sie bardzo waznej lekcji.
R ozdzial jedenasty
W kilka dni po swoich trzecich urodzinach moja córeczka Amy podbiegla do mnie, objela za kolana i
spojrzala w góre mówiac:
— Tatusiu, kocham ciebie od czterdziestu tysiecy lat. — Popatrzylem na jej mala twarzyczke i
bylem bardzo, bardzo szczesliwy.
W kilka dni pózniej obudzilem sie w nocy z glebokiego snu. Calkiem przytomny ujrzalem twarz
Katarzyny, kilkakrotnie wieksza niz w rzeczywistosci. Wygladala na przerazona, jak gdyby
potrzebowala mojej pomocy. Spojrzalem na zegarek; byla 336 nad ranem. Nie obudzil mnie zaden
halas z zewnatrz, Carole spala mocno obok mnie. Doszedlem do wniosku, ze to nic waznego, i zasnalem
znowu.
Okolo 330 tego samego dnia nad ranem Katarzyna obudzila sie w panice, poniewaz miala jakis
koszmarny sen. Byla spocona, serce jej mocno bilo. Postanowila zrelaksowac sie przez medytacje,
wyobrazajac sobie, ze ja hipnotyzuje w moim gabinecie. Widziala moja twarz, slyszala mój glos i po
chwili zasnela.
Katarzyna stawala sie coraz bardziej wrazliwa, to samo dzialo sie ze mna. Przypomnialem
sobie, jak moi profesorowie na psychiatrii mówili o reakcjach transferencji i kontrtransferencji
zachodzacych podczas kontaktów terapeutycznych. Transferencja to przekaz uczuc pacjenta, jego
mysli i pragnien do terapeuty, który reprezentuje kogos z przeszlosci pacjenta. Kontrtransferencja
jest czyms odwrotnym, mianowicie podswiadoma emocjonalna reakcja terapeuty wobec
pacjenta.
Ale o 330 nie bylo tego rodzaju komunikacji. Byl to kontakt telepatyczny na fali poza normalnymi
kanalami. W jakis sposób hipnoza udroznila ten kanal. A moze to grupa róznych duchów —
Mistrzów czy opiekunów — byla odpowiedzialna za powstanie tej nowej fali? Wcale bym sie tym
nie zdziwil.
Podczas nastepnego seansu Katarzyna szybko osiagnela gleboki poziom hipnozy. I od razu byla
zaniepokojona.
— Widze wielka chmure... boje sie jej. — Szybko oddychala.
— Czy jest tam nadal?
— Nie wiem. Nadeszla i szybko zniknela... cos wysoko na górze. — Nadal byla przerazona,
nadal ciezko oddychala. Obawialem sie, ze widzi wybuch bomby atomowej. Czyzby zajrzala w
przyszlosc?
— Czy widzisz te góre? Czy ksztaltem przypomina bombe atomowa?
— Nie wiem.
— Dlaczego tak ciebie przeraza?
— To stalo sie calkiem nagle. Ja tam bylam... pelno dymu... bardzo duzo dymu. To jest
wielkie. Wybuchlo daleko. Och...
— Jestes bezpieczna. Czy mozesz sie do tego zblizyc?
— Ja nie chce sie do tego zblizyc! — odparla ostro. Rzadko kiedy byla tak oporna.
— Dlaczego tak sie tego boisz? — spytalem znowu.
— Mnie sie zdaje, ze to sa jakies chemikalia czy cos w tym rodzaju. Trudno oddychac w
poblizu tego. — Z trudem lapala oddech.
— Czy to cos w rodzaju gazu? Czy pochodzi z samej góry... jak z wulkanu?
— Chyba tak. Przypomina wielki grzyb. Podobny jest do niego... jest bialy.
— Ale to nie jest bomba? To nie jest bomba atomowa ani nic takiego? — Milczala i po
chwili znowu zaczela mówic:
— To jest wul... cos w rodzaju wulkanu. Budzi przerazenie. Trudno oddychac. W
powietrzu jest pyl. Nie chce tam byc. — Po pewnym czasie zaczela oddychac gleboko i nawet
pocic sie, jak zwykle podczas hipnozy.
— Teraz latwiej ci oddychac?
— Tak.
— To dobrze. Co teraz widzisz?
— Nic... Widze naszyjnik, naszyjnik na czyjejs szyi. Niebieski... nie, srebrny i wisi na nim
blekitny kamien, a pod tym kamieniem sa mniejsze kamienie.
— Czy cos sie znajduje na tym niebieskim kamieniu?
- Nie. Ale mozna widziec przez niego. Ta pani ma czarne wlosy i niebieski kapelusz... z wielkim
piórem, jej suknia jest z aksamitu.
— Czy wiesz, kim jest ta pani?
— Nie.
— Czy jestes tam, czy to ty jestes ta pania?
— Nie wiem.
— Ale widzisz ja?
— Tak. Nie jestem ta pania.
— Ile ma lat?
— Okolo czterdziestu. Ale wyglada na starsza.
— Czy ona cos robi?
— Nie. Po prostu stoi przy jakby umywalni, na której widze flakon z perfumami. Ten
flakon jest bialy i sa na nim zielone kwiaty. Widze tez szczotke i grzebien ze srebrnymi raczkami. —
Podziwialem jej spostrzegawczosc.
— Czy to jest w jej pokoju, czy tez w sklepie?
— W jej pokoju. Stoi tu lózko... z czterema kolumnami, brazowe. Na umywalni stoi dzbanek.
— Dzbanek?
— Tak. W tym pokoju nie ma zadnych obrazów. Sa tylko smieszne ciemne zaslony.
— Czy jest ktos inny jeszcze?
— Nie.
— W jakim stosunku do ciebie pozostaje ta pani?
— Sluze jej. — Znowu byla sluzaca.
— Od dawna u niej sluzysz?
— Nie... od kilku miesiecy.
— Czy podoba cie sie ten naszyjnik?
— Tak. Jest bardzo elegancki.
— Czy kiedykolwiek nosilas naszyjnik?
— Nie. — Z powodu jej krótkich odpowiedzi, musialem tak pokierowac rozmowa, zeby zdobyc
jakies zasadnicze informacje. Przypomnialo mi to rozmowy z moim kilkunastoletnim synem.
— Ile lat masz teraz?
— Trzynascie, moze czternascie... — Byla mniej wiecej w tym samym wieku co on.
— Dlaczego opuscilas swoja rodzine?
— Nie opuscilam ich — poprawila mnie. — Ja tylko tutaj pracuje.
— Ach, tak. Czy po pracy wracasz do swojej rodziny?
— Tak. — Jej lakoniczne odpowiedzi bardzo ograniczaly teren moich dociekan.
— Czy twoja rodzina mieszka blisko?
— Dosc blisko... Jestesmy bardzo biedni. Musimy pracowac... sluzyc.
— Czy znasz nazwisko tej pani?
— Belinda.
— Czy ona dobrze cie traktuje?
— Tak.
— Ciesze sie z tego. Czy ciezko pracujesz?
— To nie jest praca specjalnie meczaca. — Przeprowadzanie wywiadu z nastolatkami nigdy
nie bylo latwe, nawet jesli to dotyczylo dawnego wcielenia. Cale szczescie, ze mialem dosc duza
wprawe.
— Dobrze. Czy widzisz ja nadal?
— Nie.
— Gdzie jestes teraz?
— W innym pokoju. Jest tu stól przykryty czarnym materialem, obszytym fredzla. Tutaj
pachnie ziolami... i mocnymi perfumami.
— Czy to wszystko nalezy do twojej pani? Czy ona uzywa duzo perfum?
— Nie, to jest inny pokój. Jestem w innym pokoju.
— Czyj to jest pokój?
— Nalezy do jakiejs ciemnej pani.
— W jakim sensie ciemnej? Czy widzisz ja?
— Glowe ma obwiazana — szepnela Katarzyna. — Kilkoma szalami. Jest stara i
pomarszczona.
— Jaki jest twój stosunek do niej?
— Przyszlam zobaczyc sie z nia.
— W jakim celu?
— Zeby mi postawila karty. — Intuicyjnie wiedzialem, ze przyszla do wrózki, która
zapewne stawiala kabale kartami tarota. Jakaz w tym byla ironia. Oto Katarzyna i ja bralismy
udzial w niezwyklej duchowej przygodzie, przenoszac sie w rózne wcielenia i wymiary,
a mimo to ona jakies dwiescie lat temu poszla do wrózki, zeby sie dowiedziec, co ja czeka w
przyszlosci.
Wiedzialem, ze Katarzyna nigdy nie byla u wrózki w swym obecnym zyciu i nic nie
wiedziala o kartach tarota ani o przepowiedniach przyszlosci, poniewaz zawsze ja to przerazalo.
— Czy ona przepowiada przyszlosc?
— Ona widzi rózne rzeczy.
— Czy masz dla niej jakies pytanie? Co chcesz zobaczyc? Czego sie chcesz dowiedziec?
— O pewnym mezczyznie... za którego moze wyjde za maz.
— Co ona mówi, kiedy kladzie karty?
— Karta z... jakby tyczkami. Tyczki i kwiaty... tyczki, wlócznie i jakas linia. Na innej karcie
jest kielich, kubek... Widze karte z mezczyzna albo chlopcem niosacym tarcze. Ona mówi, ze wyjde
za maz, ale nie za tego czlowieka... Nic wiecej nie widze.
— Czy widzisz te pania?
— Widze jakies monety.
— Czy jestes nadal z nia, a moze to jest jakies inne miejsce?
— Jestem z nia.
— Jak wygladaja te monety?
— Sa zlote. Ich brzegi nie sa gladkie. Kanciaste. Na jednej stronie widac korone.
— Zobacz, czy na tych monetach wybita jest data. Cos, co mozesz przeczytac... litery.
— Jakies obce liczby — odparala. X-y oraz duze I.
— Czy wiesz, jaki to rok?
— Tysiac siedemset... którys. Nie wiem który. — Znowu zamilkla.
— Dlaczego ta wrózka jest dla ciebie taka wazna?
— Nie wiem.
— Czy jej przepowiednia sie sprawdzila?
— ... Ona wlasnie odeszla — szepnela Katarzyna. — Skonczylo sie. Nie wiem.
— Czy cos widzisz teraz?
— Nie.
— Nic nie widzisz? — Bylem zdumiony. Gdziez ona byla. — Czy znasz swoje imie w tym
wcieleniu? — spytalem majac nadzieje, ze wreszcie uchwyce nic tego zycia sprzed dwustu lat.
— Odeszlam stamtad. — Opuscila tamto wcielenie i odpoczywala. Teraz potrafila to robic
sama. Nie potrzebowala przezyc smierci, zeby odpoczywac. Czekalismy przez kilka minut. To jej
zycie nie bylo specjalnie ciekawe. Zapamietala tylko jakies wnetrza i ciekawa wizyte u wrózki.
— Czy cos teraz widzisz? — spytalem znowu.
— Nie — wyszeptala.
— Odpoczywasz?
— Tak... Klejnoty w róznych kolorach...
— Klejnoty?
Tak. To sa wlasciwie swiatla, ale wygladaja jak klejnoty.
— Co jeszcze? — spytalem.
— Ja wlasnie... — urwala i po chwili jej szept stal sie wyrazny i glosny: — Jest wiele slów i
mysli, które wokól kraza... Dotycza koegzystencji i harmonii... równowagi rzeczy. — Od razu
wiedzialem, ze Mistrzowie sa w poblizu.
— Chcialbym dowiedziec sie wiecej o tych rzeczach — poprosilem ja. — Mów dalej.
— Teraz to sa tylko slowa — odparla.
— Koegzystencja i harmonia — przypomnialem jej. Odpowiedziala mi glosem Mistrza-poety.
Bylem bardzoprzejety, ze znowu go slysze.
— Tak — odparl. — Wszystko musi byc w równowadze. Natura opiera sie na równowadze.
Zwierzeta zyja w harmonii. Ludzie sie tego nie nauczyli. Nadal niszcza siebie nawzajem. Nie
ma ani harmonii, ani planu, w tym, co robia. W naturze jest calkiem inaczej. Natura jest
zróznicowana. Natura to zycie i energia... i odradzanie sie. A ludzie tylko niszcza. Niszcza nature.
Niszcza innych ludzi. Wreszcie zniszcza samych siebie.
Bardzo ponura byla to przepowiednia. Zwazywszy na ustawiczny chaos i zamet na swiecie mialem
nadzieje, ze to nie spelni sie tak szybko.
— Kiedy to nastapi? — spytalem.
— Wczesniej niz oni mysla. Natura przezyje. Rosliny przezyja. Ale my nie.
— Czy mozemy cos zrobic, zeby nie dopuscic do tego zniszczenia?
— Nie. Wszystko musi byc zrównowazone...
— Czy to zniszczenie nastapi za naszego zycia? Czy mozemy nie dopuscic do niego?
— To sie nie zdarzy za naszego zycia. My bedziemy na innej plaszczyznie, w innym wymiarze,
kiedy to sie stanie, ale bedziemy tego swiadkami.
— Czy nie ma mozliwosci nauczenia rodzaju ludzkiego? — Szukalem jakiegos wyjscia, jakiejs
mozliwosci ratunku.
— To sie dokona na innym poziomie. Na podstawie tego bedziemy sie uczyc.
Próbowalem spojrzec na to z jasniejszej strony: — A wiec nasze dusze gdzie indziej beda sie
rozwijac?
— Tak. Nie bedziemy dluzej... tutaj. Ale bedziemy tego swiadkami.
— Chcialbym uczyc ludzi, ale nie wiem, jak do nich dotrzec — powiedzialem. — Czy jest jakis
sposób, czy tez musza sie oni sami tego nauczyc?
— Nie mozesz dotrzec do kazdego. Po to, zeby powstrzymac zaglade, trzeba dotrzec do
kazdego czlowieka, a tego nie zdolasz uczynic. Tego procesu nie mozna zatrzymac. Oni sie
naucza. Kiedy zrobia postepy, naucza sie. Zapanuje pokój, ale nie tu, nie w tym wymiarze.
— Wreszcie bedzie pokój?
— Tak. Na innym poziomie.
— To wydaje sie tak bardzo odlegle — poskarzylem sie. — Ludzie sa teraz tacy mali....
chciwi, pragnacy wladzy, chorobliwie ambitni. Zapominaja o milosci, wzajemnym zrozumieniu i
wiedzy. Tyle trzeba sie jeszcze nauczyc.
— Tak.
— Czy moge cos napisac, zeby pomóc tym ludziom? Czy jest jakis sposób?
— Ty znasz ten sposób. Nie musimy ci tego mówic. Zreszta my wszyscy osiagniemy ten
poziom, oni równiez. Wszyscy jestesmy tacy sami. Nikt nie jest wiekszy od swego sasiada. A to
sa wszystko po prostu lekcje... i kary — zakonczyl.
— Ta lekcja byla bardzo gleboka i potrzebny mi byl czas, zeby ja przetrawic. Katarzyna
umilkla. Czekalismy, ona odpoczywala, a ja zamyslilem sie pochloniety dramatycznymi
proroctwami. Wreszcie przerwala cisze:
— Klejnoty zniknely... — wyszeptala. — Zniknely. Swiatla... zniknely.
— Glosy takze? Slowa?
— Tak. Nic nie widze. — Kiedy przestala mówic, glowa jej zaczela sie kiwac z boku na
bok. — Duch... patrzy.
— Na ciebie?
— Tak.
— Czy poznajesz tego ducha?
— Nie jestem pewna... to moze byc Edward. — Edward zmarl w zeszlym roku. Byl naprawde
wszechobecny. Zawsze przy niej.
— Jak ten duch wyglada?
— Jak... jak biale... po prostu swiatlo. Nie ma ltwarzy takiej, jaka mysmy znali, ale ja
wiem, ze to on.
— Czy on chce z toba nawiazac kontakt?
— Nie, on tylko patrzy.
— Czy slucha tego, co ja mówie?
— Tak — szepnela. — Ale teraz odszedl. Chcial tylko sprawdzic, czy ja sie dobrze czuje. —
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:15, 28 Sty 2014
Temat postu:
Energia... wszystko jest energia. A tyle sie jej marnuje. Wezmy góry... Wnetrze góry, w samym
jej srodku panuje spokój. To na zewnatrz dominuje zamet. Ludzkie istoty dostrzegaja tylko to, co
zewnetrzne, ale ty mozesz przeniknac znacznie glebiej. Musisz zobaczyc wulkan. Zeby to uczynic,
musisz wejsc gleboko we wnetrze.
Stan fizyczny jest anormalny, natomiast stan duchowy naturalny. Kiedy zostajemy odeslani z
powrotem, mamy uczucie, ze stykamy sie z czyms, czego nie znamy. Przystosowanie sie zajmuje nam
sporo czasu. W swiecie duchowym trzeba czekac, a potem nastepuje odnowa. Istnieje bowiem stan
odnowy. Jest to taki sam wymiar jak inne wymiary, a tobie juz udalo sie prawie osiagnac ten
stan...
Bylem zdumiony. Jak moglem zblizyc sie do osiagniecia stanu odnowy?
— Czyzby udalo mi sie „prawie osiagnac ten stan?" — spytalem zdumiony.
— Tak. Ty wiesz znacznie wiecej niz inni ludzie. Dlatego wiecej rozumiesz. Badz wobec nich
cierpliwy. Nie posiadaja oni wiedzy, jaka ty masz. Do pomocy zostana ci przyslane duchy.
Postepujesz wlasciwie w tym, co czynisz... rób tak dalej. Nie wolno tracic energii. Musisz
wyzbyc sie leku. To bedzie najwieksza bron, jaka posiadasz...
Pierwszy Mistrz zamilkl. Co ma znaczyc owo przeslanie? — zapytalem siebie. Wiedzialem, ze udalo
mi sie uwolnic Katarzyne od leku, ale to przeslanie mialo znaczenie bardziej globalne. Bylo czyms
wiecej niz tylko potwierdzeniem skutecznosci hipnozy jako narzedzia terapeutycznego. Chodzilo tu o
cos wiecej niz cofanie sie do poprzednich wcielen, co zreszta trudno byloby zastosowac na masowa
skale. Nie, moim zdaniem to dotyczy strachu przed smiercia, strachu, który sie kryje gleboko
wewnatrz wulkanu. Strach przed smiercia, ukryty, bezustanny strach, którego zadne pieniadze ani
wysilki nie moga zneutralizowac — oto istota rzeczy. Gdyby ludzie wiedzieli, iz „zycie nie konczy sie
i dlatego my nigdy nie umieramy i nigdy naprawde nie urodzilismy sie", to wtedy ten strach zniknalby.
Gdyby ludzie wiedzieli, iz zyli nieskonczona ilosc razy przedtem i zyc beda w przyszlosci
nieskonczona ilosc razy, to uspokoiliby sie. Gdyby wiedzieli, ze kiedy jestesmy w stanie fizycznym,
wokól nas sa pomocne duchy, i ze potem po smierci w stanie duchowym ludzie przylacza sie do tych
duchów i do naszych kochanych zmarlych, jak wielkiego pocieszenia by doznali. Gdyby wiedzieli, ze
„aniolowie stróze" naprawde i s t n i e j a , o ilez bezpieczniejsi by sie czuli. Gdyby wiedzieli, ze akty
przemocy i niesprawiedliwosci wobec innych ludzi nie zostaja zapomniane, ale ze w jakis sposób
trzeba bedzie zaplacic za nie w nastepnym zyciu, o ilez mniej byloby gniewu i pragnienia zemsty.
A jesli istotnie „poprzez wiedze zblizamy sie do Boga", jakiez znaczenie maja wartosci materialne
albo wladza, jesli sa celem samym w sobie, a nie srodkiem, by taka postawe osiagnac. Chciwosc czy
chec posiadania wladzy nie sa zadna wartoscia.
Ale jak dotrzec z ta wiedza do ludzi? Wiekszosc z nich odmawia modlitwy w swoich kosciolach,
synagogach, meczetach albo swiatyniach, modlitwy, które glosza niesmiertelnosc duszy. Ale kiedy
skonczy sie nabozenstwo, wracaja do swoich utartych nawyków, do rywalizacji, chciwosci,
manipulacji i egotyzmu. To wszystko opóznia postep duszy. A jesli wiara nie wystarczy, to moze
nauka cos tu pomoze. Moze nalezy zbadac doswiadczenia Katarzyny i moje, moze powinni je przestudiowac,
zanalizowac i opisac w bezstronny naukowy sposób behawiorysci i fizycy. Jednak w tym
momencie daleki bylem od napisania naukowej rozprawy czy ksiazki, w ogóle nie bralem czegos
takiego pod uwage. Zastanawialem sie nad duchami, które beda przyslane, zeby mi pomóc. Pomóc
w czym?
Katarzyna poruszyla sie i zaczela szeptac: - - Ktos imieniem Gideon, ktos imieniem Gideon...
Chce mówic ze mna.
— Co on mówi?
— On jest stale w poblizu, ale na dluzej nie zatrzymuje sie. On jest jakby opiekunem...
Ale teraz droczy sie ze mna.
— Gideon? — powtórzylem.
— Jest tutaj.
- Czy jego obecnosc sprawia, ze czujesz sie bardziej bezpieczna?
— Tak. On wróci, kiedy bede go potrzebowac.
- Dobrze. Czy inne dusze sa wokól nas?
- O tak... wiele duchów — odparla szeptem. — Oni przychodza tylko wtedy, kiedy chca. My
wszyscy jestesmy duchami. Ale inni... niektórzy sa w fizycznym stanie, a inni w okresie odnowy.
A jeszcze inni sa opiekunami. Ale my wszyscy tam pójdziemy. My takze bylismy
opiekunami.
— Czy musimy wracac, zeby sie uczyc? Dlaczego nie mozemy sie uczyc jako duchy?
— Sa rózne poziomy nauki i niektórych rzeczy musimy sie uczyc jako istoty cielesne. Musimy
przezywac cierpienie. Kiedy jest sie duchem, nie czuje sie bólu. To okres odnowy. Twoja dusza sie
odnawia. Kiedy ktos jest w stanie fizycznym, odczuwa ból, sam moze ranic. W formie
duchowej nie czuje sie tego. Jest tylko szczescie, poczucie zadowolenia. Okres odnowy jest dla...
dla nas. Wspóldzialanie pomiedzy ludzmi w duchowej formie jest inne. Kiedy jestesmy w
stanie fizycznym... nawiazujemy kontakty interpersonalne.
— Rozumiem. — Znowu zamilkla. Mijaly minuty. - Widze niebieski pojazd.
— Wózek dzieciecy?
— Nie, cos w czym mozna jechac... Jest niebieski. Niebieska fredzla na górze, niebieska na
zewnatrz...
— Czy ten pojazd ciagna konie?
Ma wielkie kola. Nikogo w nim nie widze, tylko dwa konie zaprzegniete do niego... siwy i
kasztan. Ten siwy kon ma na imie Jablko, poniewaz bardzo lubi jablka. Ten drugi ma na
imie Ksiaze. Oba sa bardzo lagodne. Nie gryza. Maja duze kopyta... duze kopyta.
— Czy jest takze jakis zlosliwy kon? Inny?
— Nie. Tylko te dwa, bardzo lagodne.
— Czy jestes tam?
— Tak, widze jego pysk. Ten kon jest znacznie wyzszy niz ja.
— Czy jestes w tym pojezdzie? — Z tonu jej odpowiedzi wywnioskowalem, ze jest
dzieckiem.
— Sa tu konie. A takze chlopiec.
— W jakim jestes wieku?
— Nie wiem, jestem bardzo mala. Chyba nie umiem jeszcze liczyc.
— Czy znasz tego chlopca? Czy to twój przyjaciel? A moze brat?
— Mieszka w sasiedztwie. Przyjechal... z wizyta. Bedzie slub... albo cos w tym rodzaju.
— Czy wiesz, czyj to slub?
— Nie. Powiedziano nam, zebysmy sie nie zabrudzili. Mam kasztanowe wlosy... Buciki z jednej
strony zapinane od góry do dolu na guziczki.
— Czy jestes ladnie ubrana? Odswietnie?
— Na bialo... w bialej sukience z kolnierzem koronkowym, wiazanym z tylu.
— Czy w poblizu jest twój dom?
— Bardzo wielki dom — odparlo dziecko.
— Czy ty w nim mieszkasz?
— Tak.
— No, dobrze. Czy mozesz teraz zajrzec do domu?
To wazny dzien dzisiaj. Inne osoby takze beda elegancko ubrane, specjalnie na te okazje.
— Gotuje sie duzo, duzo jedzenia.
— Czujesz zapach tego jedzenia?
— Tak. Pieka chleb... mieso... Nam kaza znowu wyjsc na dwór. — Rozbawilo mnie to. Ja
polecilem, zeby weszla do srodka, ale jej znowu kazano wyjsc.
— Jak do ciebie mówia?
— ...Mandy... Mandy i Edward.
— Edward do tego chlopca?
— Tak.
— Nie pozwalaja ci zostac w domu?
— Nie, poniewaz sa bardzo zajeci.
— Co czujecie z tego powodu?
— Wcale sie nie przejmujemy. Ale to bardzo trudno nie ubrudzic sie. Nic nam nie wolno.
— Czy pózniej tego dnia pójdziesz na slub?
— Tak... Widze wiele osób. W pokoju jest ciemno. Dzien jest goracy, bardzo goracy. Jest
obecny takze proboszcz... w smiesznym kapeluszu, bardzo duzym... czarnym. Zakrywa mu
twarz...
— Czy to szczesliwa chwila dla twojej rodziny?
— Tak.
— Czy wiesz, kto bierze slub?
— Moja siostra.
— Czy jest duzo od ciebie starsza?
— Tak.
— Czy ja teraz widzisz? Czy jest w slubnej sukni?
— Tak.
— Czy jest ladna?
Tak. Ma duzo kwiatów we wlosach.
— Przyjrzyj sie jej z bliska. Czy znasz ja z innych wcielen. Spójrz na jej oczy, usta...
— Tak, mysle, ze to jest Becky... ale nizsza, znacznie nizsza. — Becky pracowala razem z
Katarzyna i przyjaznily sie. Byly ze soba dosc blisko, ale Katarzyna miala za zle krytyczne podejscie
przyjaciólki do niej, wtracanie sie w jej osobiste sprawy i podejmowane przez nia decyzje.
Moze jednak teraz to rozróznienie nie bylo zbyt wyrazne. — Ona mnie kocha... i moge stac tak
samo jak ona z przodu.
— Dobrze. Rozejrzyj sie wokolo. Czy obecni sa twoi rodzice?
— Tak.
— Czy bardzo cie kochaja?
— Tak.
- Swietnie. Przyjrzyj im sie z bliska. Najpierw matce. Sprawdz, czy ja sobie przypominasz.
Przyjrzyj sie jej
twarzy.
Katarzyna kilka razy gleboko odetchnela. – Nie znam jej.
— Spójrz na ojca, przypatrz mu sie z bliska. Jaki ma wyraz twarzy, oczy... takze usta. Czy go
znasz?
— To Stuart — odpowiedziala szybko. Tak, Stuart znowu sie pojawil. Nalezalo dalej
prowadzic badanie w tym kierunku.
— Jakie sa z nim twoje stosunki?
— Bardzo go kocham... jest dla mnie bardzo dobry. Ale jego zdaniem sprawiam wiele klopotów.
On w ogóle uwaza, ze dzieci sprawiaja mnóstwo klopotów.
— Czy jest zbyt powazny?
— Nie, lubi bawic sie z nami. Ale my zadajemy zbyt wiele pytan. Jest bardzo dla nas dobry,
tylko ze my zadajemy zbyt wiele pytan.
— Czy to go nieraz meczy?
— Tak, powinnismy sie uczyc od nauczycielki, a nie od niego. Dlatego chodzimy do
szkoly... zeby sie uczyc.
— To brzmi tak, jakby to on powiedzial. Czy mam racje?
- Tak. On ma wazniejsze sprawy do zalatwienia. Prowadzi farme.
— Czy to duza farma?
— Tak.
— Czy wiesz, gdzie ona jest?
— Nie.
— Czy nikt z obecnych nie wspomnial nazwy miasta lub stanu? Miasteczka?
Chwile nasluchiwala uwaznie. — Nie slysze. — Znowu zamilkla.
— Okay, czy chcesz jeszcze dalej penetrowac to wcielenie? Pójsc naprzód w czasie albo...
Przerwala mi: — Wystarczy.
W trakcie seansów z Katarzyna postanowilem nie omawiac jej rewelacji wraz z innymi kolegamipsychiatrami.
Dotad, oprócz mojej zony Carole i kilku innych „pewnych" osób nie podzielilem sie z
nikim tymi rewelacjami. Choc bylem przekonany, ze to, czego dowiedzialem sie podczas naszych
spotkan, jest prawdziwe i niezwykle wazne, jednak obawa przed reakcjami kolegów, naukowców i
praktyków, sklonila mnie do milczenia. Nadal musialem sie liczyc z moja reputacja, kariera i tym,
co inni o mnie mysla.
Mój wlasny sceptycyzm z tygodnia na tydzien slabl coraz bardziej na skutek dowodów, jakich
mi dostarczala Katarzyna. Czesto powtarzalem nagrane tasmy, zeby ponownie przezyc
napiecie i dramatyzm naszych seansów. Jednak inni musieliby polegac na moich eksperymentach,
przekonujacych, ale wylacznie moich. Uwazalem, ze musze jeszcze zebrac wiecej
argumentów. W miare jak wierzylem coraz bardziej w skierowane do mnie przeslania, moje zycie
stalo sie prostsze i dawalo mi wiecej zadowolenia. Nie musialem grac ani udawac, ze jestem
kims innym. Stosunki z ludzmi staly sie bardziej szczere i bezposrednie. Z zycia rodzinnego
zniknelo wiele napiec i stresów. Moje opory, zeby przyjac wiedze przekazywana mi za
posrednictwem Katarzyny, zaczely slabnac. Ku memu zdumieniu wiele osób zainteresowalo
sie tymi zjawiskami i chcialo jak najwiecej sie dowiedziec. Coraz czesciej ludzie zaczeli mi
opowiadac o swoich bardzo osobistych parapsychicznych doznaniach, takich jak kontakty
ze zmarlymi, deja-vu, czy przezywanie stanów pozacielesnych. Bardzo wiele osób nie
wspomnialo o tym nawet swym rodzinom. W obawie, ze dzielac sie tymi przezyciami z kims
bliskim czy lekarzem, beda uwazani za co najmniej dziwaków. A jednak tego rodzaju zjawiska
parapsychiczne sa dosc powszechne, o wiele czestsze, niz sobie z tego zdajemy sprawe. To
powsciagliwosc ludzka sprawia, ze wydaja sie tak rzadkie. A im ktos osiagnal wyzszy stopien w
tej dziedzinie, tym bardziej niechetnie o tym mówi.
Pewien ceniony ordynator duzego oddzialu w moim szpitalu cieszy sie miedzynarodowa slawa z
racji swej duzej wiedzy. Czesto rozmawia ze swoim zmarlym ojcem, który kilkakrotnie uchronil go
od powaznego niebezpieczenstwa. Inny profesor we snie odnajduje brakujace ogniwa czy
rozwiazania swoich badan naukowych. Informacje otrzymane we snie sa niezawodne. Inny znany
lekarz wie, kto do niego dzwoni przed podniesieniem sluchawki. Zona dyrektora kliniki psychiatrycznej
na srodkowowschodnim uniwersytecie ma doktorat z psychologii. Jest autorka prac
naukowych na bardzo wysokim poziomie. Nikomu oprócz mnie nie powiedziala dotad, ze kiedy
pierwszy raz byla w Rzymie, poruszala sie po miescie, jakby je doskonale znala. Bezblednie
wiedziala, co zobaczy za nastepnym rogiem. Choc nigdy przedtem nie byla we Wloszech i nie znala
jezyka, Wlosi zawsze odzywali sie do niej po wlosku, stale biorac ja za swoja rodaczke.
Rozumiem doskonale, dlaczego ci wybitni specjalisci, naukowcy, milczeli. Ja bylem jednym z nich.
Nie mozemy zaprzeczyc swiadectwu wlasnych przezyc i zmyslów. Jednak nasze wyksztalcenie na
wiele sposobów diametralnie zaprzecza zdobytym informacjom i przezyciom oraz wynikajacym z
nich pogladom, i dlatego milczymy.
Rozdzial dziesiaty
Ten tydzien minal szybko. Wielokrotnie przesluchiwalem tasme z ostatniego seansu. Czy bylem
blisko stanu odnowy? Nie czulem sie specjalnie oswiecony. A teraz obiecano mi przyslac pomocne
duchy. Ale co mialem robic? Kiedy sie tego dowiem? Czy sprostam temu zadaniu? Wiedzialem, ze
musze czekac i byc cierpliwy. Dobrze pamietalem slowa Mistrza-poety:
„Cierpliwosc i wlasciwy czas... wszystko przychodzi, kiedys przyjsc musi... Wszystko w swoim czasie
stanie sie dla ciebie jasne. Musisz miec mozliwosc przetrawienia wiedzy, jakiej ci juz dostarczylismy." I
dlatego czekalem.
Na poczatku tego spotkania Katarzyna opowiedziala mi fragment snu, jaki miala kilka dni
temu. We snie mieszkala w domu rodziców, nagle w nocy wybuchl pozar. Byla bardzo
opanowana, pomagala w akcji ratunkowej, ale jej ojciec najwyrazniej nie docenial powagi sytuacji,
zachowywal sie biernie. Sklonila go, zeby wyszedl na dwór. Wtedy przypomnial sobie, ze zostawil
cos w domu, i poslal Katarzyne w szalejacy ogien, zeby przyniosla te rzecz. Nie mogla sobie przypomniec,
co to bylo. Postanowilem nie interpretowac tego snu, ale zaczekac, gdyz mogla sie
nadarzyc okazja po temu podczas hipnozy.
Szybko zapadla w gleboki trans. — Widze kobiete z kapturem na glowie, który jednak nie
zaslania jej twarzy, tylko wlosy. — I nagle zamilkla.
— Czy widzisz teraz ten kaptur?
— Nie widze... Tylko czarny material, chyba brokat w jakis zloty wzór... Widze dom z róznymi
ozdobami... jest bialy.
— Czy poznajesz ten dom?
— Nie.
— Czy jest duzy?
— Nie. W tle widze góre ze sniegiem na szczycie, ale w dolinie jest trawa...
— Czy mozesz wejsc do tego domu?
— Tak. Jest z marmuru... bardzo zimnego w dotyku.
— Czy to jakas swiatynia albo jakis budynek kultowy?
— Nie wiem. Pomyslalam, ze to moze byc wiezienie.
— Wiezienie? — powtórzylem. — Czy wewnatrz tego domu sa jacys ludzie? Moze wokól
niego?
— Tak. Jacys zolnierze. Maja czarne mundury ze zlotymi naramiennikami... zlotymi
ozdobami. Nosza czarne helmy z czyms zlotym... czyms ostrym i zlotym na szczycie... helmu.
Maja, czerwone szarfy wokól bioder.
— Czy przy tobie sa jacys zolnierze?
— Kilku.
— Jestes tam?
— Jestem w poblizu... ale nie w tym budynku.
— Rozejrzyj sie dokola. Zobacz, czy nie widzisz gdzies siebie... Sa tam góry, trawa... i
bialy budynek. Czy sa jakies inne budynki?
— Jesli nawet sa, to nie znajduja sie w poblizu. Widze jakis... samotnie stojacy, a za nim mur...
- Czy twoim zdaniem to jest fort albo wiezienie, albo cos w tym stylu?
— Byc moze ale... to jest bardzo na uboczu.
— Dlaczego to jest wazne dla ciebie? — Dlugie milczenie. — Czy znasz nazwe tego miasta
albo kraju, w którym sie znajdujesz? Gdzie sa ci zolnierze?
— Widze Ukraine...
— Ukraine — powtórzylem zafascynowany róznorodnoscia jej wcielen. — Czy wiesz jaki to
rok? Albo moze okres?
— Tysiac siedemset... tysiac siedemset... — zaczela mówic z wahaniem, po czym dodala: —
Tysiac siedemset piecdziesiat osiem. Jest tu wielu zolnierzy. Nie wiem, jakie sa ich zamiary. Maja
dlugie zakrzywione szable.
— Co wiecej widzisz albo slyszysz? — spytalem.
— Widze fontanne, fontanne, w której poja konie.
— Czy zolnierze jezdza na koniach?
— Tak.
— Czy zolnierze maja jakies imiona? Co mówia? Posluchaj uwaznie. — Sluchala.
— Nie slysze tego.
— Czy jestes wsród nich?
— Nie. — Jej odpowiedzi znowu byly krótkie jak u dziecka, czesto monosylabiczne.
Musialem wykazac duzo inwencji w zadawaniu pytan.
— Ale widzisz ich blisko?
— Tak.
— Czy jestes w miescie?
— Tak.
— Czy tam mieszkasz?
— Tak mi sie wydaje.
— Dobrze. Postaraj siebie znalezc i zobaczyc, gdzie mieszkasz.
— Widze jakies ubranie, lachmany... I dziecko, chlopca. Jego ubranie to lachmany. Marznie...
— Czy mieszka w jakims domu w miescie? — Dluga chwila milczenia.
— Tego nie widze — ciagnela. Najwyrazniej miala trudnosci z nawiazaniem kontaktu z tym
wcieleniem.
Odpowiadajac byla roztargniona i niepewna.
— W porzadku. Czy wiesz, jak ten chlopiec ma na imie?
— Nie.
— Co sie dzieje z tym chlopcem? Idz z nim, zobacz, co sie z nim dzieje.
— Ktos, kogo zna, zostal uwieziony.
— Przyjaciel? Krewny?
— Chyba ojciec. — Jej odpowiedzi byly bardzo krótkie.
— Czy ty jestes chlopcem?
— Nie jestem tego pewna.
— Czy wiesz, co czuje z tego powodu, ze ojciec jest w wiezieniu?
— Tak... bardzo sie boi, boi sie, ze moga zabic ojca.
— Co zrobil jego ojciec?
— Ukradl cos zolnierzom, jakies papiery czy cos takiego.
— Chlopiec nie wie, o co chodzi?
— Nie. Ale wie, ze moze nigdy wiecej nie ujrzy swego ojca.
— Czy mozesz zobaczyc sie z ojcem?
— Nie.
— Czy wiadomo, jak dlugo ojciec bedzie w wiezieniu? Czy bedzie zyc?
— Nie! — odparla drzacym glosem. Byla wstrzasnieta, zrozpaczona. Nie podala wielu
szczególów, ale najwyrazniej byla przejeta tym, czego byla swiadkiem, uczuciami, jakich
doznawala.
— Przezywasz to, co przezywa ten chlopiec — ciagnalem — jego strach i rozpacz. Czujesz to?
— Tak. — I znowu zamilkla.
— Co sie dzieje? Przesun sie naprzód w czasie. Wiem, ze to jest trudne. Przesun sie naprzód w
czasie. Czy cos sie stalo?
— Zabili jego ojca.
— Jak on sie teraz czuje?
— Ojciec zostal ukarany za cos, czego nie zrobil. Ale oni tu zabijaja ludzi bez powodu.
— Z pewnoscia chlopiec strasznie to przezyl.
— On chyba nie rozumie tego w pelni... tego, co sie stalo.
— Czy ma kogos bliskiego, do kogo moze sie zwrócic?
— Tak, ale jego zycie bedzie bardzo trudne.
— Co sie stanie z chlopcem?
— Nie wiem. Pewno wkrótce umrze... — W glosie jej brzmial wielki smutek. Znowu zamilkla, a
potem odnioslem wrazenie, ze sie rozglada.
— Co widzisz?
— Widze reke... reke zamykajaca sie na czyms... bialym. Nie wiem, co to jest... — Znowu
milczenie, czas mijal.
— Co jeszcze widzisz? — spytalem.
— Nic... tylko ciemnosc. — Albo umarla, albo utracila kontakt ze smutnym chlopcem, który
zyl na Ukrainie przeszlo dwiescie lat temu.
— Czy zostawilas tego chlopca?
— Tak — odparla, odpoczywala.
— Czego dowiedzialas sie z tego wcielenia? Dlaczego bylo takie wazne?
— Nie mozna ludzi osadzac zbyt spiesznie. Trzeba byc uczciwym wobec kazdego czlowieka.
Wielu ludzi mialo zrujnowane zycie wskutek naszych zbyt pochopnych osadów.
— Zycie tego chlopca bylo krótkie i bardzo ciezkie z powodu takiego osadu... jego ojca?
— Tak. — Znowu zamilkla.
— Czy widzisz teraz cos innego? Czy slyszysz cos?
— Nie. — Znowu te krótkie odpowiedzi i potem milczenie. Z jakiegos powodu to krótkie
zycie bylo niezwykle trudne. Polecilem jej, zeby wypoczela.
— Odpocznij. Uspokój sie. Twoje cialo samo sie leczy, twoja dusza odpoczywa... Moze
czujesz sie juz lepiej? Ten maly chlopiec przezyl straszne rzeczy. Bardzo trudne. Ale teraz
znowu odpoczywasz. Duchem mozesz sie przeniesc w inne miejsca, w inne czasy... inne
wspomnienia. Czy odpoczywasz?
Tak. -- Postanowilem wrócic do fragmentu snu,do palacego sie domu, lekkomyslnosci jej
ojca, który poslal ja do plonacego wnetrza domu, zeby mu przyniosla cos, co nalezalo do
niego. — Teraz chce ci zadac pytanie dotyczace snu, jaki mialas... o swoim ojcu. Mozesz
teraz to sobie przypomniec, nic ci nie grozi. Jestes w glebokim transie. Czy pamietasz ten
sen?
— Tak... to bylo metalowe pudelko.
— Co sie w nim znajdowalo, dlaczego cie poslal do wnetrza palacego sie domu?
— Jego znaczki pocztowe i monety... które zbiera — wyjasnila. Dokladny opis jej snu podczas
hipnozy kontrastowal dramatycznie z krótkim opisem, kiedy byla w pelni swiadomosci.
Hipnoza jest poteznym narzedziem, nie tylko dajacym dostep do najbardziej odleglych, ukrytych
obszarów naszego umyslu, ale ozywiajacym wiele szczególów w naszej pamieci.
— Czy te znaczki i monety byly dla niego bardzo wazne?
— Tak.
— I ty zaryzykowalas zyciem i weszlas do plonacego domu tylko po to, zeby zabrac znaczki i
monety...
Przerwala mi: — On nie wiedzial, ze to jest tak bardzo ryzykowne.
— Uwazal, ze to niczym nie grozi?
— Tak.
— Wobec tego, dlaczego zamiast ciebie sam nie poszedl po nie?
— On uwazal, ze ja to zrobie szybciej.
— Rozumiem. Ale jednak ty ryzykowalas?
— Tak, ale on nie zdawal sobie z tego sprawy.
— Czy ten sen ma dla ciebie jakies wieksze znaczenie? Czy to dotyczy twoich stosunków z
ojcem?
— Nie wiem.
— On sie specjalnie chyba nie spieszyl, zeby wejsc do palacego sie domu.
— To prawda.
— Dlaczego tak sie ociagal? Ty bylas szybka, widzialas niebezpieczenstwo.
— Poniewaz on zawsze próbuje uciekac od odpowiedzialnosci. — Ten moment postanowilem
wykorzystac kiedy bede interpretowac jej sen.
— Tak, to jest jego stary sposób postepowania, a ty robisz wszystko za niego, tak jak bylo z
przyniesieniem tego pudelka. Mam nadzieje, ze on sie nauczy czegos od ciebie. Sadze, ze ten ogien
przedstawia czas, który szybko uplywa, ze ty zdajesz sobie sprawe z niebez-pieczenstwa, a on
nie. Kiedy zwlekal i poslal cie po te przedmioty, ty wiedzialas znacznie wiecej... i mozesz wiele
go nauczyc, ale wydaje mi sie, ze on wcale nie chce sie niczego nauczyc.
— Tak — zgodzila sie — nie chce.
— Tak wlasnie widze ten sen. Ale ty nie mozesz go do tego zmusic. On sam musi to
zrozumiec.
— Tak — zgodzila sie znowu, a glos jej stal sie niski i ochryply — to nieistotne, ze nasze ciala
splona w ogniu, jesli ich nie potrzebujemy... — Jakis Mistrz ukazal calkiem odmienna
perspektywe snu. Bylem zdumiony tym naglym wtargnieciem i jak papuga zdolalem tylko
powtórzyc:
— Jesli nie potrzebujemy naszych cial?
— Tak. Przechodzimy przez tyle etapów, kiedy tutaj jestesmy. Pozbywamy sie ciala niemowlecia,
wchodzimy w cialo dziecka, a potem z dziecka stajemy sie czlowiekiem doroslym i wreszcie starcem.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 9:14, 28 Sty 2014
Temat postu:
Co z Jungowska teoria zbiorowej podswiadomosci, zbiornika wszelkiej ludzkiej pamieci i
doswiadczen, do którego mozna sie podlaczyc? Calkiem odmienne kultury czesto maja podobne
symbole, nawet w snach. Zdaniem Junga zbiorowa podswiadomosc nie byla zdobywana przez
dana osobe, ale jakby „dziedziczona" przez mózg. Miescila w sobie motywy i wyobrazenia, które
pojawiaja sie na nowo w kazdej kulturze, nie dzieki tradycji historycznej czy rozprzestrzenianiu
sie. Moim zdaniem bardzo konkretnych wspomnien Katarzyny nie mozna bylo wytlumaczyc
koncepcja Junga. Nigdy nie mówila o symbolach, uniwersalnych obrazach czy motywach. Podawala
dokladne opisy konkretnych ludzi i miejsc. Idea Junga byla zbyt nieokreslona. A co ze stanem
posrednim? I dlatego reinkarnacja byla najlepszym wytlumaczeniem.
To, co przekazywala Katarzyna, bylo nie tylko dokladne i bardzo konkretne, ale przekraczalo jej
swiadome mozliwosci. Mówila o rzeczach, o których nie mogla byla przeczytac w ksiazkach, a
potem o nich zapomniec. Jej wiedza nie mogla tez byc nabyta w dziecinstwie, potem ukryta w
podswiadomosci i nastepnie ujawniona. A co z Mistrzami oraz ich przekazami? One „przechodzily"
przez Katarzyne, ale nie pochodzily od niej. Ich madrosc znajdowala takze wyraz we wspomnieniach
Katarzyny z dawnych wcielen. Wiedzialem to nie tylko na podstawie wielu lat starannych badan
innych pacjentów, ich umyslów, mózgów i osobowosci, ale wiedzialem to intuicyjnie, jeszcze przed
rewelacjami dotyczacymi mego ojca i syna. Wiedzial o tym mój przez wiele lat szkolony naukowo
mózg, czulem to w glebi serca.
Widze jakies naczynia, chyba z oliwa. - Pomimo trzytygodniowej przerwy Katarzyna szybko
zapadla w trans. Znalazla sie w innym ciele, w innych czasach. — W tych naczyniach jest róznego
rodzaju oliwa. To chyba jakis sklad, gdzie trzymaja towary. Te naczynia, dzbany sa czerwone...
czerwone, zrobione z czerwonej gliny. Na górze maja niebieskie obwódki. Widze ludzi... oni sa w
jaskini. Przenosza naczynia i dzbany, ustawiajac je w okreslonym miejscu. Glowy maja ogolone...
nie maja wlosów na glowie. Skóra ich jest ciemna, brunatna...
— Czy jestes tam?
— Tak... Pieczetuje niektóre dzbany... jakby woskiem... pieczetuje szyjki dzbanów woskiem.
- Czy wiesz do czego sluzy ten olej?
— Nie wiem.
— Czy widzisz siebie? Spójrz na siebie. Powiedz mi, jak wygladasz.
Przestala mówic, jakby siebie obserwowala.
— Mam warkocz. I dluga, dluga... ozdobe, z materialu. Która ma zlota obwódke.
- Czy pracujesz dla kaplanów... czy moze ludzi z ogolonymi glowami?
- Moim obowiazkiem jest pieczetowanie dzbanów woskiem.
— Ale nie wiesz, do czego uzywana jest ich zawartosc?
- Chyba do jakichs obrzedów religijnych. Ale nie jestem pewna... co to jest... Jakies
namaszczanie, namaszczanie glowy... cos na glowe i na dlonie. Widze ptaka, zlotego ptaka wokól
mojej szyi. Jest plaski, ma plaski ogon, bardzo plaski ogon i glowe spuszczona... w kierunku
moich stóp.
— Twoich stóp?
— Tak, bo w ten sposób trzeba go nosic. Jest tu równiez czarna... czarna lepka
substancja. Nie mam pojecia, co to jest.
— Gdzie sie znajduje?
- W marmurowym naczyniu. Jej takze uzywaja, ale nie wiem do czego.
— Czy jest w tej jaskini jakis napis, zebys mogla go przeczytac i powiedziec mi, jak sie nazywa
kraj... miejscowosc, gdzie mieszkasz... a moze jakas data?
- Nic nie widze na scianach, sa puste. Nie znam zadnej nazwy. — Polecilem jej przesunac
sie naprzód w czasie.
- Widze bialy dzban. Uchwyt na górze jest zloty, wylozony zlotem.
— Co jest w dzbanie?
— Jakas masc. Ma cos wspólnego z przechodzeniem do innego swiata.
- Czy wlasnie ty masz teraz przejsc do innego swiata?
— Nie, to ktos, kogo nie znam.
- Czy przygotowywanie ludzi do tego przejscia jest twoim obowiazkiem?
- Nie, to robi kaplan, nie ja. My tylko dostarczamy im masc, kadzidlo...
- W jakim mniej wiecej wieku jestes teraz?
— Mam szesnascie lat.
— Czy mieszkasz razem z rodzicami?
— Tak, w domu z kamienia. Nie jest bardzo duzy, za to suchy i bardzo w nim cieplo. Klimat tu
jest bardzo goracy.
— Wejdz do domu.
— Jestem w nim.
— Czy oprócz ciebie sa inne osoby z twojej rodziny?
— Widze brata i moja matke, i male dziecko, czyjes dziecko.
— Czy to twoje dziecko?
— Nie.
— Przejdz teraz do czegos istotnego, co wyjasni zjawiska w twoim obecnym zyciu. Musimy sie
dowiedziec. To niczym nie grozi. Przejdz do zdarzen.
— Wszystko w swoim czasie... - odparla bardzocicho. — Widze umierajacych ludzi.
— Umierajacych ludzi?
— Oni nie wiedza, co jest tego przyczyna.
Moze epidemia? -- Nagle zaswitalo mi, ze znów wrócila do dawnego wcielenia, tego, do
którego juz sie kiedys cofnela. Do tego wcielenia, kiedy na skutek zarazy spowodowanej woda
zmarl jej ojciec i jeden z braci. Katarzyna równiez chorowala, ale sie wyleczyla. Ludzie wtedy
uzywali czosnku i jakichs ziól, zeby sie uchronic od epidemii. Katarzyna byla wówczas bardzo
przejeta, poniewaz zmarli nie byli odpowiednio balsamowani.
Ale teraz do tego wcielenia podeszlismy pod innym katem.
— Czy to ma cos wspólnego z woda? — spytalem.
— Oni tak uwazaja. Umiera wielu ludzi. — Znalem juz dalszy ciag.
- Ale ty z tego powodu nie umrzesz?
— Nie, ja nie umre.
— Jednak zarazisz sie, bedziesz bardzo chora.
— Tak. Zimno mi... bardzo zimno. Chce mi sie pic. Oni uwazaja, ze ta choroba bierze sie z
wody... i czegos czarnego... Ktos umiera.
— Kto umiera?
— Mój ojciec umiera i takze jeden z braci. Moja matka dobrze sie czuje, wraca do zdrowia.
Jest bardzo slaba. Trzeba grzebac zmarlych i wszyscy bardzo sa tym wzburzeni, bo to jest wbrew
przepisom religijnym.
— Jakiego rodzaju sa te przepisy? — Zdumiony bylem jej konsekwencja, tym, jak
przypominala sobie fakt po fakcie, dokladnie to, co opowiadala o tym swoim wcieleniu kilka
miesiecy temu. Teraz takze bardzo byla przejeta zaniechaniem normalnych obrzedów
pogrzebowych.
— Chorych umieszcza sie w jaskiniach. Ciala tez trzymane sa w jaskiniach. Ale przedtem
ciala te musza byc odpowiednio przygotowane przez kaplanów, musza byc owiniete w material i
namaszczone. Trzymano je w jaskiniach, ale przyszla powódz... Powiadaja, ze woda szkodzi. Nie
pija wody.
— Czy mozna te chorobe wyleczyc? Czy cos na nia pomaga?
— Dostajemy ziola, róznego rodzaju ziola i rosliny. One mocno pachna... okropnie mocno. Czuje
ten zapach.
— Czy rozpoznajesz ten zapach?
— To, co tak brzydko pachnie, jest biale. Zwisa z sufitu.
— Cos w rodzaju czosnku?
— Wszedzie wisi... tak, wlasciwosci ma podobne... kladzie sie to w usta, do uszu, nosa,
wszedzie. Zapach jest bardzo mocny. Wszyscy wierza, ze powstrzymuje zle duchy, zeby nie weszly
do ciala. Widze fioletowy... owoc albo cos okraglego z fioletowa skórka...
— Czy rozpoznajesz kulture, w jakiej sie znalazlas? Czy wydaje ci sie znajoma?
— Nie rozpoznaje.
— Czy to cos fioletowego to jakis owoc?
— Tannis.
— Czy pomaga? Czy leczy te chorobe?
— Wtedy tak, pomagal.
— Tannis — powtórzylem, znowu próbujac zrozumiec, czy mówi o czyms, co my nazywamy
tanina albo kwasem taninowym. — Jak to nazywaja? Tannis?
— Wlasnie tak... slyszalam, jak powtarzali slowo „tannis".
— Co z tego wlasnie wcielenia zachowalo sie w twoim obecnym zyciu? Dlaczego wracasz do
tamtego zycia? Co sprawia, ze jest tak trudne?
— Religia — wyszeptala szybko Katarzyna. — Ówczesna religia... religia strachu... Tylu
rzeczy trzeba sie bylo bac... i tylu bogów.
— Czy pamietasz imiona niektórych bogów?
— Widze oczy. Widze cos czarnego... cos w rodzaj u... wyglada jak szakal. To posag. On
jest straznikiem... Widze kobiete, boginie z dziwna glowa.
— Czy znasz imie tej bogini?
— Ozyrys... Syrus... cos w tym rodzaju. I widze oko... po prostu oko na lancuchu. Jest
zlote.
— Oko?
— Tak... Kto to jest Hator?
— Co takiego?
— Hator! Kto to taki?
Nigdy nie slyszalem o Hatorze, choc wiedzialem, ze Ozyrys, jesli jej wymowa byla wlasciwa, byl
bratem--malzonkiem Izydy, glównej bogini Egiptu, bogini milosci i wesela.
— Czy to jeden z bogów? — spytalem.
— Hator, Hator! — Dluga przerwa. — Ptak... jest plaski... plaski, to feniks. — Znowu
milczenie.
— Przesun sie troche w przód w czasie, do ostatniego dnia w tym wcieleniu, ale przedtem, nim
umarlas. Powiedz mi, co widzisz.
— Widze ludzi i domy — powiedziala bardzo cicho. — I sandaly. I material, jakis bardzo
szorstki material.
— Co sie dzieje? Przejdz teraz do czasu, kiedy umierasz. Co sie z toba dzieje? Czy widzisz to?
— Nie widze... Wiecej juz s i e b i e nie widze.
— Gdzie jestes? Co widzisz?
— Nic... tylko ciemnosc... Widze swiatlo, cieple swiatlo. — Widocznie juz umarla i
przeszla w stan duchowy. Nie potrzebowala doswiadczac znowu ówczesnej swej smierci.
- Czy mozesz dotrzec do swiatla? — spytalem.
— Ide. — Odpoczywala spokojnie, znowu czekajac.
— Czy mozesz teraz spojrzec na lekcje z tego wcielenia? Czy jestes juz ich swiadoma?
- Nie — powiedziala szeptem. Czekala. Nagle zrobila sie czujna, choc oczy nadal miala
zamkniete, jak zawsze kiedy byla w hipnotycznym transie. Glowa jej kiwala sie z boku na bok.
- Co teraz widzisz? Co sie dzieje?
- Ktos... — glos jej byl teraz donosny -- ktos do mnie mówi!
— Co mówi?
- Mówi o cierpliwosci. Ze trzeba miec cierpliwosc..
— Tak. Mów dalej.
Odpowiedzial Mistrz-poeta: — Cierpliwosc i wlasciwy czas... wszystko przychodzi, kiedy przyjsc
musi. Zycia nie mozna przyspieszac, nie moze toczyc sie wedle ustalonego planu, jak chcialoby
wielu ludzi. Musimy przyjac to, co przychodzi do nas w okreslonym czasie, i nie domagac sie
wiecej. Bowiem zycie sie nie konczy i dlatego my nigdy nie umieramy, i nigdy sie naprawde nie
urodzilismy. Po prostu przechodzimy rózne fazy. Nie ma konca. Ludzkie istoty maja wiele
wymiarów. Ale czas nie jest taki, jak my go pojmujemy, on sie zawiera w lekcjach, których
trzeba sie nauczyc.
Nastapila dluga przerwa, po chwili Mistrz ciagnal dalej:
— Wszystko w swoim czasie stanie sie dla ciebie jasne. Musisz miec mozliwosc
przetrawienia wiedzy, jakiej ci juz dostarczylismy. — Katarzyna zamilkla.
— Czy jest cos wiecej, czego powinienem sie nauczyc! — spytalem.
— Odeszli — szepnela. — Nikogo juz nie slysze.
R ozdzial dziew iaty
Z kazdym tygodniem Katarzyna pozbywala sie jakiejs warstwy nerwicowych leków. Z kazdym
tygodniem stawala sie pogodniejsza, bardziej spokojna i cierpliwa. Miala wiecej zaufania do ludzi
i oni tez do niej lgneli. Emanowala miloscia i byla nia darzona. Wewnetrzny blask jej osobowosci
promieniowal z taka moca, ze wszyscy mogli to dostrzec.
Wycieczki Katarzyny w przeszlosc obejmowaly millennia. Ilekroc zapadla w hipnotyczny trans, nie
wiedzialem, jakie watki jej wcielen sie pojawiaja. Od prehistorycznych jaskin przez starozytny Egipt
po czasy wspólczesne — ona tam byla. A gdzies poza czasem Mistrzowie z miloscia sprawowali
piecze nad jej wszystkimi wcieleniami. Podczas dzisiejszego seansu znalazla sie w dwudziestym
wieku, ale nie jako Katarzyna.
— Widze kadlub samolotu i pas startowy... jakis passtartowy — zaczela szeptac.
— Czy wiesz, gdzie to jest?
— Nie widze... Alzacja? — I dodala po chwili: — Tak, to Alzacja.
— We Francji?
- Nie wiem. Po prostu Alzacja... Widze nazwisko Von Marks [fonetycznie]. Cos jakby
brazowy helm albo kapelusz... kapelusz z goglami. Zostal zniszczony oddzial. To jakies odludzie.
Chyba nie ma zadnego miasta w poblizu.
— Co widzisz?
— Zniszczone domy. Widze domy... Ziemia jest zryta bombardowaniem. Tutaj jest bardzo
dobrze ukryty schron.
— Co ty robisz?
— Pomagam im przy rannych, oni ich odnosza.
- Spójrz na siebie. — Opisz, jak wygladasz i co nosisz.
— Nosze kurtke. Mam jasne wlosy, niebieskie oczy. Moja kurtka jest bardzo brudna. Wielu
tu rannych.
— Czy jestes przeszkolona do opieki nad rannymi?
— Nie.
- Czy tam mieszkasz, czy zostalas przywieziona? Gdzie mieszkasz?
— Nie wiem.
- W jakim mniej wiecej jestes wieku?
— Trzydziesci piec lat.
Katarzyna miala teraz dwadziescia dziewiec, oczy piwne, a nie niebieskie. Dalej zadawalem jej
pytania:
- Jak sie nazywasz? Czy jest twoje nazwisko na kurtce?
— Na kurtce sa skrzydla. Jestem pilotem... kims w rodzaju pilota.
— Latasz na samolotach?
— Tak, musze.
— Kto ci to kaze robic?
— Taka jest moja sluzba. To mój obowiazek.
— Czy takze zrzucasz bomby?
— Na pokladzie samolotu jest strzelec. I pilot.
— Na jakiego rodzaju samolocie latasz?
— To samolot z czterema smiglami. Dolnoplatowiec. — Bylem rozbawiony tym opisem,
poniewaz Katarzyna w ogóle nie znala sie na samolotach. Zaimponowala mi, mówiac o
dolnoplatowcu. Ale w stanie hipnozy zdobywala coraz wiekszy zapas wiedzy, chocby na temat
wyrobu masla czy balsamownia zmarlych. Inna sprawa, ze tylko ulamek tej wiedzy byl dla
niej dostepny w jej codziennym, swiadomym zyciu.
- Czy masz rodzine? — kontynuowalem pytania.
— Oni nie sa ze mna.
— Czy sa bezpieczni?
- Nie wiem. Obawiam sie... obawiam sie, ze wróca.
— Moi przyjaciele sa umierajacy!
— Czyjego powrotu sie obawiasz?
— Wroga.
— Kim jest ten wróg?
- Anglicy... Amerykanskie Sily Zbrojne... i Anglicy.
— Czy przypominasz sobie swoja rodzine?
- Czy sobie przypominam? Za duzo tu zamieszania.
- No, to wrócmy w tym samym zyciu do lepszych czasów, przed wojna, kiedy bylas razem z
rodzina w domu. Zobacz to. Wiem, ze to trudne, ale chce, zebys sie odprezyla. Spróbuj i
przypomnij sobie.
Katarzyna chwile milczala i wreszcie szepnela.
- Slysze imie Eryk... Eryk. Widze jasnowlose dziecko, dziewczynke.
— Czy to twoja córeczka?
— Tak. Chyba tak... Margot.
- Czy ona jest blisko ciebie?
- Jest ze mna. Jestesmy na pikniku. Cudowna pogoda.
— Czy oprócz Margot jest ktos z toba?
— Widze kobiete o brazowych wlosach, siedzi na trawie.
— Czy to twoja zona?
— Tak... nie znam jej — dodala nawiazujac do rozpoznawania ludzi, obecnego zycia.
— Czy znasz Margot? Spójrz na nia uwaznie. Czy znasz ja?
— Tak, ale nie bardzo wiem skad... Gdzies ja poznalam.
— Pózniej moze sie dowiesz. Spójrz jej w oczy.
- To Judy — odpowiedziala. Judy byla obecnie najlepsza przyjaciólka Katarzyny.
Podczas pierwszego spotkania poczuly wzajemna sympatie i zaprzyjaznily sie serdecznie, ufajac
sobie bez reszty, znajac swoje mysli i pragnienia, nim zostaly wypowiedziane.
— Judy? — powtórzylem.
— Tak, Judy. Podobna jest do niej... usmiecha sie tak samo jak ona.
— To dobrze. Czy jestes szczesliwa w domu, czy masz jakies problemy?
— Nie mam zadnych problemów. — Dlugie milczenie. — Tak, tak, to bardzo niespokojne
czasy. Za to w rzadzie niemieckim sa jakies problemy. Zbyt wiele rozbieznych pogladów. To
n as wreszcie podzieli... Ale ja musze walczyc dla swojej ojczyzny.
— Czy mocno kochasz swoja ojczyzne?
— Nienawidze wojny. Uwazam, ze nie wolno nikogo zabijac, ale musze spelnic swój obowiazek.
- Przejdz teraz do tego miejsca, gdzie lezal rozbity samolot, gdzie widac bylo slady po
bombardowaniu, podczas wojny. Anglicy i Amerykanie zrzucaja niedaleko ciebie bomby. Czy
widzisz znowu samolot?
— Tak.
— Czy nadaj zywisz takie same jak przedtem uczucia wobec zabijania, wojny i spelnienia
obowiazku?
— Tak, umrzemy niepotrzebnie.
— Co takiego?
— Umrzemy niepotrzebnie — powtórzyla glosniejszym szeptem.
— Niepotrzebnie? Dlaczego niepotrzebnie? Czyz nie ma w tym zaslugi, jesli sie walczy w
obronie wlasnego kraju i swoich najdrozszych?
— Umrzemy broniac idei garstki ludzi.
— Nawet gdyby to byli przywódcy twego kraju? Oni moga sie mylic...
— Szybko mi przerwala. — Oni nie sa przywódcami, gdyby nimi byli, nie doszloby do okropnej
wewnetrznej walki... w rzadzie.
— Niektórzy ludzie nazywaja ich szalencami. Czy to cos ci mówi? Czy oni sa oblakani na punkcie
posiadania wladzy?
— My wszyscy chyba jestesmy szalencami, jesli daje my im sie prowadzic, pozwalamy na to...
zeby nam kazali zabijac ludzi. I zabijac samych siebie...
— Czy zostali przy zyciu jacys twoi przyjaciele?
— Tak, niektórzy jeszcze zyja.
- Czy sa tacy, z którymi jestes bardzo blisko? Z zalogi twego samolotu? Czy twój strzelec i
pilot jeszcze zyja?
— Nie widze ich, ale mój samolot nie zostal zniszczony.
— Nadal nim latasz?
— Tak, musimy sie spieszyc, zeby ten drugi samolot poderwac z pola startowego... nim oni
wróca.
— Wejdz do swego samolotu.
— Nie chce. — Sprawiala wrazenie, ze próbuje ze mna prowadzic pertraktacje.
— Ale musisz nim wystartowac.
— Kiedy to bez sensu...
— Jaki byl twój zawód przed wojna? Czy pamietasz? Co robil Eryk?
— Bylem drugim pilotem... malego samolotu, takiego który wozil cargo.
— A wiec wtedy takze bylas pilotem, czy tak?
— Tak.
— Z tego powodu czesto przebywalas poza domem?
- Tak - odparla bardzo cicho, z zalem.
- Przesun sie w przód w czasie — polecilem jej - do nastepnego lotu. Czy mozesz to zrobic?
— Kiedy nie bedzie nastepnego lotu.
— Czy cos ci sie stanie?
— Tak. — Oddech jej sie przyspieszyl, byla wyraznie zdenerwowana. Przesunela sie do dnia
swej smierci.
— Co sie stalo?
- Uciekam od ognia. Moja zaloga zginela z powodu ognia.
— Czy ty to przezylas?
— Nikt nie przezyl... nikt nie moze przezyc wojny. Umieram! — Oddech jej stal sie ciezki. —
Krew! Wszedzie jest krew! Czuje ból w piersiach... Zostalam trafiona w piers... i w noge... i w
kark. Och, jaki ból... -Bardzo cierpiala, ale wkrótce oddech sie uspokoil i stal sie bardziej
regularny, miesnie jej twarzy rozluznily sie, wygladala teraz spokojnie. Rozpoznalem spokój stanu
przejsciowego.
— Wygladasz teraz na odprezona. Czy sie skonczylo? Chwile milczala i wreszcie odparla bardzo
cicho: - Oddalam sie... od mego ciala. Nie mam juz ciala. Znowu jestem duchem.
— Dobrze. Odpocznij. Mialas ciezkie przezycia i trudna smierc. Musisz odpoczac. Czego
nauczylas sie w tym wcieleniu?
- Nauczylam sie, co to jest nanawisc... niepotrzebne zabijanie... zle skierowana nienawisc... I ze
sa ludzie, którzy nienawidza, ale nie wiedza dlaczego. Pcha nas do tego... zlo, kiedy jestesmy w
fizycznym stanie...
— Czy istnieje wyzszy obowiazek, nadrzedny wzgledem wlasnego kraju? Cos, co by nas
odstreczalo od zabijania, nawet gdyby nam kazano? Obowiazek wzgledem nas samych?
Tak... — ale nie rozwinela tego tematu.
— Czy teraz na cos czekasz?
- Tak... Czekam, zeby przejsc w stan odnowy. Musze czekac. Oni przyjda po mnie... oni
przyjda...
- Dobrze, chcialbym porozmawiac z nimi, jak przyjda. — Czekalismy kilka minut. I nagle jej
glos stal sie donosny, zachrypniety, odezwal sie pierwszy Mistrz, a nie poeta:
- Miales racje przypuszczajac, ze jest to wlasciwa kuracja dla tych w fizycznym stanie. Musisz
z nich wyplenic strach, który powoduje utrate energii. Utrudnia im realizacje wyznaczonych zadan.
Wskazówki, jak to robic, znajdziesz w swoim otoczeniu. Najpierw musza sie oni znalezc na bardzo,
bardzo glebokim poziomie... gdzie juz nie czuja swego ciala. Wtedy do nich trafisz. Troski i
zmartwienia istnieja tylko na powierzchni. Musisz dotrzec gleboko, do ich duszy, tam, gdzie tworza
sie idee.
NianiaOgg
Wysłany: Wto 8:59, 28 Sty 2014
Temat postu:
Katarzyna odkryla prawde.
A co z moim ojcem i synem? W jakims sensie oni nadal zyli, nigdy naprawde nie umarli.
Przemówili do mnie wiele lat po swej smierci i dowiedli tego, przekazujac bardzo szczególowe,
osobiste informacje. A jesli to wszystko bylo prawda, czy mój syn byl tak bardzo wysoko
rozwiniety duchowo, jak powiedziala Katarzyna? Czy naprawde zgodzil sie urodzic nam i potem
umrzec po dwudziestu trzech dniach, zeby pomóc zmazac przewiny naszej karmy, a przy tym
nauczyc mnie nowego spojrzenia na medycyne i ludzkosc, zeby mnie pchnac w kierunku psychiatrii?
Mysli te bardzo podniosly mnie na duchu. Mimo wewnetrznego chlodu ogarnelo mnie uczucie wielkiej
milosci, silnego zwiazku i zjednoczenia z niebem i ziemia. Jakze rad bylem uslyszec o synu i ojcu,
których strate tak bolesnie przezylem.
Moje zycie juz nigdy nie bedzie takie jak uprzednio. Jakas reka zmienila nieodwolalnie jego
tok. Rzetelna i sceptyczna interpretacja zjawisk, jakich bylem swiadkiem, okazala sie sluszna.
Wspomnienia Katarzyny i jej przeslania byly prawdziwe. Nie mylilem sie w swoich intuicyjnych
przypuszczeniach. Oto mialem fakty, dowody.
Ale mimo to w tej chwili radosnego uniesienia i zrozumienia, nawet w tej chwili mistycznego
przezycia tak dobrze mi znana logiczna czesc mego rozumu zglosila sprzeciw. A moze to tylko
zludzenie albo przejaw jakiejs psychicznej anomalii. Zalózmy, ze to jest anomalia, lecz wcale nie
dowodzi istnienia reinkarnacji i Mistrzów Duchowych. Ponadto tym razem wiedzialem lepiej.
Przypomnialem sobie tysiace, odnotowanych w naukowej literaturze przypadków, zwlaszcza te o
dzieciach mówiacych obcymi jezykami, z którymi nigdy nie mialy kontaktu, albo o tych, które mialy
wrodzone znamiona w miejscach, gdzie kiedys zadano im smiertelne rany, o tych dzieciach, które
wiedzialy, gdzie byly ukryte albo zakopane pewne przedmioty w miejscach odleglych o tysiace mil,
dziesiatki lub setki lat temu. Znalem charakter Katarzyny i jej umyslowosc. Wiem, jaka byla i jaka byc
nie mogla. Nie, tym razem nie moglem sie mylic. Dowody byly niepodwazalne, oczywiste. To byla
prawda. Ona potwierdzi to w nastepnych seansach.
W czasie kolejnych tygodni zapominalem nieraz o pelnym napiecia i niespodzianek klimacie tego
seansu. Wpadlem znowu w zwykly kierat zyciowy, troszczac sie jak dawniej o zwykle codzienne
sprawy. Wracaly watpliwosci. Mialem wrazenie, ze kiedy nie bylem skoncentrowany tak jak podczas
seansu, wracalem do starych nawyków myslowych, przekonan i sceptycyzmu. Ale wtedy
natychmiast przypominalem sobie: to naprawde sie wydarzylo! Przekonalem sie, jak ciezko jest
uwierzyc w takie rzeczy, nie majac osobistych doswiadczen. Doswiadczenie jest konieczne, gdyz
intelektualne zrozumienie wspiera ladunkiem emocjonalnego przezycia, które niestety z czasem
slabnie.
Najpierw nie zdawalem sobie sprawy, dlaczego tak bardzo sie zmienilem. Wiedzialem, ze jestem
bardziej spokojny i cierpliwy, a znajomi mówili mi, ze wygladam na wypoczetego i zadowolonego z
zycia. Wreszcie doszedlem do wniosku, ze przestalem sie bac smierci. Nie balem sie juz smierci ani
swego nieistnienia. Mniej tez balem sie utracic moich najblizszych, choc oczywiscie bardzo bym
cierpial nad tym. Jakze potezny jest strach przed smiercia. W obawie przed nia z ludzmi dzieje sie
tyle dziwnych rzeczy: zawieraja zwiazki z mlodszymi znacznie partnerami, w wieku srednim
przezywaja czesto gleboki kryzys, przeprowadzaja operacje kosmetyczne, maja obsesje na punkcie
sprawnosci fizycznej, gromadzenia dóbr materialnych, prokreacji, zeby nie zaginelo rodowe
nazwisko, daza do tego, by coraz mlodziej wygladac i tak dalej, i tak dalej. Okropnie boimy sie
wlasnej smierci, tak bardzo nawet, ze zapominamy o prawdziwym celu naszego zycia.
Stalem sie tez mniej obsesyjny. Nie musialem juz stale siebie kontrolowac. Chociaz usilowalem
byc mniej powazny, przemiana w tej materii byla dla mnie trudna. Jeszcze wiele musialem sie
nauczyc.
Bylem sklonny uznac rewelacje Katarzyny za prawdopodobne, a nawet prawdziwe. Niezwyklych
faktów dotyczacych mego ojca i syna nie mogla poznac za pomoca pieciu zmyslów. Jej zasób
wiedzy i umiejetnosci swiadczyl o nadwrazliwosci psychicznej. Mialem podstawy, zeby jej wierzyc,
lecz nadal pozostalem ostrozny i sceptyczny wobec tego, co czytalem w popularnej literaturze. Kim
sa ci ludzie piszacy referaty o róznych nadnaturalnych zjawiskach, o zyciu po smierci oraz innych
paranormalnych wydarzeniach? Czy sa wdrozeni w naukowa metode obserwacji i wartosciowania?
Mimo tych zadziwiajacych wspanialych seansów, jakie odbylem z Katarzyna, wiedzialem, ze mój z
natury krytyczny umysl nadal bedzie badac kazdy nowy fakt, kazda nowa informacje. Bede
sprawdzac, czy pasuje do konstrukcji nosnej rosnacej wraz z kazdym seansem. Wiedzialem, ze
wszystko bede sprawdzac z kazdego punktu widzenia, z dokladnoscia naukowca. Ale mimo to nie
moglem dluzej zaprzeczac, ze ta konstrukcja juz istnieje.
R ozdzial piaty
Bylismy ciagle jeszcze w srodku seansu. Katarzyna skonczyla wypoczywac i zaczela mówic o
zielonych posagach przed swiatynia. Wyrwalem sie z moich rozmyslan i zaczalem sluchac. Byla w
bardzo odleglych czasach, gdzies w Azji, a ja nadal z Mistrzami. To nie do wiary — pomyslalem —
mówi o poprzednich wcieleniach, o reinkarnacji, a j ednak w porównaniu z przeslaniami
Mistrzów wydaje sie to czyms tak krancowo róznym, wrecz blahym. Jednak juz wtedy uswiadomilem
sobie, ze musi przejsc przez jakies wcielenie, nim opusci cialo i znajdzie sie w stanie
przejsciowym. Nie mogla osiagnac tego stanu bezposrednio. A tylko tam mogla nawiazac kontakt
z Mistrzami.
— Przed wielka swiatynia stoja zielone posagi — szeptala cicho. — Na swiatyni sa ostro
zakonczone ozdoby i brazowe kule, prowadzi do niej siedemnascie stopni, w srodku jest sala, pali
sie tu kadzidlo. Obecni tu ludzie sa bosi. Glowy maja ogolone, okragle twarze i ciemne oczy, sa
ciemnoskórzy. Jestem w srodku. Zranilam noge i przyszlam tu, szukajac pomocy. Moja stopa jest
spuchnieta, nie moge na niej stanac. Cos w niej tkwi, przylozyli do niej jakies liscie... dziwne liscie...
Zawierajace tanine? [Tanina, albo taninowy kwas, który w stanie naturalnym wystepuje w
korzeniach, drzewie, korze, lisciach i owocach wielu roslin, od starozytnych czasów byla uzywana w
medycynie z powodu swoich wlasciwosci tamowania krwi i sciagajacych.] Najpierw moja stopa
zostala oczyszczona. Taki jest rytual przed bogami. Kolano mam spuchniete. Na calej nodze widze
ciemne pasy [zakazenie krwi?]. W mojej nodze jest jakas trucizna. Nadepnelam na cos. Zrobili dziure
w stopie i wlozyli tam cos bardzo goracego.
Katarzyna wila sie teraz z bólu. Krztusila sie tez, poniewaz dano jej jakis okropnie gorzki plyn
do wypicia. Byl zrobiony z zóltych lisci. Wyleczyla sie z rany, ale stopa i noga nigdy nie byly w
pelni sprawne. Polecilem jej, by przesunela sie w przyszlosc. Ujrzala swoje smutne ubogie zycie.
Mieszkala wraz z rodzina w malej jednoizbowej chacie, gdzie nie bylo nawet stolu. Jedli jakas
odmiane ryzu, jakby platki, ale zawsze byli glodni. Szybko sie zestarzala, do konca zycia cierpiac
biede i glód. Czekalem, co dalej, ale widzialem, ze Katarzyna jest bardzo wyczerpana. Nim jednak ja
obudzilem, powiedziala mi, ze Robert Jarrod potrzebuje mojej pomocy. Nie mialem pojecia, o kogo
chodzi, ani jak móglbym pomóc temu czlowiekowi. Ale niczego wiecej sie nie dowiedzialem.
Po przebudzeniu z transu Katarzyna znów pamietala wiele szczególów z dawnego wcielenia. Ale
zapomniala wszystko to, co bylo zaraz po smierci i w stanie przejsciowym. Nie pamietala tez
Mistrzów ani tego, co mówili.
— Katarzyno, co znaczy dla ciebie termin „Mistrzowie"? — spytalem ja. — Myslala, ze
chodzi mi o mistrzów w turnieju golfowym!
Stan jej szybko sie teraz poprawial, lecz nadal miala trudnosci z przyswojeniem sobie koncepcji
reinkarnacji i wlaczeniem jej do prawd swej wiary. Dlatego postanowilem nie mówic jej
jeszcze o Mistrzach. Nie bardzo tez wiedzialem czy i komu powiedziec o tym, jak niezwykle
utalentowanym medium jest Katarzyna, i o tym, ze potrafi nawiazac kontakt z Mistrzami i
przekazac ich wspaniala transcendentalna wiedze.
Po namysle zdecydowalem poprosic moja zone Carole, zeby jako swiadek wziela udzial w
nastepnym seansie. A Katarzyna wyrazila na to zgode. Carole jest z wyksztalcenia bardzo
uzdolniona asystentka socjalna, ze specjalizacja w psychiatrii. Chcialem wiec uslyszec jej opinie na
temat tych niezwyklych zjawisk, jakich bylem swiadkiem. Kiedy jej opowiedzialem, co Katarzyna mówila
o moim ojcu i naszym synku, Adamie, wyrazila chec pomocy. Bez trudu notowalem relacje
Katarzyny z jej róznych wcielen, poniewaz mówila bardzo wolno, ale kiedy glos zabierali
Mistrzowie, mówila znacznie szybciej, dlatego postanowilem wszystko nagrywac na magnetofon.
W tydzien pózniej Katarzyna znów przyszla na seans. Wyraznie sie poprawila, znacznie mniej sie
bala. Ale ja nadal nie wiedzialem, czemu to zawdzieczac. Pamietala, ze utonela jako Aronda, ze
poderznieto jej gardlo jako Johannowi, ze jako Luiza padla ofiara epidemii, której przyczyna byla
woda, pamietala tez inne okropne wydarzenia. Przezywala w swych wcieleniach biede i
niewolnictwo, we wlasnej rodzinie tez byla ofiara codziennych przesladowan, tych miniurazów,
które tak gleboko zapadaja w nasza psychike. Moze te wlasnie wspomnienia spowodowaly poprawe
jej stanu. Istniala jednak inna mozliwosc. Czy duchowe przezycie moze byc powodem wyleczenia?
Czy przekonanie o tym, ze smierc nie jest taka, jak ja sobie wyobrazamy, moze przyczynic sie do
lepszego samopoczucia, do zmniejszenia leku? Czy caly proces, a nie tylko same wspomnienia,
moze byc czescia kuracji?
Ponadzmyslowe talenty Katarzyny rozwijaly sie stale, przejawiala tez coraz wieksza intuicje.
Nadal miala problemy ze Stuartem, ale tez potrafila lepiej sobie z nim dawac rade. Oczy jej
blyszczaly, cera byla zarózowiona. Powiedziala mi, ze miala ostatnio dziwny sen, ale pamietala tylko
jego fragment. Snilo jej sie, ze czerwona pletwa ryby wbila sie jej w reke.
W przeciagu kilku minut osiagnela stan glebokiej hipnozy.
— Widze jakies skaly, stoje na skale, patrze w dól. Powinnam wypatrywac statków, to jest
moim zadaniem... Nosze cos granatowego, jakies granatowe jakby spodnie... krótkie spodnie i
dziwne buty... czarne buty z klamrami, bardzo zabawne buty... Widze, ze na horyzoncie nie ma
statków — szeptala cicho Katarzyna. Polecilem jej przesunac sie naprzód w czasie, do nastep
nego znaczacego wydarzenia w jej zyciu.
— Pijemy piwo, mocne piwo. Jest bardzo ciemno. Kufle sa grube, stare, w metalowych
uchwytach. Bardzo brzydko pachnie w tym miejscu i jest wielu ludzi. Panuje duzy halas. Wszyscy
rozmawiaja bardzo glosno.
Spytalem, czy moze uslyszec, jak sie do niej zwracaja.
— Christian... Mam na imie Christian. — Znowu byla mezczyzna. — Jemy jakies mieso i
pijemy piwo. Jest ciemne i bardzo gorzkie. Dodaja do niego soli.
Nie wiedziala, jaki jest rok. — Mówia o wojnie, o statkach blokujacych rózne porty! Ale nie
moge uslyszec, jakie porty. Gdyby bylo cicho, uslyszalabym, ale wszyscy naraz rozmawiaja,
halasuja.
Spytalem ja, gdzie jest. —W Hamstead... Hamstead. To port w Walii. Mówia po angielsku. —
Przesunela sie w czasy, kiedy Christian zaciagnal sie na statek. - Czuje, ze cos sie pali. To straszny
zapach. Palacego sie drzewa, ale takze czegos innego. Az piecze w nosie... Cos w oddali pali sie,
jakis statek, zaglowiec. Cos ladujemy! Ladujemy cos prochem strzelniczym. — Katarzyna byla
coraz bardziej ozywiona. - To cos z prochem strzelniczym, jest bardzo czarne. Przylepia sie do rak.
Trzeba sie szybko ruszac. Statek ma zielona flage. Flaga jest ciemnozielona... To zielono-zólta flaga.
Widze tez jakby korone i trzy punkty nad nia.
Nagle twarz Katarzyny wykrzywil grymas bólu. Cierpiala.
— Och — jeknela — boli mnie reka, strasznie boli mnie reka! W reku trzymam jakis goracy
metal. Pali mnie! Och, och!
Przypomnialem sobie fragment jej snu i zrozumialem teraz, co znaczyla czerwona pletwa wbita w
dlon. Zablokowalem jej cierpienie, ale nadal jeczala.
— Te odlamki sa metalowe... Statek, na którym znajdowalismy sie, zostal zniszczony... z
prawej burty.
Opanowali ogien. Wielu ludzi zginelo... wielu mezczyzn. Ja przezylam... tylko reka mnie boli, ale z
czasem sie zagoi. - Przesunalem ja znowu w czasie, pozwalajac, by wybrala nastepne wazne
wydarzenie.
- Widze jakby drukarnie, drukuja tu drewnianymi klockami i atramentem. Drukuja i
oprawiaja ksiazki... Ksiazki maja okladki ze skóry i sa wiazane paskami, skórzanymi paskami.
Widze czerwona ksiazke... Dotyczy chyba historii. Nie moge zobaczyc jej tytulu... jeszcze nie
skonczyli drukowac. Te ksiazki sa wspaniale. Okladki maja z gladkiej, pieknej skóry... To
cudowne ksiazki, one ucza ludzi.
Najwidoczniej Christian cieszyl sie z widoku ksiazek, z tego, ze moze ich dotykac, i niejasno
zdawal sobie sprawe, ze dzieki nim mozna zdobywac wiedze. Jednak on sam byl calkiem
niewyksztalcony. Przesunalem Christiana do ostatniego dnia jego zycia.
- Widze most nad rzeka. Jestem starym czlowiekiem... bardzo starym. Trudno mi chodzic.
Ide przez most... na druga strone... Czuje ból w piersi, ucisk, straszny ucisk... ból w piersi!
Och! — Katarzyna krztusila sie, najwidoczniej przezywajac atak serca, jaki mial na moscie
Christian. Jej oddech byl szybki i plytki, twarz i szyje pokrywal pot. Zaczela kaszlec,
chwytac powietrze ustami. Przestraszylem sie. Czy ponowne przezywanie ataku serca z dawnego
wcielenia bylo niebezpieczne? Oto byla nowa granica, a nikt nie znal odpowiedzi. Wreszcie
Christian umarl. Katarzyna lezala teraz spokojnie na kanapie, oddychajac gleboko, równo.
Ulzylo mi.
— Czuje sie wolna... wolna — wyszeptala. — Unosze sie w ciemnosci... po prostu sie unosze.
Wokolo jest swiatlo... i duchy, inni ludzie.
Spytalem, czy cos sobie przypomina z zycia, które sie wlasnie skonczylo, jej zycia jako
Christiana.
— Powinnam byla wybaczac, ale nie umialam. Nie zapominalam krzywd, jakie ludzie mi
wyrzadzili, a powinnam byla wybaczac. Nie zapominalam zla ludziom, ja zatrzymywalam je
wewnatrz siebie i przechowywalam tam przez wiele lat... Widze oczy... oczy.
— Oczy? — powtórzylem, czujac, ze nawiazuje kontakt. — Czyje oczy?
— Oczy Mistrzów Duchowych — wyszeptala Katarzyna — ale musze zaczekac. Musze
przemyslec pewne rzeczy. -- Minuty mijaly w pelnej napiecia ciszy.
— Jak sie dowiesz, ze juz sa gotowi? – spytalem przerywajac dlugie milczenie.
— Wezwa mnie — odparla wreszcie. Znowu mijaly minuty. Potem nagle jej glowa zaczela sie
kiwac na boki, a jej glos stal sie ochryply i stanowczy.
— Jest wiele dusz w tym wymiarze, ja nie jestem jedyna. Musimy byc cierpliwi. Tego tez
nigdy sie nie nauczylam... Jest wiele wymiarów.
Spytalem ja, czy byla tam kiedys przedtem, czy wielokrotnie przezywala reinkarnacje.
— Bylam w róznych czasach, na róznych plaszczyznach. Kazda jest stopniem wyzszej
swiadomosci. Taka plaszczyzne osiagniemy, jakie zrobilismy postepy... - Znowu zamilkla.
Spytalem ja, czego musiala sie nauczyc, zeby zrobic postepy. Odpowiedziala mi natych
miast:
- Tego, ze nasza wiedza musimy sie dzielic z innymi ludzmi. Ze wszyscy mamy znacznie wieksze
mozliwosci, lecz ich nie wykorzystujemy. Niektórzy z nas przekonuja sie o tym wczesniej niz inni.
Ze trzeba uswiadomic sobie wlasne winy, nim dojdzie sie do tego punktu. Jesli tego nie zrobisz,
przeniesiesz je w nastepne zycie. Tylko my sami mozemy sie pozbyc... zlych nawyków, jakich
nabieramy, kiedy jestesmy w fizycznej postaci. Mistrzowie nie moga tego za nas zrobic. Jesli nadal
chcesz im ulegac i nie zamierzasz sie ich pozbyc, wtedy przenosisz je w nastepne zycie. Dopiero
kiedy podejmiesz decyzje, ze jestes na tyle mocny, zeby panowac nad zewnetrznymi problemami,
wtedy nie bedziesz ich miec w nastepnym zyciu. Musimy nauczyc sie nie tylko zblizyc do tych
ludzi, których wibracje duchowe sa takie same jak nasze. To normalne, ze pociaga nas ktos, kto jest
na tym samym poziomie co my. Ale taka postawa jest zla. Trzeba sie takze zblizac do ludzi, których
wibracje sa niewlasciwe, odmienne od naszych. To bardzo wazne... zeby pomagac... tym wlasnie
ludziom.
Zostalismy obdarowani intuicyjnymi silami, którymi powinnismy sie kierowac, a nie opierac sie
im. Tym, którzy sie opieraja, grozi niebezpieczenstwo. Nie z kazdego wymiaru jestesmy odsylani z
tymi samymi mozliwosciami. Niektórzy z nas posiadaja sily wieksze niz inni. Ludzie bowiem nie
zostali stworzeni równi. Lecz w koncu osiagniemy punkt, kiedy wszyscy bedziemy równi.
Katarzyna przestala mówic. Wiedziala, ze te mysli nie sa jej. Nie miala zadnego przygotowania w
dziedzinie fizyki i metafizyki, nie wiedziala nic o plaszczyznach, wymiarach i wibracjach. Poza
tym piekno tych slów i mysli, filozoficzna glebia wypowiedzi przekraczaly jej mozliwosci. Nigdy
nie mówila w tak zwiezly, poetycki sposób. Czulem, ze inne wazne sily posluguja sie jej umyslem i
glosem, zeby przelozyc te mysli na slowa, tak bym mógl je zrozumiec. Nie, to nie byla wypowiedz
Katarzyny.
Jej glos byl przytlumiony. — Ludzie, którzy zostali uspieni... znajduja sie w stanie zawieszenia.
Nie sa gotowi jeszcze do przejscia na inna plaszczyzne... dopóki nie zdecyduja, czy chca przejsc czy
nie. Tylko oni moga o tym decydowac. Jesli uwazaja, ze nie musza sie dalej uczyc... w fizycznym
stanie... wtedy wolno im przejsc dalej. Jesli jednak potrzebuja wiecej doswiadczen, musza sie
cofnac, nawet jesli tego nie chca. To zawieszenie jest dla nich okresem wypoczynku, czasem, kiedy ich
sily umyslowe moga wypoczac.
Jesli sa przekonani, ze niczego wiecej nie musza sie juz uczyc, mimo zdobyczy wspólczesnej
medycyny moga przejsc wprost do stanu duchowego. Ta informacja zgadzala sie calkowicie z
badaniami opublikowanymi na temat stanów bliskich smierci i wyjasniala, dlaczego niektórzy ludzie
postanowili powrócic. Innym nie dano wyboru, musieli wrócic, poniewaz musieli sie wiecej nauczyc.
Oczywiscie wszyscy ludzie, z którymi rozmawiano na temat ich przezyc u progu smierci, powrócili
do swych cial. W ich opowiadaniach jest uderzajaca zbieznosc. Oderwali sie od swych cial i
„obserwowali" próby reanimacji z jakiegos punktu ponad cialem. Nastepnie widzieli swiatlo albo w
pewnej odleglosci swietlista „duchowa" istote, czasem na koncu tunelu. Nie czuli bólu. Kiedy
uswiadomili sobie, ze ich zadanie na ziemi nie zostalo ukonczone i ze musza wrócic do swego ciala,
natychmiast znajdowali sie w nim, znowu doznajac bólu oraz innych fizycznych sensacji.
Mialem kilkoro pacjentów, którzy przezyli stany bliskie smierci. Najciekawszym przypadkiem byl
zamozny poludniowoamerykanski businessman, imieniem Jakub, który byl u mnie na kilku seansach
psychoterapii konwencjonalnej w jakies dwa lata po zakonczeniu kuracji Katarzyny. Jakub, który
zostal potracony przez motocykl w Holandii w 1975, stracil przytomnosc, mial wtedy
trzydziesci kilka lat. Pamieta, jak unosil sie nad swym cialem i ogladal scene wypadku, widzial
karetke pogotowia, lekarza, który badal jego obrazenia i rosnacy tlum gapiów. W pewnym
momencie ujrzal w dali zlociste swiatlo, a kiedy sie do niego zblizyl, zobaczyl zakonnika w
brunatnym habicie. Zakonnik powiedzial Jakubowi, ze jeszcze nie nadszedl czas i ze musi wrócic do
swego ciala. Z zakonnika emanowala madrosc i moc, przepowiedzial mu tez kilka wydarzen w
nastepnych latach jego zycia, które istotnie mialy miejsce. Jakub znalazl sie ponownie w swoim
ciele, a kiedy odzyskal przytomnosc, lezal w szpitalnym lózku i po raz pierwszy odczul okropny ból.
W 1980 Jakub, który byl Zydem, pojechal do Izraela, tutaj zwiedzil Jaskinie Patriarchów w
Hebronie, która jest miejscem swietym zarówno dla Zydów, jak i muzulmanów. Po wypadku w
Holandii stal sie bardziej religijny i czesciej sie modlil. Kiedy spostrzegl w sasiedztwie meczet, usiadl
tam, zeby sie pomodlic razem z muzulmanami. Po chwili wstal, chcac wyjsc. Jakis stary czlowiek
podszedl do niego i powiedzial:
— Jestes calkiem inny. Twoi bardzo rzadko przychodza tu, zeby sie razem z nami modlic... -
- Urwal i spojrzal uwaznie na Jakuba, nim zaczal mówic dalej: - Spotkales zakonnika. Nie
zapomnij tego, co ci powiedzial.
W piec lat po wypadku, o tysiace kilometrów od miejsca, gdzie sie wydarzyl, ten stary czlowiek
wiedzial o spotkaniu z zakonnikiem, które mialo miejsce, gdy Jakub byl nieprzytomny.
Któregos dnia siedzialem w swoim gabinecie i rozmyslalem nad ostatnimi rewelacjami Katarzyny,
zastanawiajac sie, o co chodzilo Mistrzom Duchowym, kiedy stwierdzili, ze istoty ludzkie nie sa
równe. Ludzie rodza sie z talentami, umiejetnosciami i energia pochodzaca z innych wcielen.
„Lecz w koncu osiagniemy punkt, kiedy wszyscy bedziemy równi." Obawiam sie, ze ten punkt
byl mi odlegly o wiele, wiele wcielen.
Pomyslalem o mlodym Mozarcie i jego niezwyklych talentach, które objawily sie juz we
wczesnym dziecinstwie. Czy to byl równiez przypadek przekazania dawnych umiejetnosci?
Najwidoczniej przenosimy zarówno nasze umiejetnosci, jak i zobowiazania.
Pomyslalem tez o tym, ze ludzie maja sklonnosci do tworzenia scisle zamknietych grup, nie
tylko unikajac, ale wrecz obawiajac sie outsiderów. To jest zródlem przesadów i zbiorowej
wrogosci. „Musimy takze nauczyc sie zblizac nie tylko do ludzi, których wibracje sa takie same
jak nasze." Trzeba pomagac tym innym ludziom. Jakaz duchowa madroscia byly przenikniete
slowa Katarzyny.
— Musze wracac — stwierdzila. — Musze wracac. - Ale ja chcialem uslyszec jeszcze cos
wiecej. Spytalem i ja, kto to jest Robert Jarrod. Podczas ostatniego seansu wymienila jego
nazwisko, twierdzac, ze potrzebuje mojej pomocy.
— Nie wiem... Moze jest na innej plaszczyznie, nie na tej. — Najwyrazniej nie mogla go
znalezc. — Tylko wtedy kiedy sam zechce, kiedy bedzie chcial przyjsc - szeptala - zawiadomi
mnie. On potrzebuje twojej pomocy.
— Nadal nie rozumiem, w jaki sposób móglbym mu pomóc.
— Nie wiem — powtórzyla Katarzyna. — Ale to ciebie beda uczyc, nie mnie.
Bardzo to bylo interesujace. Czyzby nowy ciekawy dla mnie material? Albo moze bede mógl
pomóc Robertowi Jarrodowi przez to, ze zostane czegos nauczony. Nigdy o nim nie slyszelismy
ani ja, ani Katarzyna.
— Musze wracac — powiedziala znowu. — Najpierw musze sie dostac do swiatla. — Nagle
zaniepokoila sie.
— Och, zbyt dlugo zwlekalam... Poniewaz zwlekalam, musze znowu czekac. — Kiedy czekala,
spytalem, co widzi i czuje.
— Tylko inne duchy, inne dusze. One takze czekaja.
- Spytalem ja, czy moglibysmy sie czegos nauczyc w trakcie tego jej czekania.
- Nie ma ich tutaj, zeby mi powiedzieli — odparla.
Zdumiewajace. Jesli nie bylo przy niej Mistrzów, jesli ich nie slyszala, nie mogla samodzielnie
przekazywac ich nauk.
— Jestem teraz bardzo niespokojna. Chce odejsc... Kiedy bedzie wlasciwa pora, odejde. —
Znowu w ciszy mijaly minuty. Wreszcie przyszla wlasciwa pora. Znowu znalazla sie w innym
wcieleniu.
— Widze jablonie... i dom. Mieszkam w tym domu. Jablka sa zepsute... robaczywe... nie nadaja
sie do jedzenia. Jest tu hustawka, na jednym z drzew jest hustawka.
- Poprosilem, zeby spojrzala na siebie.
- Mam jasne wlosy, jestem blondynka, mam piec lat. Na imie mi Katarzyna. — Zdumialem
sie. A wiec znalazla sie w swym obecnym zyciu, byla piecioletnia Katarzyna. Ale musialo sie to
stac dla jakiejs konkretnej przyczyny.
— Czy tam sie cos dzieje, Katarzyno?
— Ojciec gniewa sie na nas... poniewaz nie powinnismy byc na dworze. On... on bije mnie
kijem, bardzo ciezkim, to boli... boje sie. — Chlipala, mówiac jak male dziecko. - Nie przestanie,
dopóki nas nie bedzie porzadnie bolalo. Dlaczego on nam to robi? Dlaczego jest taki niedobry? —
Poprosilem, zeby spojrzala na swoje zycie z wyzszej perspektywy i odpowiedziala na wlasne
pytania. Ostatnio czytalem o ludziach, którzy potrafia to robic. Niektórzy autorzy nazywaja to
perspektywa „wyzszego ja" albo „wiekszego ja". Ciekaw bylem, czy Katarzyna moze osiagnac ten
stan, jesli on w ogóle istnieje. Gdyby mogla, bylaby to znakomita terapeutyczna metoda,
prowadzaca bezposrednio do zrozumienia siebie.
- On nas nigdy nie chcial - - wyszeptala bardzo cicho. — On uwaza nas za intruzów w
swoim zyciu... On nas nie chce.
— Twego brata takze nie? — spytalem.
- Na brata jest jeszcze bardziej zly. Oni nigdy nie chcieli miec mojego brata. Nie byli
malzenstwem, kiedy... on zostal poczety. — Okazalo sie to zaskakujaca dla Katarzyny
informacja. Nie miala pojecia, ze matka przed slubem byla w ciazy. Pózniej matka potwier
dzila to.
W trakcie wspominania róznych faktów ze swego obecnego zycia Katarzyna przejawiala madrosc
i dystans, co przedtem ograniczalo sie wylacznie do stanu przejsciowego albo duchowego.
Najwyrazniej do glosu doszla „wyzsza" sfera jej umyslu, rodzaj nadswiadomosci. Moze to wlasnie
bylo owo „wyzsze ja", o którym pisano. Mimo ze nie miala teraz kontaktu z Mistrzami oraz ich
niezwykla wiedza, w swym nadswiadomym stanie odznaczala sie wielka intuicja i posiadala zaskakujace
informacje, chociazby te dotyczaca poczecia jej brata. Katarzyna w pelni swiadomosci,
po obudzeniu sie z hipnozy byla o wiele bardziej bojazliwa, ograniczona, calkiem zwyczajna,
wlasciwie powierzchowna. Nie pasowala do tego nadswiadomego stanu. Ciekaw bylem czy prorocy
i medrcy wschodnich i zachodnich religii, tak zwani „aktualisci", potrafili wykorzystywac ten
nadswiadomy stan, zeby wzbogacic swoja wiedze i madrosc. Jesli tak, to my wszyscy tez mozemy to
czynic, poniewaz wszyscy musimy miec te nadswiadomosc. Slynny psychoanalityk Carl Jung
mówil o róznych poziomach swiadomosci. Pisal o zbiorowej nieswiadomosci, stanie podobnym do
nadswiadomosci Katarzyny.
Coraz bardziej martwilem sie przepascia miedzy swiadomym rozbudzonym intelektem Katarzyny, a
jej nadswiadomym umyslem podczas transu. Kiedy byla zahipnotyzowana, na poziomie
nadswiadomosci moglem z nia prowadzic niezwykle ciekawe rozmowy dotyczace filozofii. Kiedy sie
jednak obudzila, nie interesowala sie ani filozofia, ani tematami pokrewnymi. Zyla codziennoscia,
pochlonieta drobiazgami, nie pamietajac o swych genialnych zdolnosciach.
Tymczasem ojciec ja bil i dreczyl, a powód tego byl oczywisty.
— On musi sie wiele nauczyc — stwierdzilem, wypytujac ja.
— Tak, musi...
Spytalem ja, czy wie, czego sie musi nauczyc.
— Tego mi nie przekazano — odparla z roztargnieniem, jakas daleka. — Przekazano mi,
co jest dla mnie wazne, co dotyczy mnie. Kazdy czlowiek musi sie zajac soba, tym co go dotyczy...
co stanowi o nim jako calosci. Wiele musimy sie nauczyc, wiele miec lekcji... kazdy z nas. Tylko
jednej rzeczy naraz... kolejno. Dopiero wtedy dowiemy sie, czego potrzebuje nasz blizni
albo czego mu brak, a to sprawi, ze bedziemy harmonijna caloscia. — Mówila cicho, z wielkim
przekonaniem.
Kiedy Katarzyna sie odezwala, znowu byla dzieckiem:
- On mnie zmusza do tego, zebym wymiotowala! Kaze mi jesc to, czego nie chce.
Nienawidze salaty i cebuli... Zmusza mnie do jedzenia, choc dobrze wie, ze zwymiotuje. Ale jego
to nic nie obchodzi! – Katarzyna zaczela wydawac takie odglosy, jakby wymiotowala, z trudem
chwytajac oddech. Znowu polecilem jej, zeby spojrzala z wyzszej perspektywy, by mogla
zrozumiec, dlaczego jej ojciec tak postepuje.
— To musi wypelnic jakas pustke w nim -- powiedziala szeptem. -- Nienawidzi mnie, z
powodu tego, co zrobil, i siebie tez nienawidzi. — Prawie juz zapomnialem o lubieznym
zachowaniu ojca, kiedy miala trzy lata.
- Dlatego ciagle mnie karze... Musialam cos zrobic, co sprawilo, ze jest taki dla mnie. — Miala
wtedy zaledwie trzy lata, a jej ojciec byl pijany. Mimo to od tej pory poczucie winy drzemalo w
niej gleboko ukryte. Wyjasnilem jej mechanizm calej sprawy.
- Bylas malutkim dzieckiem. Musisz sie wyzbyc poczucia winy, Ty nie zrobilas nic zlego. Co
moglo zrobic trzyletnie dziecko? Nie ty bylas winna, lecz twój ojciec.
- No, to wtedy takze musial mnie nienawidzic — wyszeptala. — Znalam go przedtem, ale
teraz nie moge sie na tym oprzec. Musze wrócic do tamtego czasu.
- Choc minelo juz kilka godzin, chcialem, zeby cofnela sie do ich dawnych zwiazków. Udzielilem
jej szczególowych informacji.
— Jestes w stanie glebokiej hipnozy. Za chwile policze wstecz od trzech do jednego. Zejdziesz
jeszcze glebiej i bedziesz sie czuc calkowicie bezpieczna. Twój umysl bedzie mógl znowu
swobodnie cofnac sie w czasie, wrócic do tego okresu, kiedy zaczal sie twój kontakt z ojcem
w obecnym zyciu, do czasu, który mial najwieksze znaczenie i wplyw na to, co sie stalo w twoim
dziecinstwie miedzy nim a toba. Kiedy powiem „jeden", wrócisz do tego wlasnie okresu i przypomnisz
go sobie. To bardzo wazne dla twojej kuracji. Mozesz to zrobic. Trzy... dwa... jeden... -- Nastapila
dluga chwila ciszy. - Nie widze go... ale widze zabijanych ludzi! — Mówila glosno chrypliwie. —
Nie wolno nikogo gwaltownie pozbawiac zycia, nim nie przezyl swej karmy. A my to robimy. Nie
mamy do tego prawa. Ci, którzy zabijaja innych ludzi, po smierci przejda do innego wymiaru i beda
tam cierpiec, beda pozbawieni spokoju. Odeslani tu z powrotem beda mieli bardzo ciezkie zycie. I
beda musieli zadoscuczynic tym ludziom, których niesprawiedliwie skrzywdzili. Ci, którzy przerywaja
zycie innych ludzi, nie maja do tego prawa. Tylko Bóg moze ich ukarac, nie my. — Minela dluga
chwila ciszy. — Odeszli — szepnela. — Mistrzowie Duchowi przekazali nam dzis jeszcze jedno
przeslanie, mocne i wyrazne: pod zadnym pozorem nie wolno nam zabijac. Tylko Bóg moze karac.
Katarzyna byla wyczerpana, postanowilem wiec odlozyc na pózniej dociekania tyczace dawnych
zwiazków z ojcem i wyprowadzilem ja z transu. Nie pamietala nic, z wyjatkiem swego wcielenia
jako Christian i jako mala Katarzyna. Byla zmeczona, ale bardzo spokojna i odprezona, jakby pozbyla
sie wielkiego ciezaru. Spojrzelismy na siebie z Carole. My takze bylismy wyczerpani. Drzelismy i
pocilismy sie, chlonac kazde slowo Katarzyny. Przezylismy wspólnie cos niezwyklego.
Rozdzial szósty
Teraz przesunalem seanse z Katarzyna na koniec dnia, poniewaz trwaly zwykle kilka godzin. Kiedy
przyszla w nastepnym tygodniu, byla spokojna, usmiechnieta. Rozmawiala z ojcem przez telefon. Nie
podajac mu szczególów, wybaczyla mu. Byla pogodna jak nigdy dotad. Poprawa stanu jej zdrowia
zdumiala mnie. Rzadko sie zdarzalo, zeby pacjent cierpiacy na chroniczne, gleboko zakorzenione
fobie i leki poprawil sie tak szybko. Ale oczywiscie Katarzyna nie byla zwykla pacjentka, a tok jej
kuracji z pewnoscia byl unikalny.
— Widze porcelanowa lalke siedzaca na pólce nad kominkiem. — Szybko zapadla w gleboki
trans. — Po obu stronach kominka sa ksiazki. To pokój w jakims domu, obok lalki stoja
swieczniki. Nad kominkiem wisi obraz... twarz mezczyzny. To on... — Zaczela uwaznie
ogladac pokój. Spytalem ja, co widzi.
— Cos lezy na podlodze. Jest puszyste... tak, to jest skóra zwierzeca. Po prawej stronie sa
szklane drzwi... które wychodza na werande. Na froncie domu sa kolumny, cztery schody
prowadza do sciezki. Wokól rosna wielkie drzewa. Na dworze stoja konie, przywiazane do
slupów przed domem.
— Czy wiesz, gdzie to jest? — spytalem. — Katarzyna gleboko westchnela.
— Nie widze nazwy — szepnela — ale gdzies musi byc wyryty rok. To osiemnasty wiek, ale
ja nie... duzo drzew i zóltych kwiatów, bardzo ladnych zóltych kwiatów. - Te kwiaty rozproszyly
jej uwage. - Pieknie pachna, bardzo slodko, sa mi nieznane... bardzo duze... zólte z czarnymi
srodkami. — Urwala, zajeta kwiatami. Przypomnialo mi sie pole sloneczników na poludniu
Francji. Spytalem, jaki jest klimat.
- Bardzo lagodny, nie ma wiatru, ani goraco, ani zimno. — Nie udalo nam sie
zidentyfikowac tego miejsca. Skierowalem ja znowu do domu, zabierajac od fascynujacych ja
zóltych kwiatów i spytalem, czyj portret wisi nad kominkiem.
- Nie moge... slysze imie Aaron... na imie ma Aaron. -- Spytalem, czy to on jest
wlascicielem domu.
— Nie on, ale jego syn. Ja tu pracuje. — Znowu byla sluzaca. Nigdy dotad nie byla kims w
rodzaju Kleopatry czy Napoleona. Ci, którzy watpia w reinkarnacje, lacznie ze mna samym, który
jeszcze dwa miesiace temu mial tyle naukowych zastrzezen, czesto podkreslaja, ze jest bardzo
wiele wcielen w slynnych ludzi. Teraz znalazlem sie w nad wyraz trudnej sytuacji, poniewaz reinkar
nacja zostala potwierdzona naukowo w moim gabinecie na oddziale psychiatrii. A przy tym
odkrylem znacznie wiecej, nie tylko reinkarnacje.
— Moja noga jest bardzo ciezka... — mówila dalej Katarzyna. Cos sie z nia stalo. Mam
takie uczucie, jakby jej nie bylo... Noga mnie boli. Kopnal mnie kon.
— Polecilem, zeby sie sobie przyjrzala.
— Mam krecace sie brazowe wlosy, na glowie nosze cos w rodzaju czepka, bialego czepka...
granatowa suknie i bialy fartuch... Jestem mloda, ale nie jestem juz dzieckiem. Noga mnie boli.
To sie stalo niedawno. Okropny ból. -- Najwyrazniej bardzo cierpiala. — Podkowa... podkowa.
Kopnal mnie podkowa. To bardzo zlosliwy kon. — Glos jej scichl, kiedy ból wreszcie ustapil.
— Czuje zapach siana, paszy w stodole. W stodole pracuja takze inni ludzie. — Spytalem ja,
jakie sa jej obowiazki.
- Najpierw sluzylam... sluzylam w wielkim domu. Potem mialam tam cos do czynienia z
dojeniem krów.
- Chcialem sie dowiedziec czegos wiecej o wlascicielach.
— Zona jest dosc pulchna, niemodnie ubrana. Ma dwie córki... Nie znam ich — powiedziala
uprzedzajac moje nastepne pytanie, czy nie pojawily sie w jej obecnym zyciu. Spytalem ja, jaka jest
jej osiemnastowieczna rodzina.
- Nie wiem, nie widze ich. Nikogo nie widze kolo siebie. — Spytalem, czy ona tam
mieszka. - Tak, mieszkalam tam, ale nie w glównym domu. Dla nas jest bardzo maly domek.
Mamy kury. Zbieramy jajka. Brazowe jajka. Mój domek jest bardzo maly... pomalowany na
bialo... tylko jedna izba. Widze mezczyzne, zyje z nim. Ma bardzo kedzierzawe wlosy i niebieskie
oczy.
— Spytalem ja, czy sa malzenstwem.
— Nie tak jak oni pojmuja malzenstwo. — Czy ona sie tam urodzila? — Nie, bardzo mlodo
zostalam sprowadzona do majatku. Moja rodzina byla bardzo biedna.
— Ówczesnego towarzysza zycia nie spotkala w obecnym wcieleniu. Polecilem, zeby sie
przeniosla w czas nastepnego waznego wydarzenia.
- Widze cos bialego... z duza iloscia wstazek. To chyba kapelusz. Rodzaj czepka z
piórami i bialymi wstazkami.
— Kto nosi ten kapelusz? Czy to...
Przerwala mi gwaltownie: — Pani domu oczywiscie.
— Poczulem sie glupio. — To slub jednej z córek. Wszyscy z calego majatku biora udzial w
uroczystosci.
— Spytalem ja, czy w gazetach byly jakies wzmianki o slubie. Jesli tak, poprosilbym ja,
zeby spojrzala na date.
— Oni tu chyba nie maja gazet. Nic takiego nie widze. — Zdobycie istotnych szczególów
okazalo sie w tym wcieleniu Katarzyny dosc trudne.
— Nie widzisz siebie na slubie? — spytalem. Odparla natychmiast glosnym szeptem:
— My nie bierzemy udzialu w takich uroczystosciach. Tylko przygladamy sie, jak goscie
przyjezdzaja i odjezdzaja. Sluzbie tego nie wolno.
— Co czujesz?
— Nienawisc.
— Dlaczego? Czy zle was traktuja?
— Poniewaz jestesmy biedni i calkowicie od nich zalezni, tak malo mamy w porównaniu z
nimi.
- Czy kiedykolwiek opuscilas majatek? Czy przebywalas tam przez cale zycie?
- Spedzilam tu cale zycie - powiedziala ze smutkiem. Doprawdy zycie miala trudne,
beznadziejne. Polecilem Katarzynie przeniesc sie w dzien jej smierci.
— Widze dom. Leze na lózku. Daja mi cos do picia, cos cieplego. Pachnie mieta. Czuje ciezar
na piersiach. Trudno mi oddychac. Tak boli, ze trudno mi mówic.
- Oddychala ciezko, plytko, wyraznie ja bolalo. Po kilku minutach cierpienia twarz jej
wypogodzila sie, cialo odprezylo. Zaczela normalnie oddychac. — Opuscilam swoje cialo. — Glos
jej stal sie donosny i ochryply. — Widze cudowne swiatlo... Podchodza do mnie ludzie. Cudowni
ludzie. Nie boje sie... Przyszli, zeby mi pomóc... Czuje sie bardzo lekka... — Nastapila dluga
przerwa.
- Czy myslisz o tym zyciu, które wlasnie zakonczylas?
— To przyjdzie pózniej. Teraz czuje tylko spokój. To czas wypoczynku. Dusza... tutaj dusza
znajduje spokój. Zostawilam za soba wszystkie cielesne dolegliwosci. Dusza jest spokojna,
radosna. To cudowne uczucie... cudowne, jakby slonce zawsze tu swiecilo. To swiatlo jest tak
promienne! Wszystko pochodzi od swiatla. Energia tez pochodzi od tego swiatla. Dusza ludzka
od razu tam idzie. Jakby nas przyciagala magnetyczna sila. To zródlo sily jest cudowne. Ono
potrafi uzdrawiac.
— Czy ma jakis kolor?
— Ma wiele kolorów. — Urwala, odpoczywajac w tym swietle.
— Co teraz przezywasz? — zaryzykowalem pytanie.
— Nic... po prostu spokój. Jestem wsród przyjaciól. Oni wszyscy tu sa. Widze wielu ludzi.
Niektórzy sa mi bliscy, inni nie. Ale tutaj czekamy. — Nadal czekala,
a minuty wolno uplywaly.
Postanowilem przyspieszyc tempo naszej rozmowy.
— Chcialbym zadac ci pytanie.
- Kogo dotyczace? - spytala Katarzyna.
- Ciebie albo Mistrzów — powiedzialem ogólnikowo. — Moje pytanie brzmi nastepujaco: Czy
wybieramy czas naszych narodzin i naszej smierci? Czy mozemy wybrac sobie nasza sytuacje
zyciowa? Czy mozemy wybrac czas naszego przejscia w nowa powloke cielesna? Sadze, ze
zrozumienie tego uspokoi wiele twoich leków. Czy jest tam ktos, kto móglby odpowiedziec na
to pytanie? — Nagle w pokoju zrobilo sie zimno. Kiedy Katarzyna znowu przemówila, jej glos
byl nizszy i bardziej dzwieczny. Nigdy takiego glosu u niej nie slyszalem. To byl glos poety.
— Tak, wybieramy czas, kiedy chcemy przejsc w stan fizyczny i kiedy go opuscimy. Wiemy,
kiedy dokonalismy tego, po co nas tu wyslano. Wiemy, kiedy nadszedl czas, ze trzeba umrzec.
Wtedy, gdy nie mozna juz nic wiecej osiagnac w danym wcieleniu. A kiedy uplynal odpowiedni
czas, kiedy sie juz wypoczelo i naladowalo ponownie dusze energia, wolno znów wejsc w stan
fizyczny. Ci, którzy sie wahaja, którzy nie sa pewni, czy chca tu wrócic, moga utracic szanse,
która im zostala dana, szanse, by wypelnic to, co musza, kiedy sa w stanie fizycznym.
Od razu wiedzialem, ze to nie Katarzyna mówi.
— Kto do mnie mówi? — spytalem. — Kto przemawia?
— Nie wiem — odpowiedziala Katarzyna swoim tak dobrze mi znanym szeptem. — To glos
kogos bardzo...kogos, kto kontroluje rzeczy, ale ja nie wiem, kto to jest. Slysze tylko jego glos i
staram sie przekazac, co mówi.
Ona takze wiedziala, ze te slowa nie pochodza od niej, ani z jej podswiadomosci, ani
nieswiadomosci. Nawet nie z jej nadswiadomego ja. W jakis sposób sluchala tego, przekazujac
slowa albo mysli kogos niezwyklego, kogos, kto „kontroluje rzeczy". Tak wiec pojawil sie nastepny
Mistrz, zupelnie inny niz tamten albo ci inni, od których pochodzily poprzednie, pelne madrosci
przeslania. To byl nowy duch, z charakterystycznym glosem i stylem, poetyczny, radosny. To byl
Mistrz, który choc o smierci mówil bez wahania, jego slowa i mysli przepojone byly miloscia. Miloscia
prawdziwa, goraca, a jednak niezawisla i uniwersalna, pelna szczescia, nie zachlanna, nie plytka i
emocjonalna czy zaborcza, a przy tym taka jakas swojska.
Szept Katarzyny stal sie glosniejszy. — Ja nie wierze w nich.
- W kogo nie wierzysz? — spytalem.
— W Mistrzów.
— Nie wierzysz?
— Nie, brak mi wiary. Dlatego moje zycie bylo takie trudne. W nic nie wierzylam w tym
wcieleniu. - Spokojnie dokonywala oceny swego osiemnastowiecznego zycia. Spytalem ja, czego
sie nauczyla w tym wcieleniu.
— Nauczylam sie gniewu i pretensji do ludzi. Nauczylam sie równiez tego, ze nie mam kontroli
nad swoim zyciem. Pragnelam nim kierowac, ale nie udalo sie. Musze wierzyc w Mistrzów.
Oni mnie przeprowadza przez wszystkie etapy. Ale ja nie mialam wiary. Od poczatku czulam,
ze jestem potepiona. Nigdy nie patrzylam na zycie radosnie. My musimy miec wiare... musimy. A
ja watpilam. Zdecydowalam, zeby watpic, a nie wierzyc. — Urwala.
— Co powinnas zrobic i ja tez, zeby nam bylo lepiej? Czy nasze sciezki sa takie same? —
spytalem. Odpowiedz otrzymalem od Mistrza, który w zeszlym tygodniu mówil o intuicyjnych
silach i o powrocie ze stanu spiaczki. Glos, styl, ton byly calkiem inne niz Katarzyny i Mistrzapoety,
który mówil chwile przedtem.
Sciezka kazdego jest zasadniczo taka sama. My wszyscy musimy nauczyc sie pewnych
postaw, kiedy jestesmy w stanie fizycznym. Niektórzy szybciej to pojmuja niz inni. Milosierdzie,
nadzieja, wiara, milosc... wszyscy musimy je znac, i to dobrze znac. Nie istnieje tylko jedna wiara i
jedna milosc... tyle róznych czynników sklada sie na kazda z nich. Jest tyle sposobów, zeby je
okazywac. A my czerpiemy tylko po trochu z kazdej z tych cnót.
Zakonnicy osiagneli wiecej niz ktokolwiek z nas, poniewaz zlozyli sluby czystosci i
posluszenstwa. Wyrzekli sie tak wielu rzeczy, nie proszac o nic w zamian. Wszyscy inni stale
domagaja sie nagród i usprawieliwien swego postepowania... kiedy nie ma nagród, nagród których
sig zada. Nagroda jest w dzialaniu, i tylko w dzialaniu, które niczego nie oczekuje... w
dzialaniu bezinteresownym.
— Ja tego sie nie nauczylam — dodala Katarzyna swoim cichym szeptem. Przez chwile bylem
zmieszany slowem „czystosc", ale zrozumialem, ze jego zródlem jest przymiotnik „czysty",
nawiazujacy do calkiem innego stanu niz po prostu abstynencja plciowa.
... — Nie nalezy zbytnio sobie dogadzac — ciagnela dalej... Nigdy nie przesadzac... nigdy nic
w nadmiarze... Zrozum to. Naprawde musisz zrozumiec. -Znowu urwala.
— Staram sie — odparlem i postanowilem skoncenrowac sie na Katarzynie. Moze Mistrzowie
jeszcze nie odeszli. - Co moge uczynic, zeby naprawde pomóc Katarzynie w pokonaniu strachów
i leku? Czego jeszcze musi sie nauczyc? Czy to, co teraz robie, jest najlepszym sposobem, czy
powinienem cos zmienic? Zajac sie specjalna dziedzina? Jak moge jej pomóc najlepiej?
Odpowiedz zostala udzielona glebokim glosem Mistrza-poety, pochylilem sie w przód w moim
fotelu.
— Robisz to, co wlasciwe, ale to jest dla ciebie, a nie dla niej. — Raz jeszcze przeslanie bylo
raczej dla mojego dobra niz Katarzyny.
— Dla mnie?
— Tak. To, co mówimy, jest dla ciebie. — Nie tylko nawiazywal do Katarzyny w trzeciej
osobie, ale powiedzial „my". A wiec istotnie obecnych bylo kilku Mistrzów Duchowych.
— Czy moge poznac wasze imiona? — spytalem natychmiast, ulegajac ziemskiej
ciekawosci. - - Potrzebuje przewodnictwa. Tyle musze sie dowiedziec.
Odpowiedz przypominala poemat o moim zyciu i smierci. Glos byl lagodny, a ja czulem
kochajaca obecnosc przyjaznego ducha. Sluchalem pelen podziwu i szacunku.
— W odpowiednim czasie bedziesz mial przewodnictwo, bedziesz prowadzony... we wlasciwym
czasie. Kiedy dokonasz tego, co masz dokonac, wtedy twoje zycie sie skonczy. Ale nie przedtem.
Masz jeszcze duzo czasu przed soba... duzo czasu.
Poczulem najpierw lek, ale zaraz potem ulge. Jak to dobrze, ze nie wdawal sie w szczególy.
Wyraznie zaniepokojona Katarzyna odezwala sie szeptem.
— Spadam, spadam... próbuje znalezc moje zycie... spadam. — Westchnela, ja równiez.
Mistrzowie odeszli. Wzruszony bylem skierowanymi do mnie cudownymi przeslaniami,
nawiazaniem kontaktu z duchowa sfera. Aluzje, szczególy byly zdumiewajace. Swiatlo po smierci i
zycie po smierci, nasz wybór, kiedy sie mamy urodzic i kiedy umrzec, pewne, bezbledne
przewodnictwo Mistrzów, zycie mierzone lekcjami, których czlowiek sie uczy, i wypelnione
zadaniami, a nie latami, milosierdzie, wiara, nadzieja, milosc, a wszystko czynione bezintere
sownie bez oczekiwania na nagrode — ta wiedza zostala mi przekazana. Ale w jakim celu? Dlaczego
zostalem tu wyslany? Czego mam dokonac?
Te dramatyczne przeslania i zdarzenia, które przezylem w moim lekarskim gabinecie wywolaly
powazne zmiany w osobistym i rodzinnym zyciu. Stopniowo zaczelo sie zmieniac moje
usposobienie. Kiedys na przyklad jechalem wraz z synem na mecz baseballowy i ugrzezlismy w
wielkim korku. Zawsze mnie to okropnie denerwowalo, a do tego grozilo nam spóznienie na
pierwsza czesc gry, a moze nawet i druga. I nagle uswiadomilem sobie, ze wcale sie tym nie
przejmuje. Nie zwalalem winy na jakiegos kiepskiego kierowce. Bylem zrelaksowany. Nie
wyladowalem irytacji na moim synu, po prostu zaczelismy spokojnie rozmawiac. Uswiadomilem
sobie, ze chce spedzic mile popoludnie z Jordanem, przy okazji ogladajac mecz, który nas obu
bardzo interesowal. Gdybym sie przejmowal i denerwowal, cala ta nasza wyprawa poszlaby na
marne.
Patrzylem na moje dzieci i zone, i zastanawialem sie, czy przedtem zawsze bylismy razem. Czy
wspólnie przezywalismy doswiadczenia i tragedie doczesnego zycia? Poczulem do nich wielka tkliwa
milosc. Uswiadomilem sobie, ze ich wady i slabostki sa blahe. Wlasciwie calkiem nieistotne.
Najwazniejsza jest milosc.
Z tego samego powodu nawet zaczalem patrzec przez palce na wlasne wady. Czy musze byc
doskonaly i kontrolowac sie przez caly czas? Na kazdym robic dobre wrazenie?
Bylem bardzo szczesliwy, ze te wszystkie przezycia moglem dzielic razem z Carole. Po kolacji
czesto rozmawialismy o moich uczuciach i reakcjach podczas spotkan z Katarzyna. Carole ma umysl
bardzo analityczny i mocno stoi na ziemi. Wiedziala, ze od poczatku eksperyment z Katarzyna
prowadzilem bardzo ostroznie, w sposób naukowy, i odgrywala role „adwokata diabla", po to, bym
mógl bardziej obiektywnie spojrzec na przebieg seansów. Kiedy jednak coraz wiecej obiektywnych
faktów przemawialo za tym, ze Katarzyna naprawde odkryla wielkie prawdy, Carole wraz ze mna
dzielila moje obawy i radosci.
R ozdzial siódm y
Kiedy tydzien pózniej Katarzyna znowu przyszla, czekala na nia tasma z niezwyklym dialogiem z
poprzedniego seansu, gdy po relacji z dawnego wcielenia objawila mi niebianska poezje.
Poinformowalem ja, ze opowiedziala mi wtedy o swych przezyciach po smierci, ale nie pamietala ani
stanu pomiedzy wcieleniami, ani tego duchowego, i najwyrazniej nie interesowala sie tym, co mówie.
Poniewaz czula zdecydowana poprawe i byla w dobrym nastroju, nie miala ochoty zapoznac sie z tym
materialem. Poza tym oswiadczyla mi, ze to wszystko jest wrecz „niesamowite". Z trudem
naklonilem ja, zeby jednak posluchala. Przeciez wlasnie dzieki niej to wspaniale, podnoszace na duchu
przezycie stalo sie moim udzialem i dlatego razem z nia chcialem je dzielic. Zaledwie przez kilka
minut sluchala swego szeptu, plynacego z tasmy i poprosila, zebym wylaczyl magnetofon.
Powtórzyla znowu, ze to jest „niesamowite", i dodala, iz sprawia jej przykrosc. W odpowiedzi
spokojnie zacytowalem slowa Mistrza-poety: „To jest dla ciebie, nie dla niej".
Ciekaw bylem, jak dlugo jeszcze trwac beda te seanse, poniewaz z kazdym tygodniem Katarzyna
czula sie coraz lepiej, choc nadal bala sie zamknietych miejsc i nadal jej kontakty ze Stuartem
byly burzliwe.
Juz wiele miesiecy temu zaniechalem seansów tradycyjnej psychoterapii, nie byly potrzebne.
Teraz zawsze na poczatku rozmawialismy o tym, co wydarzylo sie w ciagu tygodnia, a potem
szybko przechodzilismy do hipnozy, do wedrówek w przeszlosc. Katarzyna wskutek tego, ze
przypomniala sobie bolesne przezycia fizyczne i psychiczne z poprzednich wcielen, a takze
uswiadomila te mniejsze, codzienne, byla wlasciwie wyleczona. Jej fobie i ataki leku zniknely. Nie
bala sie smierci i umierania. Nie bala sie tego, ze straci nad soba kontrole. Obecnie
psychiatrzy, leczac pacjentów z objawami takimi jak u Katarzyny, stosuja duze dawki srodków
uspokajajacych i antydepresyjnych oraz intensywna psychoterapie indywidualna lub grupowa.
Wielu psychiatrów wierzy, ze przyczyny tego rodzaju symptomów sa natury biologicznej, ze
powodem ich jest brak jednego lub kilku skladników chemicznych w mózgu.
Kiedy tym razem wprowadzilem Katarzyne w gleboki trans hipnotyczny, pomyslalem, jak to
dobrze, ze w ciagu kilku tygodni bez lekarstw i tradycyjnej terapii indywidualnej lub grupowej
zostala prawie wyleczona. To nie bylo tylko przytlumienie objawów, ani zaciskania zebów i zycie
mimo ustawicznych stanów lekowych. Objawy ustapily na skutek kuracji, a promienna i radosna
Katarzyna byla szczesliwa ponad moje wszelkie oczekiwania.
Znowu zaczela cicho szeptac: — Jestem w budynku jakby z kopulastym sufitem. Ten sklepiony
sufit jest blekitno-niebieski. Wraz ze mna sa inni ludzie. Ubrani sa w... w cos starego, w jakby
suknie bardzo stare i bardzo brudne. Nie wiem, jak sie tu znalezlismy. W tej sali jest wiele
posagów. Sa tez jakies przedmioty stojace na kamiennych postumentach. Na koncu sali jest wielki
zloty posag. Wyglada... Ta postac jest bardzo duza, ze skrzydlami. I bardzo zla. W tej sali jest
goraco, bardzo goraco... Dlatego tak goraco, ze nie ma tu zadnych otworów. Musimy trzymac sie z
dala od wsi. Cos zlego dzieje sie z nami.
— Czy jestes chora?
— Tak. My wszyscy jestesmy chorzy. Nie wiem na co, ale nasza skóra obumiera, staje sie
czarna. Bardzo mi zimno. Powietrze jest bardzo suche, duszne. Nie mozemy wrócic do wsi.
Musimy byc z dala od niej. Niektórzy ludzie maja znieksztalcone twarze.
To musiala byc jakas okropna podobna do tradu choroba. Jesli Katarzyna miala kiedys
wspaniale zycie, to jeszcze na nie nie natrafilismy.
— Jak dlugo musisz tam pozostac?
— Na zawsze — odparla ponuro — az umrzemy. Na to nie ma lekarstwa.
— Czy wiesz, jak sie ta choroba nazywa?
— Nie. Skóra wysycha i kurczy sie. Jestem tu od lat. Ale sa tacy, którzy dopiero przyszli. Nie
ma stad powrotu. Zostalismy wyrzuceni, zeby tu umrzec.
Cóz za okropne zycie miala w tej jakby jaskini.
- Musimy polowac, zeby zdobyc pozywienie. Widze dzikie zwierze, na które polujemy... ma rogi.
Jest brunatne z rogami, wielkimi rogami.
— Czy ktos was odwiedza?
— Nikt nie moze sie do nas zblizyc, bo takze zachorowalby. Zostalismy przekleci... za zlo,
które wyrzadzilismy. I to jest nasza kara. — Zasady jej teologii stale zmienialy sie, zaleznie od
wcielenia. Dopiero po smierci, kiedy byla duchem, otaczal ja spokój, zyczliwosc.
— Czy wiesz, który to rok?
— Stracilismy rachube czasu. Jestesmy chorzy, czekamy tylko na smierc.
— Nie ma zadnej nadziei? — Mnie tez udzielila sie jej rozpacz.
— Nie ma zadnej nadziei. Wszyscy umrzemy. I tak mnie bola rece. Jestem bardzo slaba. I
stara. Trudno mi sie poruszac...
— A co stanie sie, kiedy wcale nie bedziesz mogla sie poruszac?
— Przeniosa mnie do innej jaskini i zostawia, zebym tam umarla.
— A co robia ze zmarlymi?
— Pieczetuja wejscie do jaskini.
- Czy zdarza sie, ze pieczetuja wejscie, nim ktos zmarl? — Staralem sie znalezc przyczyne
jej strachu przed zamknieciem.
— Nie wiem. Nigdy tam nie bylam. Jestem w sali razem z innymi ludzmi, jest bardzo
goraco. Leze pod sciana.
— Do czego sluzy ta sala?
— Zeby oddawac czesc... wielu bogom. Jest bardzo goraco.
Polecilem jej posunac sie naprzód w czasie. — Widze cos bialego. Cos bialego w rodzaju
baldachimu. Kogos przenosza.
— Ciebie?
— Nie wiem. Z radoscia powitam smierc. Tak bardzo cierpie. -- Katarzyna miala usta
zacisniete z bólu i ciezko oddychala z powodu goraca w jaskini. Poprowadzilem ja do dnia
jej smierci. Nadal z trudem lapala powietrze.
— Trudno ci oddychac.
— Tak goraco tu... goraco i bardzo ciemno. Nic nie widze... i nie moge sie poruszac. —
Umierala sparalizowana, samotna w goracej ciemnej jaskini, do której zapieczetowano juz
wejscie. Byla przerazona, nieszczesliwa. Jej oddech stal sie szybszy, nieregularny, umarla.
I tak sie nareszcie skonczylo jej pelne udreki zycie.
— Czuje sie bardzo lekko... jak bym szybowala. Bardzo tu jasno. O, jak cudownie!
— Czy cie cos boli?
- Nie! — Urwala i czekala na Mistrzów. Ale zamiast tego zostala jakby porwana. — Spadam
bardzo szybko. Wracam do jakiegos ciala! — Byla tak samo zdumiona jak ja.
— Widze budowle, budowle z okraglymi kolumnami. Bardzo wiele jest tych budynków. My
jestesmy na zewnatrz. Czemus sie przygladamy... Ludzie maja bardzo smieszne maski, zakrywaja
sobie twarze. To jakas uroczystosc. Ubrani sa w dlugie szaty i nosza maski zakrywajace twarze.
Udaja, ze sa kims innym. Stoja na podescie... nad którym my siedzimy.
— Czy ogladasz sztuke?
— Tak.
— Jak wygladasz? Spójrz na siebie.
— Mam brazowe wlosy, splecione w warkocz. - Urwala. - Jej opis samej siebie i obecnosc
drzew oliwkowych przypomnialy mi wcielenie Katarzyny pietnascie stuleci przed narodzeniem
Chrystusa, kiedy ja bylem jej nauczycielem. Diogenesem. Postanowilem to sprawdzic.
— Czy wiesz, jaki to rok?
— Nie.
— Czy sa z toba ludzie, których znasz?
— Tak, obok mnie siedzi mój maz. Nie znam go w obecnym zyciu.
— Czy masz dzieci?
- Jestem teraz przy nadziei. Ciekawy byl dobór slów Katarzyny, jakis staroswiecki, calkiem
rózny od jej wspólczesnego stylu.
— Czy jest tam twój ojciec?
— Nie widze go. Ty tu gdzies jestes... ale nie kolo mnie. — A wiec mialem racje. Cofnelismy
sie o trzydziesci piec stuleci.
— Co ja tam robie?
Teraz sie rozgladasz, w ogóle uczysz... Nauczylismy sie od ciebie wielu smiesznych rzeczy o
kwadratach i kolach. Diogenesie, jestes tu.
— Co wiecej wiesz o mnie?
— Jestes stary. Jakos jestesmy spokrewnieni... ty jestes bratem mojej matki.
- Czy znasz kogos wiecej z mojej rodziny?
— Znam twoja zone... i twoje dzieci. Masz synów. Dwóch jest starszych ode mnie. Moja
m atka umarla bardzo mlodo.
— Czy to ojciec cie wychowywal?
— Tak, ale teraz jestem mezatka.
— Oczekujesz dziecka?
— Chyba tak. Nie chcialabym umrzec podczas porodu.
- Czy to wlasnie przydarzylo sie twojej matce?
— Tak.
— I boisz sie, ze tak samo bedzie z toba.
— To sie czesto zdarza.
— Czy to jest twoje pierwsze dziecko?
- Tak. I bardzo sie boje. To bedzie wkrótce. Jestem bardzo gruba. Ciezko mi sie ruszac... Jest
zimno. — Sama przesunela sie do przodu w czasie. Dziecko mialo sie wlasnie urodzic. Katarzyna
nigdy nie miala dziecka, a ja nie odbieralem zadnego porodu od czternastu lat, kiedy odbywalem
praktyke poloznicza podczas studiów medycznych.
— Gdzie jestes? — spytalem.
- Leze na czyms kamiennym. Jest bardzo zimno. Mam bóle... Ktos musi mi pomóc.
Ktos musi mi pomóc. - Polecilem jej, zeby gleboko oddychala, to dziecko urodzi sie bez bólu.
Oddychala, jeczac przy tym. Poród trwal jeszcze kilka okropnych minut i wreszcie
urodzilo sie dziecko. Córeczka.
— Czy teraz czujesz sie lepiej?
- Jestem bardzo slaba... i tyle krwi!
— Czy wiesz, jak jej dasz na imie?
— Nie, jestem zbyt zmeczona... Ja chce przytulic moje dziecko.
— Twoje dziecko jest tu... malutka dziewczynka.
- Tak... mój maz cieszy sie bardzo. — Byla ogromnie wyczerpana. Polecilem jej, zeby zapadla w
krótka drzemke. Po kilku minutach obudzilem ja.
— Czy teraz czujesz sie lepiej?
— Tak... widze juczne zwierzeta... Niosa cos na grzbiecie. Kosze. W tych koszach jest
wiele rzeczy... zywnosc... jakies czerwone owoce...
— Czy to ladny kraj?
— Tak, i duzo tu zywnosci.
— Czy wiesz, jak sie ten kraj nazywa? Co powiesz, jak ktos obcy spyta cie o nazwe tej
miejscowosci?
— Cathenia... Cathenia.
— To mi wyglada na grecka nazwe miasta — powiedzialem.
— Tego nie wiem. A ty wiesz? Nie bylo cie we wsi, ale wróciles tam, a ja nie. — To byl
szkopul. Poniewaz w tym wcieleniu bylem jej wujem, czlowiekiem starszym, madrzejszym od niej,
chciala wiedziec, czy znam odpowiedz na moje wlasne pytanie. Niestety, nie mialem
dostepu do tej informacji.
— Czy cale zycie spedzilas w tej miejscowosci? — spytalem.
— Tak — wyszeptala — ale ty podrózujesz, a wiec mozesz duzo wiedziec. Podrózujesz,
zeby sie uczyc, poznac kraj... rózne szlaki handlowe, tak ze mozesz je naszkicowac i wykreslic
mape. Jestes stary. Chodzisz z mlodymi ludzmi, poniewaz znasz sie na mapach. Jestes bardzo
madry.
— O jakich mapach myslisz? Mapach gwiazd takze?
— Ty rozumiesz symbole. Ty pomagasz im robic... pomagasz im robic mapy.
— Czy rozpoznajesz innych ludzi ze wsi?
— Nie znam ich... za to znam ciebie.
- W porzadku. Jakie sa nasze stosunki?
— Bardzo dobre. Jestes bardzo mily. Lubie po prostu siedziec obok ciebie, czuje sie przy tobie
bezpieczna...
Pomogles nam. Pomogles moim siostrom...
— Ale przyjdzie czas, kiedy bede musial cie opuscic, poniewaz jestem stary.
— Nie. — Nie byla jeszcze gotowa, zeby myslec o mojej smierci. - Widze chleb, bardzo
plaski i cienki.
— Czy ludzie tam jedza chleb?
— Tak, mój ojciec i mój maz, i ja. I wszyscy tutejsi ludzie.
— Z jakiej okazji?
— Jest jakies... jakies swieto.
— Czy jest tam twój ojciec?
— Tak.
— I twoje dziecko?
— Tak. Ale nie ze mna, ona jest z moja siostra.
- Przyjrzyj sie uwaznie swojej siostrze — polecilem majac nadzieje, ze Katarzyna rozpozna w
niej kogos waznego w obecnym jej zyciu.
— Przyjrzalam sie, nie znam jej.
— Czy rozpoznajesz swego ojca?
- Tak... tak... to Edward. Tu sa figi i oliwki... i czerwone owoce. I plaski chleb. Zabili tez
owce. Pieka ja. — Nastapila dluga przerwa. — Widze cos bialego... to wielkie prostokatne jakby
pudlo. Klada w nie ludzi, kiedy umra.
— A wiec teraz ktos umarl?
— Tak... mój ojciec. Nie chce na niego patrzec. Nie chce go widziec.
— Czy musisz patrzec?
Tak. Zabiora go i pochowaja. Jest mi bardzo smutno.
— To zrozumiale. Ile dzieci masz? — Moja reporterska zylka nie pozwolila mi jej dluzej
martwic.
— Troje, dwóch chlopców i dziewczynke. — Ledwie poslusznie odpowiedziala na moje
pytanie, znów pograzyla sie w zalu. — Czyms przykryli jego cialo... — Byla bardzo smutna.
— Czy ja w tym czasie takze umarlem?
— Nie. Pijemy sok z winogron.
— Jak teraz wygladam?
— Jestes bardzo, bardzo stary.
— Czy lepiej sie teraz czujesz?
— Nie! Kiedy ty umrzesz, zostane calkiem sama.
— Przezylas dzieci? Przeciez sie toba zajma.
— Och, ty wiesz wszystko. — Powiedziala to jak mala dziewczynka.
— Dasz sobie rade. Ty takze duzo wiesz. Bedziesz bezpieczna — zapewnilem ja. A ona po
chwili wyraznie sie uspokoila. — Gdzie sie teraz znajdujesz? — spytalem.
Nie wiem. — Najwidoczniej znalazla sie w stanie duchowym, mimo ze w tym wcieleniu
nie przezyla swej smierci. Dotad zrelacjonowala mi swoje dwa wcielenia. Czekalem na
Mistrzów, ale Katarzyna nadal wypoczywala. Po kilku dalszych minutach spytalem, czy moge
rozmawiac z Mistrzami Duchowymi.
— Jeszcze nie osiagnelam tej plaszczyzny — wyjas nila. — Nie moge mówic, dopóki to sie nie
stanie.
Nie osiegnela jednak tej plaszczyzny. Po dlugim ocze kiwaniu wyprowadzilem ja z transu.
Rozdzial ósmy
Minely trzy tygodnie, nim spotkalismy sie nastepnym razem. Podczas urlopu, lezac na tropikalnej
plazy mialem czas i odpowiednia perspektywe, zeby przemyslec to, co sie wydarzylo wskutek
seansów hipnotycznych z Katarzyna: cofanie sie do poprzednich wcielen, dokladne obserwacje i
opisy przedmiotów, zdarzen i faktów, o czym nie miala pojecia w swym obecnym zyciu; osiagniecie
znacznej poprawy jej zdrowia, czego nigdy nie mozna by uzyskac w ciagu osiemnastu miesiecy
stosujac normalna psychoterapie; poznanie zaskakujaco dokladnych opisów duchowego stanu po
smierci, kiedy przekazywala wiedze, do której nie miala dostepu oraz poezji sfery duchowej i
pouczen Mistrzów, o tym, co sie dzieje po smierci, o narodzinach i powtórnych narodzinach, których
madrosc i styl przekraczaly jej mozliwosci. Tak, istotnie mialem duzo do przemyslenia. Przez wiele
lat leczylem setki, moze tysiace pacjentów, cierpiacych na róznego rodzaju zaburzenia emocjonalne.
Prowadzilem oddzialy dla chorych hospitalizowanych przy czterech znanych uczelniach medycznych.
Lata cale spedzilem na psychiatrycznych ostrych dyzurach w przychodniach oraz innych tego rodzaju
placówkach, gdzie stawialem pacjentom diagnoze i leczylem ich.
Wszystko wiedzialem o halucynacjach sluchowych i wzrokowych oraz urojeniach schizofrenicznych.
Leczylem wielu pacjentów z zaburzeniami histerycznymi, wlacznie z rozdwojeniem jazni, bylem
konsultantem w przypadkach zwiazanych z naduzywaniem narkotyków i alkoholu, instytutu
zajmujacego sie tymi problemami i doskonale znalem skutki calej gamy narkotyków na mózg.
Katarzyna nie miala zadnego z tych objawów czy syndromów. To, co sie dzialo z nia, nie bylo
przejawem choroby psychicznej. Nie byla psychotyczna, nigdy nie tracila kontaktu z
rzeczywistoscia, nigdy tez nie miala halucynacji ani przywidzen.
Nie brala narkotyków i nie miala zaburzen socjopatycznych. Nie byla osobowoscia histeryczna.
Slowem na ogól byla swiadoma tego, co robi i mysli, nie funkcjonowala na „automatycznym
pilocie" i nigdy nie miala rozdwojenia osobowosci. Material, jaki przekazywala, czesto
przekraczal jej poziom zarówno w stylu, jak i tresci. Niektóre informacje z przeszlosci byly
wrecz metafizyczne, na przyklad szczególy dotyczace mego ojca i syna, jak tez jej wlasnej
przeszlosci. Posiadala wiedze, do jakiej w swym obecnym zyciu nie miala dostepu ani nie mogla
jej posiasc, gdyz bylo to obce jej kulturze i wychowaniu, wrecz niezgodne z wieloma jej
przekonaniami.
Prostolinijna i uczciwa z natury Katarzyna nie jest naukowcem i w zadnym razie nie mogla
wymyslec faktów, szczególów, historycznych zdarzen, opisów i poetycznych metafor, jakie
przekazywala. Jako psychiatra naukowiec, bylem pewien, ze ten caly material pochodzil z jakiejs
czesci jej podswiadomosci. Nawet gdyby Katarzyna byla zreczna aktorka, nie potrafilaby odgrywac
tych swego rodzaju happeningów. To, co przekazywala, bylo zbyt dokladne, zbyt specyficzne i przekraczalo
jej mozliwosci.
Zastanawialem sie nad terapeutycznym celem badania poprzednich wcielen Katarzyny. Od kiedy
wkroczylismy w te nowa calkiem dziedzine, stan jej zaczal sie bardzo szybko poprawiac, i to bez
zadnych medykamentów. W hipnozie istnieje jakas lecznicza sila, najwidoczniej o wiele bardziej
skuteczna niz konwencjonalna terapia czy wspólczesne lekarstwa. Dzieki niej mozna przypomniec
sobie i przezyc ponownie nie tylko bolesne wydarzenia, ale takze codzienne krzywdy, na które
narazone jest nasze cialo, umysl i psychika. Kiedy badalem jej poprzednie wcielenia, szukalem
tego, co sie powtarzalo, jak na przyklad przesladowania w sferze uczuciowej lub fizycznej, jak
nedza lub glód, choroba i przeciwnosci zyciowe, ustawiczne przesladowanie i przesady, czeste
niepowodzenia i tak dalej. Zwracalem tez baczna uwage na wieksze tragedie, takie jak smierc kogos
bliskiego, gwalt, wielka katastrofa czy jakies inne okropne wydarzenie, które moglo na zawsze
pozostawic slad w psychice. Technika byla podobna do szczególowego badania dziecinstwa w
terapii konwencjonalnej, z tym wyjatkiem, ze tutaj miara czasu bylo raczej kilka tysiecy lat niz jak
zwykle dziesiec lub pietnascie. Dlatego zadawalem pytanie bardziej bezposrednie i ukierunkowane
niz w terapii konwencjonalnej. Jednak sukces naszej nieortodoksyjnej terapii byl niewatpliwy.
Katarzyna [oraz inni pacjenci, których leczylem hipnotycznym cofaniem sie w przeszlosc] zostala
wyleczona niezwykle szybko.
Ale czy istnialo jakies inne wytlumaczenie wspomnien Katarzyny z poprzednich wcielen? Czy te
wspomnienia przekazaly jej geny? Taka mozliwosc jest naukowo watpliwa. Genetyczna pamiec to
nieprzerwany ciag przekazywania genetycznego materialu z pokolenia na pokolenie. Katarzyna zyla
w przeróznych miejscach naszej Ziemi, a jej linia genetyczna byla stale przerywana. To umarla
podczas powodzi, wraz ze swym dzieckiem albo bezdzietnie, albo we wczesnej mlodosci. Zasób jej
genetycznych wiadomosci wielekroc konczyl sie, nie byl dalej przekazywany. A co z zyciem po
smierci i w stanie posrednim? Pozbawiona ciala, a wiec równiez materialu genetycznego, zawsze
miala zasób wspomnien. I dlatego nalezalo odrzucic wyjasnienia genetyczne.
Co z Jungowska teoria zbiorowej podswiadomosci, zbiornika wszelkiej ludzkiej pamieci i
doswiadcze
NianiaOgg
Wysłany: Wto 8:54, 28 Sty 2014
Temat postu: Poza czas i nieśmiertelność
Poza czas i nieśmiertelność - Brian N. Weiss
Tytuł oryginału: M any lives, many m asters
Wstęp
Wiem, że wszystko ma swoją przyczynę. Zapewne w chwili, kiedy coś się dzieje, nie domyślamy
się ani wyobrażamy sobie, jaka jest tego przyczyna, jeśli jednak uzbroimy się w cierpliwość, po
pewnym czasie objawi się nam.
Tak też było z Katarzyną. Po raz pierwszy spotkałem się z nią w 1980, kiedy miała dwadzieścia
siedem lat. Zgłosiła się do mnie, ponieważ cierpiała na stany lękowe, ataki strachu i fobie. Chociaż
te objawy występowały u niej już w dzieciństwie, ostatnio znacznie się nasiliły. Z każdym dniem
występowały coraz większe zaburzenia w sferze emocjonalnej, coraz trudniej było jej normalnie żyć i
pracować. Była tym przerażona i rzecz jasna bardzo zgnębiona.
W przeciwieństwie do chaosu, jaki panował w jej życiu, moje płynęło spokojnie. Miałem udane
małżeństwo, dwoje małych dzieci i dobrze rozwijającą się praktykę lekarską.
Od samego początku moje życie układało się bez wstrząsów. Wyrosłem w kochającej rodzinie.
Studia ukończyłem z łatwością i na drugim roku w college'u postanowiłem zostać psychiatrą.
Studia na Uniwersytecie Columbia skończyłem magna cum laude w 1966. Potem przeniosłem się
na Wydział Medyczny Uniwersytetu Yale, gdzie w 1970 zrobiłem doktorat. Po odbyciu praktyki w
Centrum Medycznym Nowojorskiego Uniwersytetu Bellevue wróciłem do Yale, żeby zrobić
specjalizację z psychiatrii. Następnie jako psychiatra pracowałem na Uniwersytecie Pittsburgskim. W
dwa lata później objąłem kierownictwo działu psycho-farmakologicznego na uniwersytecie w Miami.
Tutaj zyskałem sobie rozgłos w całych Stanach z powodu osiągnięć na polu psychiatrii biologicznej
i publikacji dotyczących skutków nadużywania leków. Po czterech latach pracy na tym uniwersytecie
otrzymałem stanowisko docenta psychiatrii na wydziale medycznym i zostałem mianowany
kierownikiem oddziału psychiatrycznego dużego szpitala, afiliowanego przy uniwersytecie w
Miami. W tym okresie ogłosiłem trzydzieści siedem prac naukowych z mojej dziedziny.
Lata studiów wymagających wielkiej dyscypliny sprawiły, że rozumowałem jak naukowiec i lekarz
i kroczyłem w moim zawodzie wąską ścieżką profesjonalnego konserwatyzmu. Nie wierzyłem w nic,
czego nie można było dowieść tradycyjnymi metodami naukowymi. Wiedziałem, że w niektórych
znaczniejszych uniwersytetach naszego kraju są prowadzone jakieś badania z dziedziny
parapsychologii, ale nie zwróciłem na to uwagi. Było to dla mnie zbyt odległe.
I wtedy moją pacjentką została Katarzyną. Przez osiemnaście miesięcy stosowałem
konwencjonalne metody terapeutyczne, żeby ją wyleczyć. Kiedy wszystko zawiodło, zacząłem
stosować hipnozę. W czasie serii seansów Katarzyna przypomniała sobie dawne przeżycia z
innych wcieleń, które, jak się okazało, były przyczyną jej dolegliwości. Była też pośredniczką w przekazywaniu
informacji od wyżej ewoluowanych „duchowych istot" i dzięki nim odkryła mi wiele
tajemnic życia i śmierci. W ciągu kilku miesięcy niepokojące objawy ustąpiły i jak nigdy dotąd
żyła wreszcie spokojnie i szczęśliwie.
Nic w mojej przeszłości nie przygotowało mnie do tego. Nie potrafiłem też znaleźć żadnych
naukowych wyjaśnień zjawisk, których byłem świadkiem. Istnieje bardzo wiele rzeczy dotyczących
ducha umysłu ludzkiego, które przekraczają nasze zrozumienie. Zapewne Katarzyna pod wpływem
hipnozy była w stanie skoncentrować się na tej części swej podświadomości, która gromadziła
wspomnienia sprzed jej obecnego życia, a może włączyła się w to, co psychoanalityk Carl Jung
określił jako zbiorową podświadomość, źródło energii, które nas otacza i zawiera wspomnienia całej
ludzkiej rasy.
Uczeni zaczynają szukać na to odpowiedzi. My jako społeczeństwo możemy wiele dowiedzieć się
z badań nad tajemnicami umysłu, duszy i wpływie przeżyć w dawnych wcieleniach na obecne nasze
zachowanie. Oczywiście możliwości powiązań z różnymi dziedzinami nauki są niezliczone,
zwłaszcza z medycyną, psychiatrią, teologią i filozofią.
Mimo to ściśle naukowe badania w tej materii są w powijakach. Poczyniono znaczny postęp
w odkrywaniu przeróżnych zjawisk, ale proces ten jest powolny i spotyka się z dużym sprzeciwem
zarówno naukowców, jak i zwykłych ludzi.
W ciągu swych dziejów ludzkość opornie przyjmowała zmiany i nowe poglądy. Wiedza
historyczna pełna jest takich przykładów. Kiedy Galileusz odkrył księżyce wokół Jowisza, ówcześni
astronomowie odrzucili istnienie tych satelitów, ba, nawet nie chcieli na nie spojrzeć, ponieważ ich
istnienie stało w sprzeczności z przyjętymi przez nich poglądami. Podobnie jest teraz z psychiatrami
oraz innymi terapeutami, którzy nie chcą zbadać i przeanalizować istotnych dowodów, jakie zebrano
na temat życia po cielesnej śmierci i wspomnień z innych wcieleń. Oni po prostu mocno
zamykają oczy na te sprawy.
Książka ta jest moim skromnym wkładem w obecnie prowadzone badania na polu
parapsychologii, zwłaszcza w dziedzinie dotyczącej naszych przeżyć przed narodzinami i po śmierci.
Każde słowo, które tu przeczytacie, jest prawdą. Nic nie dodałem, usunąłem tylko te fragmenty,
które się powtarzały. Szczegóły dotyczące tożsamości Katarzyny nieznacznie zmieniłem, żeby zapewnić
jej anonimowość. Cztery lata zajęło mi, żeby opisać to, co się wydarzyło, cztery długie
lata, żeby zebrać się na odwagę i ryzykując zawodową opinią, opublikować te nieortodoksyjne
materiały.
Pewnego wieczoru, kiedy byłem pod prysznicem, poczułem nagle, że muszę przelać na papier to,
czego się dowiedziałem. Byłem przekonany, że nadeszła właściwa chwila, że nie mogę dłużej
ukrywać uzyskanej wiedzy i muszę się podzielić nią z innymi, że nie wolno mi jej taić.
Zdobyłem ją dzięki Katarzynie, a teraz tym, co wiem, muszę się podzielić z innymi ludźmi.
Miałem pełną świadomość, że ewentualne konsekwencje, jakie mogą mi grozić, są niczym, a gdybym
zataił to, co wiem na temat nieśmiertelności i prawdziwego znaczenia życia, byłby to czyn
karygodny.
Wybiegłem z łazienki i usiadłem przy biurku, w którym trzymałem taśmy magnetofonowe nagrane
podczas moich seansów z Katarzyną. Nad ranem pomyślałem o moim węgierskim dziadku, który
zmarł, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Ilekroć mówiłem mu, że się boję podejmować ryzyko, z
serdecznym uśmiechem dodawał mi otuchy, powtarzając z kiepskim akcentem swój ulubiony
angielski zwrot: „Do diabła z torpedami, cała naprzód!"
Rozdział pierwszy
Kiedy pierwszy raz ujrzałem Katarzynę, ubrana była w czerwoną sukienkę i przerzucała kartki
jakiegoś magazynu w mojej poczekalni. Wyraźnie z trudem oddychała. Przedtem ze dwadzieścia
minut nerwowo przemierzała korytarz przed wejściem na oddział psychiatrii, walcząc z chęcią
ucieczki.
Powitałem ją, wymieniając uścisk ręki. Zauważyłem, że jej dłonie są zimne i wilgotne, co
świadczyło o silnym zdenerwowaniu. Przez dwa miesiące nie odważyła się przyjść do mnie, mimo że
usilnie namawiało ją na to dwóch lekarzy, którym całkowicie wierzyła. Wreszcie przyszła.
Katarzyna jest niezwykle atrakcyjną kobietą, blondynką o dość długich włosach i brązowych
oczach. W tym czasie pracowała jako laborantka w szpitalu, w którym byłem ordynatorem oddziału
psychiatrycznego, poza tym dodatkowo zarabiała jako modelka reklamująca kostiumy kąpielowe.
Wprowadziłem ją do mego gabinetu, gdzie znajdowała się leżanka i wielki skórzany fotel.
Usiedliśmy naprzeciw siebie, rozdzieleni tylko blatem biurka. Katarzyna milcząc oparła się w fotelu,
nie wiedząc jak zacząć. Czekałem, gdyż wolałem, żeby to ona pierwsza się odezwała, ale wreszcie
zacząłem wypytywać ją o jej przeszłość, o to, kim jest i dlaczego do mnie przyszła.
Z odpowiedzi poznałem historię życia Katarzyny. Była jednym z trojga dzieci w
katolickiej rodzinie, w małym miasteczku w stanie Massachusetts. Jej brat, starszy o trzy lata, był
bardzo wysportowany i cieszył się swobodą, na jaką jej nigdy nie pozwalano. Młodsza siostra była
ulubienicą obojga rodziców.
Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jej dolegliwościach, wyraźnie stała się spięta i nerwowa.
Mówiła szybko i pochylała się w przód, opierając łokciami o biurko. Całe życie była
przytłoczona strachem. Tak bardzo bała się udusić, że nie mogła przełknąć żadnej pigułki, bała się
wody, samolotów, ciemności, przerażała ją śmierć. Często spała w garderobie na ubranie. Ostatnio te
stany lękowe nasiliły się. Mijały zwykle dwie, trzy godziny, nim mogła zasnąć. A kiedy już
spała, spała bardzo lekko, często się budząc. Koszmary i wędrówki we śnie, które były plagą jej
dzieciństwa, znowu powróciły. Ponieważ te lęki oraz inne objawy paraliżowały ją, pogrążała się w
coraz głębszej depresji.
Kiedy Katarzyna wszystko to opowiadała mi, widziałem, jak bardzo cierpi. Podczas mej praktyki
pomogłem wielu ludziom takim jak ona, byłem więc pewien, że i tym razem mi się to uda.
Postanowiłem, że przede wszystkim sięgniemy do jej dzieciństwa, szukając tam źródła wszystkich
problemów. Zwykle tego rodzaju analiza pomaga usunąć lęk. Gdyby to było konieczne i gdyby
mogła łykać tabletki na poprawę samopoczucia, zapisałbym jakieś łagodne leki przeciwlękowe.
Na podstawie symptomów Katarzyny byłaby to typowa kuracja podręcznikowa, a ja nigdy nie
wahałem się stosować środków uspokajających lub nawet antydepresyjnych, lecząc chroniczne,
poważne stany lękowe. Obecnie używam tych leków o wiele rzadziej i tylko przejściowo, jeśli w
ogóle ich używam. Żadne lekarstwo nie może sięgnąć do prawdziwych przyczyn tych objawów. Dowiodło
tego moje doświadczenie z Katarzyną oraz podobnymi do niej innymi pacjentami. Teraz
wiem, że trzeba stosować odpowiednią kurację, a nie tylko usuwać lub tłumić objawy.
W czasie pierwszej wizyty starałem się delikatnie ją skłonić,- żeby się cofnęła do dzieciństwa.
Ponieważ Katarzyna pamiętała zdumiewająco małą ilość wydarzeń z pierwszych lat swego życia,
pomyślałem, że być może należałoby zastosować terapię hipnozą jako środek, żeby opanować to
zahamowanie. Nie mogła sobie przypomnieć żadnych konkretnych bolesnych momentów w
dzieciństwie, które wyjaśniałyby późniejsze napady lęku.
Kiedy z wysiłkiem starała się ożywić dawne wspomnienia, zaczęły się pojawiać poszczególne
fragmenty. W wieku pięciu lat wpadła w panikę, ponieważ ktoś ją zrzucił z trampoliny do
basenu. Powiedziała mi, że jednak nawet przed tym zdarzeniem nigdy nie czuła się bezpiecznie w
wodzie. Kiedy Katarzyna miała jedenaście lat, jej matka zapadła na ciężką depresję i wyłączyła się z
życia rodzinnego co spowodowało, że musiała się leczyć u psychiatry, który przepisał jej
elektrowstrząsy. Kuracja ta fatalnie wpłynęła na pamięć matki, co bardzo przeraziło Katarzynę, ale
kiedy matce się polepszyło i znowu stała się „sobą", Katarzyna powiedziała mi, że jej lęk ustąpił.
Ojciec przez długie lata nadużywał alkoholu, tak że brat Katarzyny często musiał go zabierać
pijanego z lokalnego baru. Nasilający się nałóg był przyczyną wielu kłótni z matką, która potem
była bardzo smutna i milcząca. Dla Katarzyny było to jednak zjawisko oczywiste w życiu
rodzinnym.
Poza domem życie jej układało się lepiej. W szkole średniej miała randki i łatwo zawierała
przyjaźnie, których większość trwała wiele lat. Mimo to była raczej nieufna wobec ludzi,
zwłaszcza tych spoza swego małego kręgu przyjaciół.
Przekonania religijne miała proste i nie podlegające wątpliwościom. Od dzieciństwa
wychowywana była tak, że wierzyła bez reszty w dogmaty katolickie i przestrzegała praktyk
religijnych. W rezultacie nigdy nie wątpiła w zasady swojej wiary. Była głęboko przekonana, że
jeśli człowiek jest dobrym katolikiem i żyje zgodnie z wszelkimi kanonami, zostanie
nagrodzony i pójdzie do nieba, jeśli nie, będzie skazany na czyściec lub piekło. To Bóg Ojciec i
Jego Syn podejmowali tę ostateczną decyzję. Później dowiedziałem się, że Katarzyna nie wierzyła
w reinkarnację, w rzeczywistości bardzo niewiele o tym wiedziała, choć coś tam czytała na temat
hinduizmu. Reinkarnacja była ideą całkowicie sprzeczną z jej wychowaniem i poglądami. Nigdy
nie czytała żadnej literatury metafizycznej czy okultystycznej, ponieważ ją to nie interesowało.
Słowem, była niezłomna w swojej wierze.
Po szkole średniej Katarzyna skończyła dwuletni kurs dla techników laboratoryjnych. Zdobywszy
zawód i zachęcona tym, że jej brat przeniósł się do Tampa, Katarzyna postarała się o pracę w klinice
uniwersyteckiej wydziału medycznego w Miami. Do Miami przeniosła się wiosną 1974, mając
dwadzieścia jeden lat.
Życie w Miami okazało się dla niej trudniejsze niż w małym miasteczku, ale mimo to była
zadowolona, że uciekła od rodzinnych problemów.
W czasie pierwszego roku pobytu w Miami, Katarzyna spotkała Stuarta, Żyda, człowieka
żonatego, ojca dwojga dzieci. Różnił się on całkowicie od chłopców, z którymi chodziła na
randki. Był to wzięty lekarz, o mocnym charakterze, agresywny. Czuli do siebie wielki pociąg
fizyczny, ale ich romans był burzliwy, pełen konfliktów. Miała wrażenie jakby ją zaczarował. W
okresie, kiedy Katarzyna zaczęła kurację, jej związek ze Stuartem trwał szósty rok i był bardzo
silny, mimo że nie zawsze działo się dobrze. Katarzyna nie potrafiła się oprzeć Stuartowi, choć
czasem traktował ją bardzo źle, gniewało ją to, że ją okłamuje, nie dotrzymuje słowa i jest wobec
niej dwulicowy.
Kilka miesięcy przed przyjściem do mnie Katarzyna musiała się poddać zabiegowi usunięcia
łagodnego guzka na strunie głosowej. Bała się zabiegu, ale była wręcz przerażona, kiedy się po nim
obudziła. Wiele godzin trwało, nim personel medyczny ją uspokoił. Po tym zdarzeniu udała się do
doktora Edwarda Poole'a. Ed z zawodu był pediatrą, człowiekiem bardzo sympatycznym,
Katarzyna poznała go podczas pracy w szpitalu. Oboje poczuli do siebie sympatię i nawiązała się
między nimi bliska przyjaźń. Katarzyna szczerze opowiedziała Edowi o swych lękach, o związku ze
Stuartem i o tym, że czuje, jak traci kontrolę nad swoim życiem. Ed poradził jej, żeby się ze
mną, i tylko ze mną, umówiła, nie z żadnym z moich asystentów. Kiedy Ed do mnie wpadł i
opowiedział o niej, stwierdził, że jego zdaniem tylko ja mogę naprawdę zrozumieć Katarzynę, mimo
że inni psychiatrzy też mają znakomite kwalifikacje i są zdolnymi terapeutami. Jednak wtedy
Katarzyna nie zgłosiła się.
Minęło osiem tygodni. W wirze spraw związanych z faktem, że byłem kierownikiem oddziału
psychiatrycznego, zapomniałem o wizycie Eda. A lęki i fobie Katarzyny narastały. Doktor Frank
Acker, szef chirurgii znał Katarzynę od kilku lat, często żartowali ze sobą, kiedy wpadał do
laboratorium, w którym pracowała. Zauważył więc jej zły nastrój i napięcie, w jakim żyła.
Kilkakrotnie chciał coś powiedzieć na ten temat, ale się nie odważył. Pewnego popołudnia Frank
jechał samochodem do małego szpitala poza miastem, żeby wygłosić tam wykład. W drodze
zauważył jadącą do domu Katarzynę, która mieszkała w pobliżu tego właśnie szpitala, wychylił się
przez okno i pomachał do niej ręką, wołając przy tym:
- Chcę, żebyś jak najszybciej zobaczyła się z doktorem Weissem. Nie zwlekaj!
Choć chirurdzy muszą często działać pod wpływem impulsu, sam Frank był zdziwiony tym
co zrobił.
U Katarzyny ataki lęku i paniki stawały się coraz częstsze i coraz dłuższe. Zaczęła mieć
powtarzające się koszmarne sny. W jednym z nich zawalił się most, przez który jechała
samochodem. Jej wóz wpadł do wody, a ona uwięziona w nim, utonęła. W drugim śnie zamknięta
była w ciemnym jak smoła pokoju i potykając się wpadając na meble, nie mogła znaleźć
wyjścia. W konsekwencji postanowiła się ze mną zobaczyć.
Podczas pierwszego spotkania z Katarzyną nie miałem pojęcia, że wkrótce moje całe życie wywróci
się do góry nogami, że ta przerażona, pozbawiona równowagi siedząca naprzeciw mnie młoda
kobieta będzie katalizatorem niezwykłych zmian i że ja sam nigdy więcej nie będę taki jak przedtem.
R ozdział drugi
Minęło osiemnaście miesięcy intensywnej terapii, kiedy Katarzyna przychodziła do mego gabinetu
lekarskiego raz lub dwa razy w tygodniu. Była ona pacjentką dobrą, komunikatywną, obdarzoną
intuicją i bardzo pragnęła wyzdrowieć.
Podczas tego okresu badaliśmy jej uczucia, myśli i sny. Zrozumiała własne powtarzające się
wzorce zachowania. Przypominała sobie coraz więcej ważnych szczegółów z dawnych lat, takich na
przykład jak długie okresy nieobecności ojca, marynarza floty handlowej, i jego awanturowanie
się po nadmiernym pijaństwie. Coraz lepiej zaczęła rozumieć swój gwałtowny związek ze Stuartem i
w sposób coraz bardziej właściwy wyrażała swój gniew. Wiedziałem, że teraz powinna nastąpić
znaczna poprawa. Pacjentom zwykle wtedy się polepsza, kiedy przypominają sobie przykre fakty z
przeszłości, kiedy uczą się rozpoznawać i poprawiać złe wzorce swego zachowania, kiedy z
dalszej, bardziej oderwanej perspektywy wnikliwie patrzą na swoje problemy. Ale stan Katarzyny
nie poprawiał się.
Nadal dręczyły ją ataki panicznego lęku, nadal się pojawiały bardzo wyraziste koszmary senne,
nadal też bała się ciemności, wody i zamknięcia. Sen jej ciągle był urywany i nie przynosił
odpoczynku. Miewała przyspieszone bicie serca. Nie chciała brać żadnych lekarstw w obawie, że
zakrztusi się pastylkami. Miałem takie uczucie, jakbym natrafił na mur, i żebym nie wiem co robił,
ten mur pozostawał tak wysoki, iż żadne z nas nie było w stanie go pokonać. Ale choć bardzo
się martwiłem tą sytuacją, postanowiłem, że w jakiś sposób muszę pomóc Katarzynie.
I wtedy zdarzyła się dziwna rzecz. Choć tak bardzo bała się latać samolotem, że w czasie lotu
musiała dodawać sobie odwagi kilkoma drinkami, wiosną 1982 poleciała ze Stuartem do Chicago.
Podczas pobytu tam namówiła go, żeby poszli do muzeum sztuki i zwiedzili wystawę zabytków
starożytnego Egiptu. W muzeum przyłączyli się do grupy oprowadzanej przez przewodnika.
Katarzyna zawsze interesowała się starożytnym Egiptem i fotografiami zabytków z tego okresu.
Nie była specjalistką w tej dziedzinie i nigdy nie studiowała tego właśnie okresu historii, ale jakoś
bardzo ją pociągał.
Kiedy zaś przewodnik zaczął omawiać pewne przedmioty z owych czasów, nagle zaczęła go
poprawiać... i miała rację! Przewodnik był tym zdumiony, Katarzyna zaskoczona. Skąd wiedziała to
wszystko? Dlaczego żywiła tak silne przekonanie, że ma rację i publicznie poprawiała przewodnika?
Może były to jakieś szczegóły, które zapomniała w dzieciństwie?
Podczas naszego następnego spotkania opowiedziała mi, co zaszło. Kilka tygodni przedtem
proponowałem Katarzynie hipnozę, ale ona bała się tego i odmówiła.
Teraz, po wydarzeniu na wystawie sztuki staroegipskiej, choć opornie, ale zgodziła się.
Hipnoza jest znakomitą metodą, by pomóc pacjentowi przypomnieć dawno zapomniane
zdarzenia. Nie ma w tym nic tajemniczego. Chodzi po prostu o wywołanie stanu wielkiej
koncentracji. Pod wpływem wskazówek doświadczonego hipnotyzera ciało pacjenta rozluźnia się, a
pamięć nabiera ostrości. Hipnotyzowałem setki pacjentów i przekonałem się, że dzięki tej
metodzie można opanować stany lękowe, wyeliminować fobie, zmienić złe przyzwyczajenia i
przywołać odsuwane w głąb niepamięci zdarzenia. Udawało mi się cofnąć pacjentów do ich
wczesnego dzieciństwa, kiedy mieli dwa, trzy lata, w ten sposób ukazując dawno zapomniane
urazy, które miały fatalny wpływ na ich życie. Dlatego byłem przekonany, że hipnoza pomoże
Katarzynie.
Poleciłem jej położyć się na kanapce, z głową na małej poduszce i lekko przymknąć oczy. Najpierw
zajęliśmy się jej oddechem. Z każdym wydechem usuwała nagromadzone napięcie i lęk, z każdym
wdechem jeszcze bardziej rozluźniała się. Po kilku minutach ćwiczeń oddechowych poleciłem jej,
żeby wyobraziła sobie, iż kolejno rozluźniają się jej mięśnie, począwszy od mięśni twarzy, potem szyi
i ramion, rąk, mięśni brzucha i pleców, i wreszcie nóg, aż poczuje, że jej ciało zanurza się coraz
głębiej i głębiej w leżankę.
Następnie poleciłem, żeby sobie wyobraziła jasne białe światło na czubku swej głowy, wewnątrz
ciała. I potem kiedy to światło sprowadzałem coraz niżej, ono całkowicie odprężało każdy
mięsień, nerw, każdy narząd — całe jej ciało — wprowadzając ją w stan coraz głębszego relaksu i
spokoju. Czuła się coraz bardziej śpiąca, coraz bardziej uspokojona. Wreszcie na moje polecenie
światło wypełniło ją całą i otoczyło.
Powoli zacząłem liczyć od dziesięciu do jednego. Przy każdej cyfrze osiągała coraz głębszą fazę
odprężenia. Była w stanie skoncentrować się na moim głosie i wykluczyć wszystkie dźwięki tła.
Przy cyfrze jeden była już w średnio głębokim stanie hipnozy. Cały ten proces trwał około
dwudziestu minut.
Potem zaczął się etap powrotu do przeszłości, poprosiłem ją, żeby przypomniała sobie
stopniowo, to co pamięta z wczesnych lat swego życia. Mimo że była pogrążona w głębokim śnie
hipnotycznym, mogła mówić i odpowiadać na moje pytania. Pamiętała bolesną wizytę u dentysty,
kiedy miała sześć lat. Bardzo wyraźnie pamiętała swój wielki strach, kiedy mając pięć lat została
zepchnięta z trampoliny do basenu. Zakrztusiła się wtedy połykając wodę, i teraz kiedy mówiła o
tym w moim gabinecie, zaczęła się okropnie krztusić. Powiedziałem jej, że już jest po wszystkim, że
nie jest w wodzie. Krztuszenie natychmiast ustąpiło, zaczęła normalnie oddychać. Ciągle była w
głębokim transie.
Kiedy miała trzy lata wydarzyła się jej najgorsza przygoda. Obudziła się wtedy w swoim
ciemnym pokoju i wiedziała, że jest w nim pijany ojciec. Śmierdział alkoholem, a ona teraz nawet
czuła ten zapach. Dotykał ją i głaskał, nawet „tam, nisko". Przerażona rozpłakała się, usta więc
zakrył jej szorstką dłonią. Nie mogła oddychać. W moim gabinecie, na leżance w dwadzieścia pięć
lat później Katarzyna zaczęła łkać. Wiedziałem, że mamy teraz informację, klucz do tajemnicy.
Byłem pewien, że odtąd niepokojące objawy szybko ustąpią. Cichym głosem powiedziałem, że to
wszystko dawno minęło, że nie jest w swoim dziecinnym pokoju, lecz spokojnie leży pogrążona
nadal w transie. Przestała płakać. Teraz wprowadziłem ją w teraźniejszość, a następnie obudziłem,
przedtem wydając polecenie, żeby zapamiętała wszystko, co mi opowiedziała. Resztę czasu
poświęciliśmy na rozmowę o tym bardzo żywym i bolesnym incydencie z ojcem. Starałem się pomóc,
żeby zaakceptowała i przyjęła tę „nową" wiedzę. Dopiero teraz zrozumiała swój stosunek do ojca,
jego postępowanie wobec niej, jego wyniosłość i własny lęk. Kiedy wychodziła z mego gabinetu,
jeszcze się trzęsła, ale ja byłem pewien, że to, czego się dowiedziała, warte było tego chwilowego
szoku.
Podczas trudnych chwil odkrywania jej bolesnych głęboko ukrytych wspomnień, całkiem
zapomniałem o tym, żeby szukać w jej dzieciństwie jakichś związków ze starożytnym Egiptem.
Teraz, kiedy przypomniała sobie te przerażające wydarzenia, spodziewałem się, że nastąpi znaczna
poprawa w stanie jej zdrowia.
Mimo to, jak mi powiedziała tydzień później, symptomy nadal były takie same, równie dotkliwe
jak poprzednio. Byłem zdumiony. Nie wiedziałem, gdzie się krył błąd. Czy mogło się wydarzyć coś,
nim ukończyła trzeci rok życia? Odkryliśmy całkiem wystarczające powody, czemu bała się
uduszenia w wodzie, ciemności i zamknięcia, a mimo to dokuczliwy lęk i ataki nieopanowanego
strachu nadal trapiły ją, gdy się budziła. Również koszmary senne były tak samo okropne jak
przedtem. Postanowiłem więc, że będę ją wprowadzać w dalszą jeszcze przeszłość.
Podczas hipnozy moja pacjentka mówiła szeptem powoli i z namysłem. Dzięki temu mogłem
dosłownie zapisywać każde jej słowo, a następnie cytować Katarzynie wszystko co powiedziała.
Powoli wprowadziłem ją w czasy, kiedy ukończyła dwa lata", ale nie miała żadnych istotnych
wspomnień z tego okresu. Wydałem jej więc stanowcze i wyraźne polecenie:
- Cofnij się do tego okresu, który był przyczyną twoich objawów. — Jednak całkowicie
byłem nie przygotowany na to, co usłyszałem.
- Widzę białe stopnie prowadzące do wielkiego budynku z kolumnami, otwartego z przodu,
nie ma tam drzwi wejściowych. Mam na sobie długą suknię... worek z jakiegoś surowego materiału.
Mam długie blond włosy, splecione w warkocz.
Byłem całkiem zaskoczony, nie wiedziałem, co się dzieje, spytałem wiec, który to jest rok i jak
ma na imię. Odparła:
- Aronda... mam osiemnaście lat. Przed tym budynkiem widzę targowisko. Wiele koszy... są
noszone na plecach. Mieszkamy w dolinie... Tam nie ma wody. Jest rok 1863 przed
Chrystusem. Okolica jest pustynna, piaszczysta, jest gorąco. Nie ma rzeki, mamy tylko
jedną studnię. Woda spływa z gór w doliny.
Kiedy mi jeszcze podała kilka dalszych szczegółów topograficznych, poleciłem, żeby się
przeniosła o kilka lat w przód i powiedziała, co widzi.
- Drzewa i kamienną drogę. Coś się gotuje w ogniu. Mam blond włosy. Noszę długą, szorstką
brązową suknię i sandały. Mam dwadzieścia pięć lat. Mam córeczkę, której na imię jest Kleastra...
To Rachel. [Rachel jest bratanicą Katarzyny, są bardzo ze sobą zżyte]. Jest bardzo gorąco.
Byłem zdumiony. Poczułem dziwny ucisk w żołądku, zrobiło mi się zimno. To, co opisywała, jej
wspomnienia, były bardzo wyraźne. Wcale nie były naciągane. Imiona, daty, opisy ubrania, drzewa -
wszystko widziała bardzo wyraźnie! Co się działo? Jak to dziecko mogło być teraz jej bratanicą?
Byłem całkowicie zagubiony. Jako psychiatra zbadałem tysiące pacjentów, wielu z nich pod
działaniem hipnozy, ale nigdy dotąd nie napotkałem na coś tak fantastycznego, nawet w
opisywanych mi snach. Poleciłem jej, żeby przesunęła się w czasie i opowiedziała o swej śmierci. Nie
bardzo wiedziałem, jak przeprowadzać wywiad z kimś, kto znajdował się najwyraźniej w
świecie fantazji albo wspomnień, ale musiałem dotrzeć do tych jej bolesnych przeżyć, które mogły
być przyczyną stanów lękowych oraz innych symptomów. A zdarzenia związane z okolicznościami
jej śmierci mogły być bardzo bolesne, ponieważ powódź a może fala przypływu, zniszczyła wieś.
— Wielkie fale wyrywają drzewa, nie ma gdzie uciekać. Jest zimno, woda jest zimna. Chcę
ratować swoje dziecko, ale nie mogę... mogę tylko mocno tulić je do siebie. Tonę, dusi mnie woda.
Nie mogę oddychać, nie mogę przełknąć... woda jest słona. Woda wyrywa mi dziecko z objęć. —
Katarzyna opowiadając to, co widzi, ledwie łapała powietrze, miała trudności z oddychaniem.
Nagle jej ciało całkowicie się odprężyło, oddech stał się głęboki, równy. — Widzę chmury... Jest ze
mną moje dziecko oraz inni mieszkańcy wioski. Widzę swego brata.
Odpoczywała, jej życie się skończyło. Nadal była w głębokim transie. Byłem zaskoczony!
Poprzednie wcielenie? Reinkarnacja? Mój kliniczny umysł mówił mi, że ona nie fantazjuje, że
nie wymyśliła tej opowieści. Jej myśli, często zmieniający się wyraz twarzy, troska o
szczegóły, wszystko to było całkiem inne niż wtedy, kiedy była w pełni świadomości, ale ani stan
jej psychiki, ani struktura charakterologiczna nie tłumaczyły tych rewelacji. Schizofrenia? Nie,
nigdy nie miała żadnych zaburzeń świadomości ani urojeń. Kiedy była przytomna, nigdy nie
miała halucynacji słuchowych ani wzrokowych, w ogóle żadnych objawów psychotycznych. Nie
miała przywidzeń, nigdy też nie traciła kontaktu z rzeczywistością. Nie miała wielorakiej czy
rozszczepionej osobowości. Była tylko jedna Katarzyna i jej świadomy umysł w pełni zdawał
sobie z tego sprawę. Nie miała tendencji socjopatycznych. Nie była aktorką. Nie zażywała
narkotyków ani nie przyjmowała substancji halucynogennych. Alkoholu piła minimalnie. Nie
miała schorzeń ani neurologicznych, ani psychicznych, które mogłyby wyjaśnić to niezwykle
żywe, bezpośrednie przeżycie w stanie hipnozy.
Były to swego rodzaju wspomnienia, ale skąd sięwzięły? Miałem wewnętrzne przekonanie, że
natrafiłem na coś, o czym bardzo niewiele wiedziałem, a mianowicie na reinkarnację i wspomnienia z
poprzedniego wcielenia. Ale to niemożliwe, mówiłem sobie, a utwierdzał mnie w tym mój umysł
naukowca. Ale to coś działo się na moich oczach. Nie mogłem ani tego wyjaśnić, ani zaprzeczyć
realności zjawiska.
- Proszę, mów dalej — powiedziałem nieco zdenerwowany, ale też zafascynowany tym, czego
byłem świadkiem. — Czy pamiętasz coś jeszcze?
Pamiętała fragmenty swoich dwóch innych wcieleń.
— Mam na sobie suknię z czarną koronką i czarną koronkę na głowie, mam ciemne, nieco
posiwiałe włosy. Jest rok 1756 [po Chrystusie]. Jestem Hiszpanką. Na imię mi Luiza, mam
pięćdziesiąt sześć lat. Właśnie tańczę, inni wokół też tańczą. [Długa przerwa]. Jestem chora. Mam
gorączkę, zimne poty... Wiele osób choruje, umiera... Lekarze nie wiedzą, że to jest z wody. -
Poleciłem jej przenieść się w przyszłość. — Odzyskałam zdrowie, ale ciągle boli mnie głowa, bolą
oczy... ciągle boli mnie głowa z powodu gorączki, wody... Wiele osób umiera.
Potem wyznała, że w tym wcieleniu była prostytutką, ale nie podała mi tej informacji, gdyż się
wstydziła. Najwidoczniej podczas hipnozy Katarzyna potrafiła cenzurować niektóre przekazywane
wspomnienia.
Ponieważ rozpoznawała swoją bratanicę w starożytnym Egipcie, impulsywnie spytałem, czy
byłem obecny w którymś z jej wcieleń? Ciekawiło mnie, jaka była w nich moja rola (jeśli była).
Odpowiedziała szybko, w przeciwieństwie do poprzednich bardzo powolnych i z namysłem
relacjonowanych wspomnień:
— Jesteś moim nauczycielem, siedzisz na występie skalnym. Uczysz nas z książek. Jesteś stary,
całkiem siwy. Nosisz białą suknię, togę ze złotą lamówką. Nazywasz się Diogenes. Uczysz nas
symboli, o trójkątach. Jesteś bardzo mądry,- ale ja tego nie rozumiem. To się dzieje w roku 1565
przed Chrystusem. (Działo się to mniej więcej dwieście lat przed słynnym greckim cynikiem,
filozofem Diogenesem. Imię to było wówczas dość powszechne.)
Pierwszy tego rodzaju seans skończył się. Następne miały być jeszcze bardziej
zdumiewające.
Po wyjściu Katarzyny i przez następne kilka dni zastanawiałem się nad szczegółami jej
hipnotycznej wędrówki w przeszłość. To było naturalne z mojej strony. Nawet po „normalnej"
terapii niewiele uchodziło mojej obsesyjnej analizie, a ten seans w żadnym razie nie był
„normalny". W dodatku byłem bardzo sceptycznie nastawiony do życia po śmierci,
reinkarnacji, przeżyć „spoza ciała" i zjawisk pokrewnych. Ostatecznie — rozważała logiczna
część mego umysłu — mogła to sobie wymyśleć. Nie byłem przecież w stanie sprawdzić żadnego
z jej stwierdzeń ani opisów. Ale nurtowała mnie także inna myśl. Miej otwarty umysł
— mówił mi rozsądek, prawdziwa nauka opiera się na obserwacji. „Wspomnienia"
Katarzyny mogą n i e być wytworem imaginacji. Może się w tym kryć coś więcej, niż widzi
oko, czy postrzega któryś inny zmysł. Pilnie wszystko obserwuj. Zbierz więcej danych.
I jeszcze jedna myśl dręczyła mnie. Czy Katarzyna tak łatwo ulegająca strachom i lękom, zdecyduje
się raz jeszcze poddać hipnozie? Postanowiłem, że nie będę do niej dzwonił. Niech ona także
przetrawi to doświadczenie. Zaczekam do przyszłego tygodnia.
Rozdział trzeci
Tydzień później Katarzyna przyszła do mnie na następny seans. Wyglądała prześlicznie i była w
świetnym nastroju. Na wstępie z radością stwierdziła, że zniknął strach przed utonięciem, który
prześladował ją całe życie. Zmniejszyła się też obawa uduszenia. Już nie budziła się w nocy z
koszmaru, że zawala się pod nią most. Chociaż pamiętała szczegóły swych dawnych wcieleń, nie
przyswoiła w pełni całego materiału.
Wiara w dawne wcielenia, w reinkarnację, była niezgodna z jej światopoglądem, a mimo to jej
wpomnienia były tak żywe, obrazy, dźwięki i zapachy tak wyraźne, przekonanie, że naprawdę tam
była, tak mocne i bezpośrednie, iż czuła, że musiało tak kiedyś być. I dlatego nie wątpiła w te
przeżycia, były one zbyt wyraźne. Nadal jednak martwiła się, jak to pogodzić z wiarą, w której
została wychowana, z jej zasadami.
Podczas minionego tygodnia przejrzałem mój podręcznik z wykładów religioznawstwa
porównawczego, jakie miałem podczas drugiego roku studiów na Uniwersytecie Columbia. W
Starym i Nowym Testamencie były jednak wzmianki o reinkarnacji. Ale w Roku Pańskim 325
rzymski cesarz Konstantyn Wielki wraz ze swą matką Heleną usunął je z Nowego Testamentu.
Drugi Sobór w Konstantynopolu, w 553 roku, wyraził na to zgodę i ogłosił wiarę w reinkarnację
za herezję. Najwidoczniej obawiano się, iż może ona osłabić rosnącą potęgę Kościoła, dając ludziom
zbyt wiele czasu na poszukiwanie zbawienia. Jednak istniały fakty: wczesny Kościół przyjął pojęcie
reinkarnacji. Wcześni gnostycy z Aleksandrii, Orygenes, święty Jeremiasz i wielu innych wierzyło
w to, że przedtem żyli i żyć będą ponownie.
Jednak ja nigdy nie wierzyłem w reinkarnację, nawet nie zaprzątałem sobie tym głowy. Chociaż
moje wczesne religijne wychowanie nauczyło mnie, że istnieje jakaś nieokreślona „dusza" po śmierci,
nie bardzo w to wierzyłem.
Bylem najstarszy z czworga rodzeństwa. Należeliśmy do konserwatywnej żydowskiej synagogi w
miejscowości Red Bank, małym miasteczku w stanie New Jersey, leżącym niedaleko Atlantyku. W
rodzinie naszej byłem dyplomatą i rozjemcą. Mój ojciec najbardziej z nas wszystkich przestrzegał
nakazów religijnych i traktował to bardzo poważnie, jak zresztą wszystko w życiu. Bardzo łatwo
przejmował się konfliktami rodzinnymi, a wtedy usuwał się na bok, mnie zostawiając przywrócenie
zgody. Chociaż okazało się to świetnym treningiem dla obranego przeze mnie zawodu
psychiatry, tak jak teraz na to patrzę, dzieciństwo moje było trudne, obarczone nadmierną
odpowiedzialnością. W wyniku tego stałem się bardzo poważnym młodzieńcem, który przywykł
brać na swoje barki zbyt wielkie ciężary.
Matka zawsze była bardzo spontaniczna w okazywaniu swych uczuć. Bardziej prostoduszna niż
mój ojciec, impulsywnie dzieliła ze swymi dziećmi ich przeżycia: winę, cierpienie, zakłopotanie,
przy tym była bardzo pogodna i zawsze mogliśmy liczyć na jej miłość i pomoc.
Ojciec pracował jako fotograf przemysłowy i choć nigdy nie brakowało u nas dobrego jedzenia,
z pieniędzmi było krucho. Mój najmłodszy brat Piotr urodził się, kiedy miałem dziewięć lat.
Musieliśmy się pomieścić w sześcioro w naszym małym mieszkaniu na parterze z dwoma
sypialniami.
Życie w nim było nerwowe i hałaśliwe, a ja szukałem ucieczki w książkach. Czytałem mnóstwo,
kiedy nie grałem w baseball i koszykówkę, które w dzieciństwie również były moją życiową pasją.
Wiedziałem, że wykształcenie jest jedyną drogą, która wyprowadzi mnie z tego małego bez
perspektyw, choć nawet miłego miasteczka, i dlatego zawsze w mojej klasie byłem pierwszym albo
drugim uczniem.
W okresie, kiedy otrzymałem stypendium Uniwersytetu Columbia, byłem poważnym i bardzo
pracowitym młodzieńcem. Na wyższej uczelni również powiodło mi się. Specjalizowałem się w chemii
i skończyłem studia z wyróżnieniem. Postanowiłem wybrać psychiatrię, ponieważ ta dziedzina
łączyła moje zainteresowanie nauką z fascynacją działaniem ludzkiego umysłu. Poza tym dzięki
medycynie mogłem wyrazić moje współczucie i troskę dla innych ludzi. W tym też czasie
spotkałem Carole podczas letnich wakacji w górach Catskill, gdzie w hotelu pracowałem jako
pomocnik kelnera, a ona była tam gościem. Od pierwszego wejrzenia poczuliśmy do siebie wielką
sympatię, byliśmy sobie bliscy. Najpierw zaczęliśmy korespondować, potem spotykać się, wreszcie
zakochaliśmy się i kiedy byłem w Columbii na drugim roku, nastąpiły zaręczyny. Carole była
inteligentna i piękna. Wszystko zdawało się układać wspaniale. Rzadko kiedy młodzi ludzie interesują
się życiem i śmiercią albo życiem po śmierci, i ja nie byłem tu wyjątkiem. Obrałem drogę kariery
naukowej i nauczyłem się rozumować w logiczny, pozbawiony uczuć, empiryczny sposób.
Studia medyczne i praca adiunkta na Uniwersytecie Yale jeszcze bardziej utwierdziły mnie w
tym stylu myślenia. Pracę dyplomową pisałem na temat chemii mózgu i roli neurotransmiterów,
które są chemicznymi przenośnikami w tkance mózgowej.
Dołączyłem do nowej grupy psychiatrów-biologów, którzy łączyli tradycyjne techniki i teorie
psychiatryczne z nową wiedzą o chemii mózgowej. Napisałem wiele prac naukowych, miałem
wykłady na miejscowych i ogólnoamerykańskich sympozjach i stałem się w tej dziedzinie
specjalistą dużej klasy. Byłem przy tym nieco jednotorowy, nazbyt gorliwy i nieustępliwy, ale
można to poczytać jako zalety lekarza. Sądziłem, że jestem w pełni przygotowany, żeby leczyć
każdego pacjenta, który przyjdzie po poradę do mego gabinetu.
I oto nagle Katarzyna stała się Arondą, dziewczyną, która żyła w roku 1863 przed Chrystusem. A
może było jakieś inne wytłumaczenie? I oto zjawiła się u mnie znowu, wesoła jak nigdy
przedtem.
Moje obawy, że nie zechce dalej stosować dotychczasowej terapii, od razu się rozwiały, była
gotowa poddać się hipnozie i szybko zapadła w trans.
— Rzucam wianki z kwiatów na wodę. To wielka uroczystość. Włosy mam blond, splecione
w warkocz. Noszę brązową suknię wyszywaną złotą nitką i sandały. Ktoś umarł, ktoś należący do
rodziny królewskiej... matka. Jestem służącą w rodzinie królewskiej i zajmuję się jedzeniem...
Kładziemy ciała do solanki na trzydzieści dni, kiedy wyschną, usuwamy wewnętrzne organy.
Czuję zapach tych ciał. Spontanicznie wcieliła się znowu w Arondę, ale tym razem na innym
etapie, kiedy obowiązkiem jej było przygotowywanie ciał po śmierci. - Widzę ciała w oddzielnie
stojącym budynku — mówiła dalej Katarzyna. — Owijamy je. Dusza przechodzi do innego
świata. Każdy zmarły zabiera ze sobą to, co do niego należało, żeby być przygotowanym do
następnego, lepszego życia. — To, co mówiła, przypominało egipską koncepcję śmierci i życia po
niej, całkiem różną od naszych wierzeń. Wedle tej religii zmarły mógł zabrać na tamten świat swoją
własność.
Urwała, żeby odpocząć. Trwało to kilka minut, nim cofnęła się w bardzo odległe czasy.
— Widzę lód, wiszący w jaskini... skały... — Niezbyt dokładnie opisała ciemne i nędzne
schronienie i wyraźnie była zmieszana. Potem opisała, jak widzi siebie: — Jestem brzydka,
brudna, śmierdzę. — I może dlatego przeniosła się w inne czasy. — Widzę jakieś budowle i wóz z
kamiennymi kołami, mam ciemne włosy czymś przykryte. Wieziemy słomę. Jestem wesoła.
Siedzę obok ojca... Przytula mnie. To jest... to jest Edward [pediatra, który tak nalegał, żeby
Katarzyna przyszła do mnie]. To on jest moim o j c e m. Mieszkamy w dolinie, gdzie rosną
drzewa. To oliwki i figowce. Ludzie piszą na papierze. Stawiają na nim śmieszne znaczki, podobne
do liter. Ludzie piszą całymi dniami, powstaje biblioteka. Jest rok 1536 przed Chrystusem. Ziemia
tu jest nieurodzajna. Mój ojciec nazywa się Perseusz.
Rok się nie zgadzał, ale byłem pewien, że jest w tym samym wcieleniu, o którym opowiadała
podczas seansu tydzień temu. Powiedziałem, żeby poszła naprzód w czasie, pozostając jednak w
tym samym wcieleniu.
- Mój ojciec cię zna [ma na myśli Diogenesa]. Obaj rozmawiacie o zbiorach, prawie i rządzie.
On mówi, że ty jesteś bardzo mądry i że ja powinnam ciebie słuchać. — Jeszcze bardziej kazałem
jej posunąć się naprzód w czasie. — On [ojciec] leży w ciemnym pokoju. Jest stary i chory.
Bardzo mi zimno... Jestem całkiem pusta wewnętrznie. — I przeszła do własnej śmierci. — Teraz
jestem stara i bardzo słaba. Przy moim łóżku czuwa córka. Mój mąż już umarł. Są też moje
wnuki i zięć. Dużo w tej izbie obecnych jest ludzi.
Tym razem śmierć miała spokojną. Po chwili uniosła się w powietrze. To mi przypomniało
relacje dr. Raymonda Moody'ego o ludziach, którzy byli na progu śmierci. Jego pacjenci także
mówili o unoszeniu się i o tym, że następnie zostali „wciągnięci" do swego ciała. Kilka lat
temu czytałem jego książkę i teraz postanowiłem do niej wrócić. Ciekaw byłem, czy Katarzyna
pamięta coś więcej o tym, co działo się tuż po jej śmierci, ale ona powiedziała tylko: „Po prostu
unoszę się". Obudziłem ją i tak skończył się ten seans.
Postanowiłem zaspokoić swój głód naukowy na temat reinkarnacji i zacząłem grzebać w
medycznych bibliotekach. Przestudiowałem prace dr. medycyny lana Stevensona, cenionego
profesora psychiatrii na Uniwersytecie Wirginia, który opublikował bardzo wiele prac z
dziedziny literatury psychiatrycznej. Dr Stevenson zebrał ponad dwa tysiące przypadków dzieci
pamiętających zdarzenia i przeżycia z innego wcielenia. Wiele z nich w transie hipnotycznym
przejawiało znajomość obcych języków, których w ogóle nie znało. Jego opisy poszczególnych
przypadków są bardzo dokładnie naukowo opracowane i godne uwagi.
Przeczytałem również świetne opracowanie Edgara Mitchella. Z wielkim zainteresowaniem
przejrzałem publikacje Uniwersytetu Duke i prace prof. C. J. Ducasse z Uniwersytetu Brown, jak
również z uwagą przeczytałem prace, które opublikowali: dr Martin Ebon, Helen Wambach, dr
Gertrudę Schmeidler, dr Frederick Lenz i dr Edith Fiore. A im więcej czytałem, tym więcej
chciałem czytać. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że choć uważałem siebie za człowieka dobrze
wykształconego w każdej dziedzinie dotyczącej naszego umysłu, moja wiedza była bardzo
ograniczona. W bibliotekach mnóstwo jest prac badawczych i literatury, o czym wie mało osób.
Wiele tych badań było prowadzonych, weryfikowanych i powtarzanych przez znanych klinicystów i
naukowców. Czyżby wszyscy oni mylili się albo zostali oszukani? Dowodów było mnóstwo, i to
bardzo przekonujących, ale ja nadal wątpiłem. Przekonujące czy nie, trudno mi było w nie
uwierzyć. Oboje z Katarzyną, każde na swój sposób, byliśmy pod głębokim wrażeniem tych seansów.
Stan emocjonalny Katarzyny poprawiał się, a ja rozszerzałem swoje horyzonty umysłowe. Katarzyna,
która wiele lat cierpiała na stany lękowe, nareszcie częściowo się od nich uwolniła. Wszystko
jedno, czy były to prawdziwe wspomnienia, czy tylko wytwór jej bujnej fantazji, znalazłem sposób,
żeby jej pomóc, i nie zamierzałem na tym etapie się zatrzymać.
Myślałem o tym wszystkim przez krótki moment, kiedy Katarzyna zapadała w trans na
początku następnego seansu. Podczas wstępnej rozmowy opowiedziała mi o śnie, w którym bawiła
się w jakąś grę na starych kamiennych schodach, gdzie znajdowała się szachownica z otworami. Sen
był niezwykle wyrazisty. Powiedziałem jej, żeby cofnęła się poza normalne granice czasu i
przestrzeni i sprawdziła, czy sen miał swe źródło w jakimś jej poprzednim wcieleniu.
— Widzę schody prowadzące do wieży... znajdującej się ponad górami, ale widzę także morze.
Jestem chłopcem... Mam jasne włosy... dziwne włosy. Moim ubraniem są zszyte brązowe i białe
skóry zwierzęce. Na szczycie wieży znajduje się kilku mężczyzn, obserwują... to są strażnicy. Są
brudni. Grają w jakąś grę podobną do szachów, ale to nie są szachy. Deska jest okrągła, a nie
kwadratowa. Grają ostrymi jak sztylety pionkami, które pasują do otworów. Te pionki zakończone
są zwierzęcymi głowami. Ta kraina to Kirustan [wymowa fonetyczna] w Niderlandach, około roku
1473.
Spytałem ją o nazwę miejscowości, w której żyła, i czy może zobaczyć albo usłyszeć rok.
— Jestem teraz w nadmorskim porcie. Widzę tu fortecę... i wodę. Widzę też chatę... moja
matka gotuje w glinianym garnku. Nazywam się Johan.
W swej relacji zbliżała się do śmierci. W tej fazie naszych seansów nadal starałem się znaleźć
jakieś bolesne wydarzenia, które albo spowodowały, albo wyjaśniłyby jej obecne symptomy. Jeśli
nawet te niezwykle wyraźne obrazy były wytworem jej fantazji, a wcale nie byłem tego taki pewien,
wszystko, w co wierzyła, albo co uważała za prawdę, nadal mogło być przyczyną jej dolegliwości.
Niektórzy ludzie nie pamiętają, czy ból przeżyty w dzieciństwie naprawdę wtedy się wydarzył, czy
tylko we śnie, jednak wspomnienie urazu nęka ich nawet w dorosłym życiu.
Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie w pełni sprawy, jak wielkie znaczenie mają codziennie
powtarzające się zjawiska, na przykład ustawiczna krytyka rodzicielska, które mogą zadać większe
rany psychiczne niż jeden dotkliwy uraz. Tego rodzaju wpływy trudniej jest najpierw przypomnieć
sobie, a potem wymazać z pamięci, ponieważ są wpisane w codzienne tło naszego życia. Stale
krytykowane dziecko może tak samo utracić wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, jak to,
które pamięta jedno straszne upokorzenie, przeżyte konkretnego dnia. Dziecko z bardzo biednej
rodziny, które codziennie jest niedożywione, może cierpieć na te same psychologiczne problemy jak
to, które tylko raz było bliskie śmierci głodowej. Wkrótce zrozumiałem, że codzienne regularne
występowanie negatywnych wpływów trzeba traktować i rozwiązywać z taką samą troską, jaką się
poświęca jednemu niezwykle bolesnemu zdarzeniu.
Katarzyna znowu zaczęła mówić:
Widzę łodzie, podobne do kanu, kolorowo pomalowane. Jesteśmy uzbrojeni we włócznie,
proce, łuki i strzały. Na łodziach ludzie mają dziwne duże wiosła... wszyscy muszą wiosłować.
Możemy zginąć, ściemnia się. Nie ma świateł. Boję się. Są też inne łodzie. [Najwidoczniej szykował
się napad.] Boję się zwierząt. Śpimy na brudnych, śmierdzących skórach zwierzęcych. Jesteśmy
zawszeni. Mam śmieszne buty, wyglądają jak worki... związane w kostkach... ze skór zwierzęcych.
[Długa przerwa.] Moja twarz jest gorąca od ognia. Nasi ludzie zabijają tych innych, ale ja nie. Ja
nie chcę zabijać. W ręku trzymam nóż.
Nagle zaczęła bełkotać, z trudem chwytać oddech. Powiedziała, że nieprzyjacielski wojownik
chwycił ją z tyłu za kark i poderżnął jej gardło nożem. Przed śmiercią zobaczyła twarz swego
zabójcy. To był Stuart. Wtedy wyglądał inaczej, ale ona wiedziała, że to on. Johan zmarł w wieku
dwudziestu jeden lat.
W chwilę później unosiła się nad swoim ciałem, bardzo przejęta obserwując to, co działo się w
dole. A następnie odpłynęła w stronę chmur. Nagle poczuła, że została wciągnięta w „małą ciepłą"
przestrzeń. Wkrótce miała się urodzić.
— Ktoś mnie trzyma -- wyszeptała powoli i jakby sennie — ktoś, kto pomagał przy moich
narodzinach. Ona ma na sobie zieloną suknię i biały fartuch, ma białe nakrycie głowy zagięte na
rogach. W pokoju są śmieszne okna... z wielu części. Dom zbudowany jest z kamienia. Moja
matka ma długie ciemne włosy. Chce mnie wziąć na ręce, jest w śmiesznej długiej nocnej koszuli,
która mnie drapie. Jak miło jest znowu być w słońcu i cieple... To... to ta sama matka,
jaką mam teraz!
Podczas poprzedniego seansu prosiłem Katarzynę, żeby w swoich wcieleniach starannie
przyglądała się ważniejszym ludziom, po to, by mogła zidentyfikować ich jako osoby istotne w jej
obecnym życiu. Zdaniem wielu autorów dusze tworzące grupy starają się wielokrotnie razem
wcielać, współdziałając w ten sposób dla swojej karmy1 , żeby spłacić dług zaciągnięty wobec
innych ludzi i samych siebie lub żeby zdobyć nową wiedzę duchową w trakcie licznych
reinkarnacji.
1
Karma — w buddyzmie i hinduizmie suma etycznych skutków dobrych albo złych myśli, słów i uczynków człowieka,
wyznaczająca jego los w nowej reinkarnacji, a potem kolejno w dalszych, do czasu osiągnięcia pełnego wyzwolenia. (W.
Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury. Warszawa 1985, s. 466)
Kiedy starałem się zrozumieć ten dziwny, tak spektakularny dramat, który odgrywał się na moich
oczach, niedostępny dla reszty świata, w moim spokojnym, słabo oświetlonym gabinecie
lekarskim, postanowiłem sprawdzić tę informację. Pragnąłem zastosować tę samą naukową
metodę, której tak rygorystycznie przestrzegałem w trakcie moich badań podczas minionych
piętnastu lat, po to, by ocenić ten niezwykły materiał przekazywany mi ustami Katarzyny.
A Katarzyna między seansami zaczęła przejawiać coraz większą wrażliwość, coraz większą
intuicję wobec ludzi i zdarzeń. W trakcie hipnozy często zdarzało się, że uprzedzała moje pytania.
Wiele z jej snów miało cechy przepowiedni lub przeczuć.
Któregoś dnia, kiedy przyjechali do niej z wizytą rodzice, ojciec wyraził wątpliwości co do jej
nowo odkrytych uzdolnień. Żeby mu dowieść, że mówi prawdę, Katarzyna wzięła go na wyścigi.
Tutaj na jego oczach w każdej gonitwie wskazywała konia, który zwyciężał. Ojciec był całkowicie
tym oszołomiony. Kiedy zaś dowiodła swych możliwości, wszystkie pieniądze, jakie wygrała w tym
dniu, oddała pierwszemu biedakowi, jakiego spotkała po drodze. Intuicyjnie czuła, że ta nowa
siła duchowa nie może służyć jej korzyściom materialnym. Dla niej miało to o wiele większe znaczenie.
Opowiedziała mi później, że sukces, jaki wtedy odniosła, przestraszył ją, ale że była tak
szczęśliwa z powodu postępów, jakie zrobiła, iż zamierzała w dalszym ciągu wracać w przeszłość.
Byłem jednocześnie zdumiony i zafascynowany jej niezwykłymi uzdolnieniami, zwłaszcza tymi,
które objawiła na wyścigach konnych. To był namacalny dowód. Wygrała w każdej gonitwie. To
nie był zbieg okoliczności. Coś niezwykłego wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni, a ja za
wszelką cenę starałem się zachować właściwą perspektywę. W każdym razie nie mogłem temu
zaprzeczyć. A jeśli jej uzdolnienia były prawdziwe i dostarczały namacalnych dowodów, to czyż
wspomnienia z poprzednich wcieleń również nie mogły być prawdziwe?
Teraz wróciła do wcielenia, w którym się właśnie urodziła. Było ono znacznie bliższe naszym
czasom, ale nie potrafiła sprecyzować roku. Na imię miała Elżbieta.
— Jestem teraz starsza, mam brata i dwie siostry. Siedzimy przy stole... Obecny jest mój ojciec...
to Edward [pediatra, który raz jeszcze objawia się jako jej ojciec]. Moja matka i ojciec znowu się
kłócą. Na stole stoi fasola i ziemniaki. Ojciec się gniewa, bo jedzenie jest zimne. Bardzo głośno się
kłócą. Ojciec stale pije... Uderza matkę. [Katarzyna mówi to z przerażeniem, wyraźnie trzęsie się.]
Odtrąca dzieci. Nie jest taki jak dawniej, to nie ten sam człowiek. Nie lubię go. Chciałabym, żeby
sobie poszedł. — Mówiła to jak dziecko.
Pytania, jakie jej zadawałem podczas tych seansów, różniły się całkiem od tych, które zadawałem
podczas konwencjonalnej psychoterapii. Dla Katarzyny byłem raczej przewodnikiem i próbowałem w
ciągu tej godziny czy dwóch, dokonać przeglądu jednego jej życia, szukając bolesnych przeżyć i
dotkliwych zdarzeń, mogących wyjaśnić obecne dolegliwości. Terapia konwencjonalna prowadzona
jest znacznie wolniej i bardziej szczegółowo. Każde słowo, jakie powie pacjent, trzeba przeanalizować
pod kątem niuansów i ukrytych znaczeń. Każdy grymas twarzy, każdy gest, każdą zmianę
intonacji w głosie trzeba zauważyć i zinterpretować, każdą reakcję uczuciową dokładnie zbadać, a
wzorce zachowań złożyć w całość. Jednak u Katarzyny lata mijały w ciągu paru minut. Seanse z
nią przypominały prowadzenie wyścigowego wozu z maksymalną szybkością... i jednoczesnym
szukaniem czyjejś twarzy w tłumie.
Skierowałem znów moją uwagę na Katarzynę i poprosiłem, żeby przesunęła się naprzód w
czasie.
- Jestem teraz mężatką. W naszym domu jest jeden bardzo duży pokój. Mój mąż ma jasne
włosy. Nie znam go. [To znaczy, że nie występował w obecnym życiu Katarzyny.] Dotąd nie
mamy dzieci... Jest dla mnie bardzo dobry. Bardzo się kochamy i jesteśmy szczęśliwi.
— Najwyraźniej udało jej się oderwać od prześladowań w rodzinnym domu. Spytałem, czy może
zidentyfikować miejsce, w którym mieszkała.
- Brennington? — szepnęła Katarzyna z wahaniem. — Widzę książki w śmiesznych starych
okładkach. Jedna, największa zamyka się na rzemień. — I w tym miejscu wypowiedziała
kilka słów, których nie zrozumiałem. Czy były w języku gaelickim, czy nie, nie mam
pojęcia.
— Mieszkamy w głębi lądu, niezbyt blisko morza. Hrabstwo... Brennington? Widzę farmę, są
tu świnie i jagnięta. To nasza farma. — Poszła w przód w czasie.
— Mamy dwóch synów... Starszy ma się żenić. Widzę dzwonnicę kościelną... bardzo starą
kamienną budowlę.
— Nagle Katarzyna poczuła ból głowy i dotknęła ręką lewej skroni. Powiedziała mi, że upadła na
kamiennych schodach, ale nic się jej nie stało. Umarła jako staruszka w swoim łóżku, otoczona
przez rodzinę.
Znowu opuściła swoje ciało po śmierci, ale tym razem nie była tym zdumiona ani
zaniepokojona.
- Widzę jasne światło, jest wspaniałe, czerpię energię tego światła. — Odpoczywała po śmierci
pomiędzy dwoma wcieleniami. W ciszy mijały minuty. Nagle odezwała się, ale nie powoli,
szeptem, jak zawsze dotąd. Jej głos był teraz ochrypły i głośny, mówiła bez wahania:
— Naszym zadaniem jest uczyć się, stać się podobnymi do Boga poprzez wiedzę. Wiemy tak mało.
Dzięki wiedzy zbliżamy się do Boga i wtedy możemy odpocząć. Potem znowu wracamy, by uczyć
innych i pomagać im.
Zaniemówiłem. Oto była lekcja po jej śmierci, w stanie między wcieleniami. Jakie było źródło
tego materiału? To oświadczenie było całkiem nie w stylu Katarzyny. Nigdy tak nie mówiła, nie
używała takich słów, takiej frazeologii. Nawet ton jej głosu był całkiem inny. W tym momencie nie
zdawałem sobie sprawy, że choć Katarzyna wypowiedziała te słowa, nie były to jej myśli. Ona
powtarzała to, co zostało jej powiedziane. Później jako źródło podała Mistrzów, wysoko
ewoluowane dusze pozbawione ciała, które przez nią mogły przemawiać do mnie. Katarzyna nie
tylko potrafiła cofać się w czasie do swych poprzednich wcieleń, ale teraz stała się przekaźnikiem
wiedzy zza świata. Cudowna wiedza. Z trudem próbowałem zachować obiektywizm.
Zostały wprowadzone nowe wymiary. Katarzyna nigdy nie czytała książek ani dr Kubler-Ross,
ani dr. Raymonda Moody'ego, którzy pisali o przeżyciach na progu śmierci. Nigdy nie czytała
Tybetańskiej Księgi Umarłych, a mimo to mówiła o przeżyciach opisanych w tych książkach. Był to
swego rodzaju dowód. Gdyby tylko było więcej faktów, namacalnych dowodów, które mógłbym
zweryfikować. Mój sceptycyzm osłabł, ale jeszcze istniał. Może o badaniach dotyczących
stanów na progu śmierci czytała w jakimś magazynie albo widziała w telewizji audycję temu
poświęconą. Choć z całą stanowczością twierdziła, że świadomie nic takiego nie pamięta, szczegóły
mogła jednak zachować w podświadomości. Ale ona teraz poszła dalej niż wspomniane prace i
przekazała przesłanie ze stanu między wcieleniami. O, gdybym tylko miał więcej faktów!
Po przebudzeniu Katarzyna, jak zawsze, pamiętała szczegóły swych dawnych wcieleń. Jednak
nie mogła sobie przypomnieć niczego, co się zdarzyło po jej śmierci jako Elżbiety. W przyszłości też
nigdy nie pamiętała żadnych szczegółów ze stanów pośrednich między wcieleniami.
„Dzięki wiedzy zbliżamy się do Boga." I my kroczyliśmy tą drogą.
Rozdział czwarty
— Widzę kwadratowy biały dom, a przed nim piaszczystą drogę, po której jeżdżą ciągle
mężczyźni na koniach. — Katarzyna mówiła to swoim zwykłym sennym szeptem. — Rosną tu
drzewa... to plantacja, wielki dom jest otoczony mniejszymi domkami, chyba niewolników. To
Południe... Wirginia? — Wydawało się jej, że jest rok 1873. Była dzieckiem.
— Konie i wielkie zbiory... kukurydzy, tytoniu. — Wraz z resztą służby pracuje w kuchni.
Jest Murzynką i na imię ma Abby. Zesztywniała nagle, miała przeczucie, że w wielkim domu
wybuchnie pożar, potem widziała, jak się spalił. Był już rok 1888, przesunęła się wprzód
o piętnaście lat.
— Noszę starą suknię, czyszczę lustro na pierwszym piętrze domu, domu z cegły, z oknami...
które mają mnóstwo szybek. To lustro nie jest proste, jest sfalowane i ma gałki na końcach.
Właściciel domu nazywa się James Manson. Nosi śmieszny płaszcz z trzema guzikami i wielki
czarny kołnierz, nosi brodę... nie rozpoznaję go [jako kogoś z obecnego życia Katarzyny].
Traktuje mnie dobrze. Mieszkam w głównym domu, sprzątam pokoje. Jest tu szkoła, ale mnie
nie wolno chodzić do szkoły. Robię także masło!
Katarzyna szeptała wolno, używając prostych słów i przywiązując bardzo wielką wagę do
szczegółów. W ciągu następnych pięciu minut dowiedziałem się, jak się robi masło. Wiedza Abby
na temat robienia masła była również czymś nowym dla Katarzyny. Poleciłem jej przesunąć się w
czasie.
— Jestem z kimś, ale chyba nie pobraliśmy się. Śpimy razem... ale nie zawsze razem mieszkamy.
Lubię z nim być, ale to nic specjalnego. Nie widzę żadnych dzieci. Rosną tu jabłonie, są kaczki.
W oddali widzę innych ludzi. Ja zbieram jabłka. Nie wiem dlaczego oczy mnie pieką. —
Katarzyna wykrzywia twarz w grymasie. Zacisnęła oczy. — To dym. Wiatr wieje w moją stronę...
dym palącego się drzewa. — Zaczęła kaszleć. — Dzieje się teraz dużo, oni wypalają te beczki w
środku... smołują je... żeby były wodoodporne.
Po tym ostatnim, tak bulwersującym seansie, chciałem wrócić do etapu pośredniego. Mieliśmy
już za sobą dziewięćdziesiąt minut, kiedy poznawaliśmy jej życie jako służącej. Po relacji o słaniu
łóżek, o wyrobie masła i wypalaniu beczek pragnąłem czegoś bardziej duchowego. Ale uzbroiłem się
w cierpliwość i naprowadziłem Katarzynę na jej śmierć.
- Z trudem oddycham, tak bardzo mnie boli w piersiach. — Łapała powietrze, wyraźnie
cierpiąc. — Serce też mnie boli, szybko bije. Jest mi bardzo zimno... cała się trzęsę. — Zaczęła drżeć.
— Przy mnie są ludzie, dają coś do picia z liśćmi [herbatę]. Śmiesznie pachnie. Jakiś płyn wcierają mi
w piersi. Gorączka... ale jest mi bardzo zimno. — Umarła spokojnie. Unosząc się pod sufitem
widziała siebie leżącą na łóżku, była drobną skurczoną szescdziesięcioparoletnią kobietą. Po prostu
unosiła się w powietrzu, czekając, żeby ktoś przyszedł i jej pomógł. Nale ujrzała światło, które ją
pociągało jak magnes. Światło stawało się coraz mocniejsze, coraz bardziej jasne. Czekaliśmy w
milczeniu, minuty wolno upływały. Nagle znalazła się w innym wcieleniu, odległym o tysiące lat od
epoki, w której żyła Abby.
Katarzyna cicho szeptała: — Widzę dużo czosnku wiszącego w otwartej izbie. Czuję go. Ten
czosnek ma oczyścić krew z tego, co w niej złe, a także ciało. Czosnek rośnie także na zewnątrz, w
ogrodzie na samej górze, zioła także tam rosną... I figi, daktyle. Te rośliny pomagają człowiekowi.
Moja matka kupuje czosnek oraz inne zioła. Ktoś w domu jest chory. I jeszcze są takie dziwne
korzenie. Czasem się je wkłada w usta albo w uszy, albo inne otwory ciała. One działają
wewnętrznie.
Widzę starego człowieka z brodą. To uzdrowiciel w wiosce. Mówi, co trzeba robić. Panuje
zaraza... zabija ludzi. Nikogo się nie balsamuje, bo wszyscy boją się zarazić. Umarłych po prostu się
grzebie. Ludzie bardzo cierpią z tego powodu. Uważają, że wskutek tego dusza nie może odejść [jest
to niezgodne z innymi relacjami Katarzyny, o tym co się dzieje po śmierci]. Bardzo dużo ludzi
umarło. Bydło także pada. Woda... powódź... ludzie chorują na skutek powodzi. [Najwyraźniej
zrozumiała, co jest przyczyną epidemii.] Ja także choruję z powodu wody. Boli mnie brzuch.
Tracę tyle wody z organizmu. Jestem nad wodą, mam jej przynieść do domu. Widzę moją
matkę i braci. Ojciec już umarł. Bracia są ciężko chorzy.
Zatrzymałem się, nim poleciłem jej pójść naprzód w czasie. Byłem zdumiony tym, jak
koncepcja śmierci i życia po niej, zmieniała się wraz z każdym wcieleniem Katarzyny. A mimo to
samą śmierć przeżywała za każdym razem tak samo. Świadoma cząstka jej istoty opuszczała ciało
w momencie śmierci, unosząc się nad nim, a potem była przyciągana do cudownego, będącego
źródłem energii światła. Wtedy czekała na kogoś, kto powinien był przyjść, żeby jej pomóc. Dusza
odchodziła automatycznie. Balsamowanie, uroczystości pogrzebowe czy jakieś inne obrzędy po
śmierci nie miały z tym nic wspólnego. To było automatyczne, nie wymagało żadnych
przygotowań, przypominało po prostu przekroczenie otwartych drzwi.
— Ziemia wokoło jest naga, wysuszona... Nie widzę żadnych gór w pobliżu, po prostu
równina, płaska i sucha. Jeden z moich braci umarł. Ja czuję się lepiej, ale ciągle mnie boli. —
Niestety jednak nie żyła wiele dłużej. — Leżę na sienniku czymś przykryta. — Ciężko
zachorowała i ani czosnek, ani zioła nie uratowały jej od śmierci. Wkrótce unosiła się nad
swoim ciałem, przyciągana dobrze znanym światłem i czekała cierpliwie na przybycie kogoś.
Nagle głowa jej zaczęła powoli ruszać się z boku na bok, jak gdyby śledziła jakąś scenę. Głos jej
znowu był donośny, zachrypnięty.
— Oni mówią mi, że wielu jest bogów, ponieważ Bóg jest w każdym z nas.
Rozpoznałem ten głos ze stanu między wcieleniami po tej ochrypłości, jak również po zdecydowanie
innym natchnionym tonie tej wypowiedzi.
— Twój ojciec jest tu i twój syn, który jest maleńkim dzieckiem. Twój ojciec mówi, że go poznasz,
ponieważ na imię ma Avrom, a twoja córka ma imię po nim. Umarł na serce. Serce twego syna
także było ważne, gdyż było niedorozwinięte, tak jak u kurczaka. Powodowany miłością uczynił dla
ciebie wielkie poświęcenie. Jego dusza jest na bardzo wysokim etapie... Jego śmierć zadośćuczyniła
za winy rodziców. Chciał także ci dowieść, że medycyna nie mogła uczynić nic więcej, że jej
możliwości są bardzo ograniczone.
Katarzyna przestała mówić, a ja siedziałem oszołomiony w milczeniu, próbując zebrać myśli.
Było mi bardzo zimno.
Katarzyna właściwie nic nie wiedziała o moim życiu osobistym. Na moim biurku stało zdjęcie
mojej córki jako bardzo małej dziewczynki, uśmiechała się radośnie pokazując dwa dolne mleczne
ząbki, obok było zdjęcie mego syna. Poza tym Katarzyna dosłownie nic nie wiedziała o historii
mojej rodziny. Ściśle przestrzegałem zasad psychoterapii. Terapeuta powinien być tabula rasa,
pustą kartą, na której pacjent może zapisywać swoje myśli, uczucia i postawy, które następnie są
analizowane przez terapeutę w ten sposób, by rozszerzały horyzonty umysłu pacjenta. Cały czas
zachowywałem wobec Katarzyny ów terapeutyczny dystans. Znała mnie wyłącznie jako
psychiatrę, nie wiedząc nic o mojej przeszłości ani o życiu rodzinnym.
Największą dla mnie tragedią była nieoczekiwana śmierć pierworodnego syna, Adama, który
zmarł na początku 1971 roku, przeżywszy zaledwie dwadzieścia trzy dni. W dziesięć dni po
przywiezieniu go ze szpitala zaczął mieć trudności z oddychaniem i wymiotować. Bardzo było
trudno postawić diagnozę. „Całkowita anomalia naczyń płucnych z wadą przegrody przedsionkowej"
— powiedziano nam. — „To się zdarza w przybliżeniu raz na dziesięć milionów urodzeń."
Żyły płucne, które miały dostarczać utlenioną krew z powrotem do serca, były źle umiejscowione,
wchodząc do serca z niewłaściwej strony. To tak jak gdyby jego serce było obrócone do tyłu.
Niezwykle rzadki przypadek.
Nad wyraz ryzykowna operacja na otwartym sercu nie mogła uratować Adama, który zmarł w
parę dni później. Przez wiele miesięcy opłakiwaliśmy śmierć tego dziecka, nasze utracone nadzieje i
marzenia. W rok później urodził się syn Jordan, który ukoił naszą rozpacz.
W okresie choroby Adama zastanawiałem się, czy słusznie zdecydowałem wybierając
psychiatrię. Podczas stażu interna dawała mi wiele satysfakcji i nawet proponowano mi specjalizację
w tej dziedzinie. Po śmierci synka zdecydowałem jednak, że będę się specjalizować w psychiatrii.
Mój ojciec cieszył się doskonałym zdrowiem, aż do ciężkiego ataku serca w roku 1979, kiedy
miał sześćdziesiąt jeden lat. Pierwszy atak przeżył, ale ściana serca była nieodwracalnie uszkodzona
i zmarł w trzy lata później. Było to na blisko dziewięć miesięcy przed pierwszą wizytą
Katarzyny w moim gabinecie.
Ojciec był człowiekiem religijnym, bardziej przywiązanym do obrzędów niż do treści duchowych.
Wolał swoje hebrajskie imię Avrom niż angielskie Alvin. W cztery miesiące po jego śmierci
urodziła się nam córeczka Amy, której nadaliśmy jego imię.
I oto w 1982 w moim cichym zaciemnionym gabinecie usłyszałem głośno wypowiadane fakty z
mego życia, znane tylko mnie. Zanurzyłem się w morzu ponadzmysłowych zjawisk. To było
cudowne. Zadrżałem. Katarzyna nie mogła o tym wiedzieć, bo i gdzie, i od kogo? Skąd mogła
wiedzieć, że mój ojciec nosił hebrajskie imię, że miałem synka, który zmarł w niemowlęctwie na
niezwykle rzadką wadę serca, że wahałem się na temat wyboru specjalizacji, że nadałem mojej
córeczce imię zmarłego ojca. Zbyt wiele było tych prawdziwych co do joty informacji, których stała
się przekazicielką. A jeśli potrafiła ujawnić takie fakty, mogłem się spodziewać dalszych rewelacji. I
przyznam się, że bardzo tego pragnąłem.
- Kto jest tutaj? — wybąkałem. — Kto ci to wszystko mówi?
- Mistrzowie — szepnęła — przewodnicy duchowi. To oni powiedzieli mi, że w formie
fizycznej żyłam osiemdziesiąt sześć razy.
Oddech Katarzyny uspokoił się, głowa przestała się kiwać z boku na bok. Odpoczywała.
Chciałem dalej kontynuować seans, ale to wszystko, co powiedziała, nadal nie dawało mi spokoju.
Czy naprawdę przeżyła osiemdziesiąt sześć wcieleń? A co z „Mistrzami"? Czy to możliwe? Czy
nasze życie może być kierowane przez pozbawione fizycznych ciał duchy, które posiadają
ogromną wiedzę? Czy są one stopniami drogi prowadzącej do Boga? Czy tak jest naprawdę? Wobec
tego, co mi oświadczyła, trudno było wątpić, a jednak nadal nie bardzo wierzyłem. Miałem przecież
za sobą lata całe krytycznych naukowych badań. Ale intuicja, serce i rozum mówiły mi, że
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001 phpBB Group
Chronicles phpBB2 theme by
Jakob Persson
(
http://www.eddingschronicles.com
). Stone textures by
Patty Herford
.
Regulamin